Monday, January 06, 2025

Do siego roku!

 


Nastawiłam zakwas na chleb ale pojawił się pewien problem. Żeby zakwas się uaktywnił potrzebuje temperatury w zakresie 25-27 stopni C, a u nas w domu jest 21 stopni w sypialni (i zakręcony kaloryfer), 22 w pracowni, 23 w salonie... Takie wartości są dla nas komfortowe i nie chcemy tego zmieniać. Na szczęście pozostała jeszcze łazienka - żeby utrzymać odpowiednie ciepło włączam kaloryfer z timerem albo wrzucam pranie do suszarki, wtedy robi się tam jak w tropikach! *^v^*



Pierwszy chleb upieczony, postawiłam na coś prostego w obsłudze czyli chleb z San Francisco, i to był świetny wybór, bo wszystkie składniki tylko się miesza, zostawia do wyrośnięcia i piecze, nie ma potrzeby wielokrotnego przebijania ciasta, na co jak się okazało nie miałabym siły, albowiem...

 


 

Ostatnie dni roku spędziłam z gorączką i katarem stulecia!!! 

Zaplanowałam Sylwestra ze znajomymi ale musieliśmy odwołać imprezę, bo te kilka dni wokół końca roku spędziłam śpiąc albo smarkając. Nawet nie piliśmy o 24:00 szampana, tylko złożyliśmy sobie z Robertem życzenia, popatrzyliśmy na fajerwerki za oknem i poszłam spać. Dopiero 2-go stycznia zmieniłam piżamę na dres, założyłam nam nową pościel, wstawiłam pranie, zaczęłam wracać do żywych wciąż słaba i smarkająca. A spotkanie ze znajomymi przełożyliśmy na następną niedzielę, kto powiedział, że Sylwestra trzeba świętować dokładnie 31 grudnia? ^^*~~

Zresztą, nad tą imprezą od lat wisi jakieś fatum! Czyżby to presja związana z "koniecznością obchodzenia"?... Byliśmy z Robertem chorzy obydwoje albo tylko ja w 2018, 2019, 2022 no i w 2024. W 2021 byłam świeżo po operacji więc też siedzieliśmy sami w domu. W 2020 - roku pandemii - udało nam się nie zachorować i spędziliśmy Sylwestra ze znajomymi a w 2023 pojechaliśmy do Japonii, dwa przypadki na siedem!...




Ponieważ niewiele mogłam robić, to leżałam i czytałam. Jestem aktualnie zafascynowana historią The New Yorkera, przeczytałam książkę pióra Michała Choińskiego i zastanawiam się nad prenumeratą tego tygodnika, chociaż wiecie, że Stany Zjednoczone nie są wysoko na liście moich zainteresowań. Idee które przyświecały założycielom tego tygodnika wydają się być zanikające w dzisiejszym dziennikarstwie więc jeśli gazeta nadal trzyma te wysokie standardy ustalone na początku jej istnienia, to jej lektura może być czystą przyjemnością! A jakie to zasady? Dla pierwszego redaktora naczelnego Harolda Rossa "jakość i wiarygodność zawsze szły przed zyskiem i sensacyjnością" (str. 39), "z determinacją wprowadzał maksymę Josepha Pulitzera, który twierdził, że prasa potrzebuje precyzji, precyzji i precyzji." (str. 41), szukał precyzji w każdym zdaniu pozbywając się ozdobników i wypełniaczy, dbał o poprawność stylistyczną i gramatyczną, i utrzymywał cały dział fact-checkingu, bronił też niezależności tygodnika od jakichkolwiek nacisków politycznych czy religijnych. Właśnie ten rozbudowany proces weryfikacji faktów i dopilnowania poprawności językowej zapoczątkowany przez założycieli tygodnika i kultywowany przez kolejnych redaktorów naczelnych tak mnie do niego przyciąga, bo mam wrażenie, że w dzisiejszym świecie informacji rzetelne przekazanie faktów jest na ostatnim miejscu, a najważniejsze jest zbombardować czytelnika emocjami dziennikarza, domysłami i spekulacjami. 

(Szkoda tylko, że sama książka Choińskiego nie przeszła przez ręce korektorów New Yorkera... Znalazłam trzy literówki i jedno zamienione słowo, które przypadkowo trafiło w miejsce innego i zmieniło sens zdania. *^W^*)

 


 

Żegnam kolejne rośliny doniczkowe - wyleciała już jedna mała bordowa kalatea i trochę większa zielono-biała odmiana, a lada dzień prawdopodobnie dołączy do nich drugi bordowy egzemplarz (kupiony w OBI w słabym stanie na przecenie) oraz być może dwie paprotki. Nie wiem, na czym polega problem, może to kwestia kupowania roślin jesienią kiedy zaczynają "zasypiać" na zimę i nie potrafią się już łatwo przystosować do nowych warunków, a może od początku to były słabe egzemplarze... Za to płaskle, fatsje, peperomia wspaniale dają sobie radę! *^V^*

 

 

Nie wiem, czy mam ochotę podsumowywać zeszły rok. Zaczęło się z wysokiego C, bo od podróży do Japonii, potem był jeszcze Mediolan w lutym, a potem... mam wrażenie, że reszta roku została zdominowana przez remont i przeprowadzkę, na pewno w mojej głowie. Niewiele malowałam, uszyłam tylko dwie sukienki, nic nie dziergałam, dopiero pod koniec roku wyciągnęłam włóczkę i wzięłam się za naalbinding. DOJadanie jak zwykle było wegańskie, ale strasznie mi to nie pasowało, tęskniłam za jajkami i innymi niewegańskimi składnikami... Były też pozytywne wydarzenia - zrobiłam drzewo genealogiczne mojej i Roberta rodziny, odkryłam swoje urzeczańskie korzenie i te sięgające warszawskiej Woli. W maju zdecydowaliśmy się na usystematyzowane odchudzanie i w efekcie do końca roku zrzuciłam 12 kilo! No i pod koniec roku nastąpiła przeprowadzka do wyremontowanego mieszkania, zachwyt Roberta i moje przyzwyczajanie się do starego/nowego miejsca. Stary rok zakończył się też dobrym rozwojem wydarzeń dla taty Roberta, na kilku polach. Czyli, jak to się tak spisze w jednym akapicie, to nie było tak źle, widocznie ja pamiętam głównie odczucia związane z nerwami remontowymi a potem poprzeprowadzkowymi...

 


Zrobiłam sobie prezent pod choinkę i kupiłam gliniany garnek do pieczenia chleba, o tyle wygodny, że składa się go odwrotnie niż garnki żeliwne do pieczeni - spód jest płaski a pokrywa wypukła, więc łatwiej i bezpieczniej podnieść pokrywę, wrzucić na spód chleb z koszyka rozrostowego, ponacinać ciasto nie bojąc się, że zahaczymy dłonią o gorący brzeg garnka. Na pierwsze pieczenie w nowym roku poszedł 5 stycznia chleb pszenny na zakwasie z przepisu Vildy Surdegen.
 
 

 
No i taki był u nie przełom 2024 i 25 roku. W ogóle mam wrażenie, że zeszły rok tylko mignął, zanim się zaczął to już był grudzień... Może za mało się skupiałam na każdym dniu, dlatego mi czas tak przeleciał przez palce? W każdym razie, ruszamy dalej, bo czas na nas nie poczeka! Do siego roku! *^V^*
 

Monday, December 23, 2024

Ubywa

 


Nowości mieszkaniowe - krata wisi!!! *^V^*



Na kracie zamontowaliśmy lampę, a na wierzchu zamieszkał patyczak Krzysztof, dwie nowe płaskle (moje ukochane rośliny!... ^^*~~) i koszyki rozrostowe do chleba. 

 



 

W sobotę na Przesilenie zawiesiliśmy podłaźniczkę, mam nadzieję, że poza kocim zasięgiem... >0< 



I z mieszkaniowych nowości to tyle, ze spraw rękodzielniczych - wydziergałam igłą czapkę na zamówienie, ścieg Mammen - ścieg nowy dla mnie, ale od razu mi się spodobał, jest dość zwarty i ładnie się układa. Może zrobię taką dla siebie na zimę? Tylko muszę wybrać mniej gryzącą wełnę!...




A teraz coś z zupełnie innej beczki.



 

Nie tylko nocy nam od soboty ubywa! Proszę państwa, chudnę. *^o^*

Pewnie zmartwię niektóre z Was, ale nie ma w tym (niestety) żadnego magicznego sposobu, tylko ten jeden jedyny właściwy, zdrowy i skuteczny - deficyt kaloryczny i regularny ruch. Do tego odpowiednia ilość snu (co najmniej 8 godzin), odpowiednie nawodnienie. Zainstalowałam sobie aplikację Fitatu i od maja ważę każde ziarnko ryżu i kroplę oliwy (no, bez przesady... ^^*~~), zapisuję każdy posiłek i trzymam się wyznaczonego dziennego limitu kalorii. Na początku wpisałam moje dane - wzrost, wagę, jaką wagę chciałabym uzyskać i aplikacja wyliczyła mi dzienną dawkę kalorii, która, o zgrozo!, zmniejsza się wraz z utratą masy ciała, ale można ją też podwyższyć poprzez ćwiczenia fizyczne. *^V^* 

 


 

Waga powoli idzie w dół, co mnie bardzo cieszy. Od 5 maja zgubiłam już 12 kilo, i przekroczyłam połowę mojego wagowego celu sprzed operacji i menopauzy! Aplikacja mówi, że osiągnę moją starą wagę w marcu 2025 roku i tego się trzymam, nie dociskam, nie spieszy mi się, wolę powoli acz skutecznie zejść z nadmiaru kilogramów, tym bardziej, że wraz z nadejściem jesieni zrobiło mi się dużo trudniej - ciągle bywałam głodna, chciało mi się słodyczy i czasami przekraczałam dopuszczalny limit kalorii.

 


 

Powiecie, że na pewno jemy wszystko chude, odtłuszczone, chrupkie pieczywo, garstka wybranych niskokalorycznych produktów i sama woda... Otóż nic takiego!!! *^O^*  Jemy wszystko co chcemy i lubimy, masło, ghee, oliwę, tłusty twaróg i sery dojrzewające, mięso, jajka, warzywa i owoce, ryż, ziemniaki i makaron, słodycze i chipsy. Gdzie tkwi haczyk? W kaloriach! Jeśli mam ochotę na paczkę chipsów, to zjem ją i będzie to prawdopodobnie jedyny lub jeden z dwóch moich posiłków danego dnia, bo wyczerpię tymi chipsami dużą ilość kalorii... Za to jeśli mądrze zbilansuję posiłki to mogę zjeść dziennie naprawdę dużo pysznego jedzenia! 

 


 

Nie chodzę głodna. Za to szybko przekonałam się o dwóch rzeczach. Po pierwsze, wysokobiałkowa (ale NIE keto!) dieta zapewnia mi sytość na długo, człowiek często je dużo z łakomstwa lub nudów, porcje wcale nie muszą być takie wielkie!... Po drugie, to że nam się wydaje, że np.: lejemy na patelnię albo do sałatki tylko 1 łyżkę oliwy to wcale nie musi pokrywać się z rzeczywistością - kiedy zważymy 1 łyżkę masła, oliwy, konfitur, miodu i zobaczymy ile tego jest objętościowo, to dopiero mamy obraz tego ile wcześniej jedliśmy chlustając oliwą z butelki czy wylewając miód na kanapkę bezpośrednio ze słoika. ^^*~~ Liczenie kalorii szybko uczy dokonywania wyborów - wolę posmarować chleb masłem (chociaż i tak pójdzie na kromkę pasztet albo twarożek, więc może nie trzeba?...) czy przeznaczyć te kalorie na czekoladkę po obiedzie? Każdy wybiera po swojemu, Robert zawsze smaruje chleb masłem, ale on ma też większą dzienną pulę kalorii, może inaczej nimi zarządzać. 

 


 

Czy polecam taką dietę? To zależy. Są osoby, które dla zrzucenia wagi są gotowe na duże poświęcenia i chętniej przejdą na którąś z drakońskich diet eliminacyjnych, żeby osiągnąć efekt szybko. Ja nie zrezygnuję z moich ulubionych smaków, dlatego nie dla mnie żadne eliminacje. Wolę jeść małe porcje moich ulubionych dań i osiągnąć mój cel powoli, nie spieszy mi się. Poza tym, taka dieta wymaga planowania posiłków i zakupów oraz przemyślenie i pilnowanie porcji, bo nie ma mowy o "zjem wszystkie ugotowane ziemniaki, bo zostanie jeden i co z nim zrobić" - taki dodatkowy ziemniak to są kalorie! Nie jest też łatwo jeść na mieście albo u kogoś w gościach, aczkolwiek nie robimy z tego wielkiego zagadnienia, wyliczamy mniej więcej wartość kaloryczną potraw w restauracji, no i nie stanie się wielka krzywda jeśli raz w tygodniu zjemy trochę więcej. Są też dni, kiedy jemy wszystko co chcemy i nie liczymy kalorii wcale, tak było np.: w moje urodziny, tak pewnie będzie na proszonej kolacji Wigilijnej. Ale to może się wydarzyć raz na jakiś czas, bo każda dieta ma sens tylko wtedy, gdy się jej trzymamy. *^V^* (Oczywiście mam na myśli zjedzenie posiłku mniej więcej zbliżonego objętościowo do tego, jak jadamy w domu, nie mówię o pojęciu "cheat day" kiedy napychamy się wysokokalorycznym jedzeniem do rozpuku, my tego nie robimy!...)



Tak wyglądają sobotnie poranki w naszej kuchni - płaskle mają kąpiel w zlewie, czyli ma miejsce podlewanie przez namaczanie, potem wracają do swoich pojemników. *^v^*


***




Wesołego Przesilenia! Od soboty dzień będzie coraz dłuższy i tego się trzymajmy! *^v^*~~~


Kto potrzebuje aurorę borealis kiedy za oknem są takie zachody słońca!... *^O^*~~~

Monday, December 02, 2024

Przemyślenia

Joanna zapytała o więcej przemyśleń po czterech miesiącach od przeprowadzki i postanowiłam zebrać moje odpowiedzi we wpisie zamiast w komentarzu.

 


 

Po pierwsze, nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale to miejsce nie jest dla mnie nowe, bo mieszkałam tutaj z rodzicami przez pierwsze 26 lat mojego życia, potem się wyprowadziłam, przez 9 miesięcy mieszkaliśmy w centrum Warszawy na Powiślu a potem osiedliśmy na Ursynowie (gdzie mieszkaliśmy z trzyletnią przerwą na dzielnicę Ochota przez kolejne dwadzieścia kilka lat). Czyli dla mnie to jest powrót do okolicy, w której się wychowałam. 

 

Jak zostanie trochę podeschniętego ciasta, to można je odsmażyć na masełku i zjeść na śniadanie z serkiem waniliowym i konfiturę pomarańczową. *^v^*


Oczywiście wiele się przez te wszystkie lata zmieniło, wybudowano nowe bloki, ulice, pojawiło się mnóstwo nowych sklepów, spółdzielnia świetnie zadbała o architekturę krajobrazu mojego osiedla, które jest bardzo zielone a raczej wielokolorowe (i roślinnie wielopoziomowe) o każdej porze roku, są alejki, ławki, place zabaw, park i ogromny teren zielony z fragmentami chronionej przyrody przylegający do mojego osiedla. Mam pod domem Żabkę, dwa duże bazary (mam już "mojego" pana z nabiałem, panią z kaszanką i ulubioną budkę z rybami), Biedronkę, Rossmanna, niedaleko Lidla, pocztę, mnóstwo małych sklepików z najróżniejszym asortymentem, restauracje i bary. Mam fajnego listonosza. Mam tramwaje, metro i autobusy. Samo osiedle jest większe, bloki są w przewadze dziesięciopiętrowe. No i... to wszystko oznacza, że jest tu dużo większy ruch i hałas niż w miejscu, gdzie mieszkaliśmy wcześniej. Ulica pod moimi oknami jest bardzo ruchliwa, jeżdżą nią samochody i kilka linii autobusów, ludzie ciągle przyjeżdżają tu na zakupy, do lecznicy, do dużej pralni więc samochody parkują gdzie i jak tylko się da bo wiadomo, że kiedy Polak chce zaparkować to zatrzyma się na awaryjnych chociażby na środku jezdni.... - na szczęście właśnie kończy się kompleksowy remont drogi z nowymi miejscami parkingowymi i ogranicznikami (wysepki, słupki), ulica zrobiła się węższa więc samochody jeżdżą wolniej, bo szybko się nie da, są światła i przejścia dla pieszych. Ale cały czas do późnego wieczora jest poczucie ruchu - auta jeżdżą, ludzie chodzą załatwiając swoje sprawy, cała okolica brzęczy jak w ulu, nie ma wyciszenia, spokoju, zatrzymania, nie mam wrażenia, że mieszkam w "sypialni" miasta tak jak w poprzednim miejscu.

 

Taki mam widok z balkonu - po lewo jest bardzo długie skrzydło bloku, które osłania mnie od wiatru ale też zasłania widok, po prawo widzę podwórko i resztę osiedla.
 

Druga sprawa to sąsiedzi, nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Ogólnie nie jest źle, ale gdzieś niedaleko nas są palacze, którzy czasami palą na balkonie i czujemy ten dym u nas w domu, latem pewnie będziemy dużo korzystać z klimatyzacji. W poprzednim miejscu mieliśmy balkon-loggię na całą szerokość mieszkania, dodatkowo zabudowaną szybami, więc nawet gdyby sąsiedzi robili hałasy na balkonie to mogliśmy zamknąć zewnętrzne okna i w sypialni było cicho. Tutaj balkony są dobudowane do budynku, niestety nie zajmują całej szerokości mieszkania i nawet zabudowane nie zapewnią ciszy i izolacji. Pod koniec lata kiedy było jeszcze ciepło słyszeliśmy wieczorami sąsiadów spędzających czas na balkonie po lewo od nas - nie twierdzę, że hałasowali, ale w nocy nawet zwyczajne rozmowy kilku osób są dość głośne. Piętro wyżej po lewej stronie mieszka grupa Hindusów, którzy często gotują przy otwartych oknach i czasami puszczają głośną muzykę. No i na koniec nasi sąsiedzi piętro nam nami - ich w ogóle nie słychać, za to ich kilkuletnie dziecko cały czas biega a te kroki ja słyszę na takim poziomie wwiercania mi się dźwięku w mózg, że chwilami trudno mi wytrzymać, ja tak reaguję na niektóre dźwięki, niekoniecznie głośne. Czy jestem w stanie się do tego wszystkiego przyzwyczaić? Zobaczymy. Gdy mieszkałam tu jako dziecko a potem nastolatka, nad nami mieszkała rodzina z synem z poważnym upośledzeniem fizycznym i psychicznym, który całe dnie stukał nogą w podłogę (gdy był mały to było mniej uciążliwe, ale wyobraźcie sobie silnego szesnastolatka, dwudziestolatka, który wali piętą w podłogę...). Oczywiście dla mnie to był dźwięk tła i nauczyłam się go nie słyszeć (a tym ludziom nie przyszło do głowy położenie w jego pokoju np.: materaca na podłodze...), zwracałam na to uwagę, gdy mnie ktoś odwiedzał i słyszał to stukanie. Może teraz też nauczę się pomijać te dźwięki, a jeśli nie, to się gdzieś wyprowadzimy.

 


 

Jeśli chodzi o rozwiązania w samym mieszkaniu to trójca: zmywarka, suszarka i samobieżny odkurzacz znacznie polepszyły mój poziom życia bo dużo pracy robią za mnie. Oczywiście nie wszystkie naczynia nadają się do zmywarki i nie wszędzie odkurzacz sam wjedzie, raz w tygodniu mąż łapie za Dysona i odkurza wszystkie miejsca niedostępne dla Dreame (no i odkurzanie żwirku wokół kuwety jest na porządku dziennym, dlatego Dyson stoi na stojaku w przedpokoju, żeby był do niego wygodny dostęp), ale nie stoję cały czas przy zmywaniu i nie żyjemy z rozstawioną suszarką na pranie, to ogromny plus!

 

Peperomia mi kwitnie, to już druga roślina po kalatei! Chyba tata nade mną czuwa ze swoimi "zielonymi palcami", on potrafił wyhodować piękny kwiat z suchego badyla!... *^0^*~~~ 

 

Pochwalę się jeszcze jednym potencjalnym sukcesem doniczkowym - kupiłam wysyłkowo kalateę, malutką - doniczka 6 cm średnicy, ale miała sporo liści, natomiast nawet przesadzona do dobrego podłoża marniała w oczach... (to było jeszcze we wrześniu, więc nie ma mowy o przechłodzeniu rośliny w drodze) W pewnym momencie zatrzymała się na etapie dwóch klapniętych liści ale te nie umierały! Zmieniłam jej ziemię, postawiłam bliżej okna, podlałam nawozem i widzę, że chyba odbiła, pojawiły się dwa nowe zaczątki listków i może coś jeszcze z niej będzie! *^V^*
 

 


 

Życie bez kanapy jak najbardziej się u nas sprawdza. Kiedy potrzebuję usiąść do biurka to rozkładam blat sekretarzyka, mam do niego krzesło biurowe. Za to posiłki wciąż jadamy siedząc na podłodze przy 40 cm wysokości stole i nam to odpowiada. Goście też nie narzekają, w ostatnią sobotę odwiedzili nas znajomi, którzy też mają takie rozwiązanie w swoim mieszkaniu, po prostu któregoś dnia obcięli nogi wysokiego stołu do wysokości ok. 40 cm! Czy brakuje mi kanapy lub fotela w którym mogłabym się umościć pod kocem? Trochę tak... >0< Ale kiedy patrzę na przestrzeń, jaką mamy w pokoju dziennym to wiem, że stół z krzesłami, kanapa i fotele zabrałyby nam tę przestrzeń, a tego nie chcę.

 


 

W czwartek byłam u fryzjera i wreszcie uzyskałam fryzurę, jaka marzyła mi się od dawna - długo z przodu, krótko z tyłu, z boku w trójkąt. Teraz sobie trochę pozapuszczam włosy i zobaczymy co mi przyjdzie do głowy następnym razem, pewnie za dwa, trzy miesiące. *^v^*

 


 

Skończyłam podkolanówki na igle dla Roberta - miały być skarpety ale pomysł przerodził się w podkolanówki (do stroju historycznego) i trochę czasu mi to zajęło. Teraz zabieram się za czapkę na zamówienie. 

Poza tym, udało nam się umówić wykonawcę na nieduży remont naszego poprzedniego mieszkania i jest szansa, że w tym tygodniu zawiśnie nasza krata nad wyspą! ^^*~~ W tym tygodniu mam w planach spotkanie na plotki z przyjaciółką i kolejną wizytę znajomych nad gorącym kociołkiem, tym razem w wersji wegańskiej. I powiedzcie mi proszę, czy tegoroczna jesień jest wyjątkowo mglista w porównaniu do poprzednich czy ja po prostu teraz widzę tę mgłę bo mieszkam na ósmym piętrze, a z parteru widziałam tylko drzewa?...

A teraz idę świętować 50-te urodziny mojego męża. *^0^*~~~ Miłego tygodnia!!!

Monday, November 25, 2024

17 mgnień śniegu



Śnieg pojawił się na chwilę i już nie ma po nim śladu. Może to jeszcze za wcześnie? Może powinien poczekać przynajmniej do połowy grudnia? Ja w każdym razie nie narzekałam, świat pod śniegiem wygląda magicznie i o to chodzi, szczególnie o tej porze roku! ^^*~~

MIESZKANIOWO - mam kilka przemyśleń po czterech miesiącach mieszkania w nowym miejscu.

 

 

Po pierwsze, nie pamiętałam, żeby to mieszkanie było tak ciepłe. Okna wychodzą dokładnie na północ (sypialnia i pracownia) i południe (kuchnia i salon). Poranne światło w sypialni jest jasne ale nie oślepiające (stąd brak konieczności zawieszenia zasłon), i tamta cześć mieszkania jest dość chłodna, co jest świetne do spania. Za to w pokoju dziennym przez większość dnia przez południowe okno wpada bardzo dużo słońca, co rozświetla pomieszczenie ale przede wszystkim je mocno nagrzewa, nawet teraz pod koniec listopada! Jesteśmy na ósmym piętrze w bloku dziesięciopiętrowym, z dwóch stron otulają nas mieszkanie sąsiadów i klatka schodowa, a dodatkowo po lewo od naszych okien ciągnie się bardzo długie skrzydło bloku skutecznie osłaniając nasz balkon od zimna i wiatru. Kiedy mieszkałam tu jako dziecko, jesienią i zimą zawsze mieliśmy kaloryfery odkręcone na full, zresztą wtedy inaczej się nie dało, bo nie było takich fikuśności jak regulacja temperatury, człowiek raczej nie dotykał pokręteł, żeby nie zaczęła cieknąć woda... I teraz jest 25 listopada a my w zasadzie nie dotykamy kaloryferów! (Są to te same żeliwne kaloryfery, ale z wymienionymi zaworami.) W sypialni jest zakręcony, w pracowni Robert czasami ustawia minimalne grzanie bo marznie przy biurku kiedy siedzi bez ruchu, a w salonie ustawiam ledwo ciepły kaloryfer na wieczorne oglądanie filmów, ale poza tym raczej wietrzymy mieszkanie niż je grzejemy!... I to piszę ja, pierwszy zmarzluch Rzeczpospolitej!!!

Po drugie, zobaczcie jaką mamy w mieszkaniu wilgotność! *^V^* (jeden nawilżacz/oczyszczacz stoi w sypialni, drugi w salonie)

 


 

I piszę to z zadowoleniem, bo w poprzednim miejscu z trudem udawało nam się osiągnąć 50%, a tutaj naprawdę rzadko schodzimy poniżej 55. Pewnie to zasługa innego podejścia do wietrzenia - w starym mieszkaniu prawie cały czas mieliśmy uchylone okna, tutaj mamy wprawdzie otwarte nawiewniki, ale wietrzymy przez chwilę za to porządnie, poza tym okna są zamknięte. Robert twierdzi, że to też zasługa dużej ilości roślin doniczkowych, których w starym mieszkaniu nie było. Pewnie tak, bo mam paprocie, kalatee i inne gatunki które lubią zraszanie i stale wilgotną ziemię, więc podlewam je i zraszam jak dzika!

 

(Zostaw na chwilę torbę na podłodze, gdy robisz porządek w szafie...)

 

Pożegnałam już pierwsza roślinę doniczkową. Nie pamiętam, czy o tym pisałam, ale oprócz zakupów wysyłkowych kupowałam też rośliny w Obi, trzy kalatee. Jedna była w pełnej cenie i jakości natomiast dwie wyszukałam na regale z przecenami i jak można się domyśleć nie wyglądały zbyt ładnie, miały sporo suchych liści. Jedna z nich po przycięciu trzyma się bardzo dobrze natomiast druga dosłownie marniała w oczach i z dnia na dzień było z nią coraz gorzej, aż wreszcie uznałam, że ten eksperyment się nie udał i nie ma co przeciągać tej agonii. Roślinka poszła do kosza a u mnie zwolniło się miejsce na nową doniczkę! ^^*~~

 


 

W tym tygodniu mam w planach fryzjera (nareszcie!!!), wieczór z przyjaciółmi przy gorącym kociołku z pysznościami, może też uda mi się skończyć skarpety naalbindingowe dla Roberta, które miały być skarpetami a nagle zmieniły się w nadkolanówki i proces ich dziergania się przeciąga... 

Miłego tygodnia!!!

Monday, November 11, 2024

Chomik

 


 

Złota jesień powoli zamienia się w prawdziwy listopad. W zeszłą środę, ostatni słoneczny dzień umyłam okna i teraz możemy widzieć szarówkę i chmury dużo wyraźniej!... >0< 

Dziś zakończył się generalny remont jezdni i chodników pod moimi oknami, przez dwa dni i noce ulica była zamknięta i jeździły tylko najróżniejsze maszyny, niektóre bardzo fascynujące! 

Z innych wiadomości - obeszłam 50-te urodziny. *^v^* Nie robiłam nic specjalnego ale Robert wziął wolny dzień i spędziliśmy go razem. Zrobiliśmy eksperyment kulinarny - okazuje się, że w foremce do placków taiyaki można usmażyć świetne placki z jabłkami! Zrobiłam też pierwsze na nowym mieszkaniu bezy i wyszły wyjątkowo pysznie - nie wiem, czy to zasługa naprawdę porządnie ubitych białek z cukrem na supersztywno, czy dobry piekarnik, ale faktem jest że wyszły tak dobre jak nigdy! Przetestowałam też przepis na babkę z jabłkami i orzechami pekan, wyszła pyszna i powtórzę ją, kiedy przyjdą do nas następni goście. *^o^*



Postanowiłam zawalczyć z moją naturą chomika i zużyć różne produkty, które zalegają mi w różnych miejscach. Na przykład - nie wystarczy nakupić balsamów do ciała, fajnie by było się nimi smarować i cieszyć się nawilżoną skórą i pięknym zapachem! *^v^* Tak samo świece - akurat nastał ten czas, kiedy szybko robi się ciemno i zapalenie zapachowej świecy po zmroku to czysta przyjemność. I wełna. Wciąż mam duże zapasy plątanki z Kowar, którą kiedyś kupowałam na kilogramy za grosze i postanowiłam przerobić ją na skarpety robione naalbindingiem, Robert na tym skorzysta bo będzie miał nowe skarpety na wyjazdy historyczne, może zaopatrzę w nie też inne osoby z Draconii, a przy okazji zużyję zapasy włóczki i zajmę sobie ręce podczas oglądania seriali. ^^*~~ Zamówiłam też nowy komplet drewnianych tabliczek do tkania taśm i odebrałam od koleżanki moje krosno, planuję przypomnieć sobie tkanie na tabliczkach.



 

MIESZKANIOWO - kupiliśmy metalową kratę, która zawiśnie nad kuchenną wyspą, mam w planach trzymać na niej doniczki z paprociami i może jakieś naczynia, zobaczymy. Pokażę ją, gdy trafi już na swoje miejsce. Zamówiłam też nowy 10 litrowy garnek do gotowania rosołu, bo okazało się, że stary 8 litrowy jest za mały, za szybko zjadamy jego zawartość!... *^O^* 2 listopada byliśmy w IKEA. Wiem, świetny pomysł pojechać tam w sobotę, kolejka w restauracji sięgała do schodów!........ Ale mieliśmy kilka rzeczy do oddania i jeden regał do dokupienia, na szczęście w aplikacji można zgłosić zwrot i dostaje się wtedy gotowy kod QR, który pokazuje się w punkcie zwrotów i wszystko dzieje się bardzo szybko - zamiast czekać w kolejce trzydziestoosobowej czekaliśmy tylko za dwiema osobami! *^0^* Dzięki temu pozbyliśmy się z pracowni ostatnich pudeł z książkami, wszystko jest już rozpakowane i mam dostęp do mojego stołu.

Nie wiem, co mnie naszło, ale od września czytam opowiadania ze świata Lovercrafta! Zaczęłam od książki Caitlin Kiernan "Domy na dnie morza", która wpadła mi w ręce na wyprzedaży w supermarkecie, potem sięgnęłam na własną półkę po teksty napisane przez samego Lovecrafta, mroczne historie w sam raz na listopadowe szarówki. *^u^* Obejrzeliśmy niemiecki serial "Pauline" (nic specjalnego), teraz zaczęliśmy "The Old Man" z Jeffem Bridgesem i historia jest trochę niespójna, ale nawet wciągająca. Za to do dziergania skarpet puszczam sobie coś, co oglądałam już milion razy i uwielbiam - "Sex and The City"! *^V^* A w urodziny obejrzałam "The Perfect Days" Wima Wendersa i jest to tak bardzo japoński film i japońska historia, że bardziej się chyba nie da, bardzo polecam!

Tyle u mnie. Czekamy na kolejne wizyty znajomych, jedną z nich musieliśmy przełożyć, bo Robert był cały zeszły tydzień na zwolnieniu a w sobotę ja zaczęłam się źle czuć... Czas wyciągnąć z szafki miód z cytryną i może zostać na dzień czy dwa pod kołdrą, z książką, kotami i termosem herbaty? Brzmi jak dobry plan! *^V^*

Monday, October 21, 2024

Pokój dzienny

 

Proszę wziąć po simicie domowego wypieku (idealnie pasują do jajek po turecku!) i oglądamy mieszkanie - dzisiaj pokój dzienny.

 


Zaczynamy od wejścia od strony przedpokoju -  wita nas food cycler i odkurzacz, a dalej ciąg regałów Billy. *^v^* W pierwszym mieszkają moje lalki, w następnych naczynia, szkło i alkohole, specjalnie dobrałam do nich takie częściowo zabudowane drzwi ze szkłem tylko w górnej części, żeby na dole schować mniej ciekawe dla oka naczynia czy sprzęty. Przed regałami być może stanie kiedyś stół i cztery krzesła. Ścianę już widziałyście wcześniej, to malowanie specjalną farbą strukturalną Jegger, efekt rdzy.




Dalej stoi kosz z poduszkami, potem lustro które zdobiło ścianę w mieszkaniu moich dziadków - żaden antyk, ale ma dla mnie wartość sentymentalną. Potem mała szafka rtv i telewizor na mobilnym stojaku (Allegro). Będzie tu porządny system nagłośnienia, na razie nie podłączyliśmy starych głośników tylko rozważamy jakie rozwiązanie wybrać. I na końcu mój sekretarzyk, który już pokazywałam, a który dorobił się sprezentowanego mi krzesła. Mówiłam, że będzie fusion, prawda? *^O^* Rury od kaloryfera zasłoniliśmy stojakiem na rośliny doniczkowe.




Obiecałam napisać, co wybraliśmy do pokoju dziennego zamiast kanapy i foteli. No to wygląda to tak:

 


 

Otóż, kupiliśmy niski (40 cm wys.) stolik i siadamy przy nim na japoński sposób - mamy poduszki i fotele bez nóg (każdy z nich ma pięć lub sześć pozycji oparcia, można je również rozłożyć na płasko). Testujemy to rozwiązanie już prawie dwa miesiące i okazało się bardzo wygodne! Dodatkowo, to jest bardzo zdrowe bo na kanapie człowiek zazwyczaj zapada się w jednej pozycji i tak zostaje na dłuższy czas, a tutaj ciągle się zmienia pozycję - siad po turecku, nogi na bok, wyprostowane do przodu, zgięte w kolanach, jakkolwiek, kilkanaście razy dziennie siadamy na podłodze i z niej wstajemy, a takie ruchy są bardzo dobre dla kręgosłupa. Poza tym jeśli potrzebuję większej przestrzeni na środku pokoju (np.: na jogę) to mogę odstawić stolik pod ścianę, złożyć siedziska i poduszki na kupkę, i mam dużo wolnego miejsca.

 

 

Wiem, może paść pytanie co z gośćmi i odpowiedź jest prosta - odwiedzają nas tacy goście, którzy siedzą z nami na podłodze. Jedyną osobą, dla której postawiliśmy rozkładany stolik i normalne krzesło był tata Roberta, który był u nas na obiedzie, ale on wpada do Warszawy ze dwa razy w roku. Zastanawiamy się, czy w ogóle kupować normalny stół i krzesła lub jak zrobić, żeby były to meble składane, które na co dzień nie będą zajmowały miejsca w salonie tylko np.: będą złożone na płasko pod ścianą albo w schowku. Miło by było ugościć starsze ciocie, ale z powodu wizyty raz czy dwa razy w roku nie zagracimy sobie mieszkania kanapą i wysokim stołem z krzesłami, ono ma przede wszystkim wygodnie służyć naszej dwójce na co dzień.




W tym mieszkaniu pierwszy raz od lat mam rośliny doniczkowe. W poprzednim miejscu było mało światła (parter zasłonięty wysokimi drzewami) i mało przestrzeni na rośliny, a tutaj testuję, czy mi się uda utrzymać coś w doniczkach i tego nie ususzyć... *^w^* Oczywiście doniczki umieszczam maksymalnie wysoko, poza kocim zasięgiem (zobaczymy, na ile to mi się powiedzie.... >0<), nie ma mowy o zastawieniu parapetów doniczkami bo na parapetach rezydują futrzaki! Za to wieszam je gdzie tylko mi się uda. 







Jestem ograniczona w wyborze gatunków, bo muszę się kierować dobrem zwierząt, a więc odpada mi wiele trujących roślin o przepięknych ciekawych liściach, jak alokazje, monstery, krotony, begonie, fikusy, grubosz... Za to mogę nakupić do woli paproci, kalatei, pieniążków, peperomii, fatsji, mam patyczaka Krzysztofa a w planach nolinę i pachirę. *^V^* Moje ulubione to łosie rogi czyli płaskla, na pewno kupię ich więcej, kiedy zamontujemy kratę nad wyspą. Na razie jedną mam na boku lodówki a drugą... chwilowo na środku salonu nad przyszłym stołem jadalnym!... ^^*~~ (Musiałam gdzieś luźno powiesić roślinę i tam był hak na końcu przewodu, to dobre miejsce póki nie mamy lampy, tylko nie zliczę, ile razy walnęłam się w czoło przechodząc do regału z naczyniami, bo wcześniej w tym miejscu niczego nie było, a teraz jest doniczka!.... *^U^*~~~)




Mam też trzy oplątwy, rośliny pobierające składniki odżywcze z wilgoci zawartej w powietrzu, nie siedzą w ziemi ale należy je zraszać i namaczać.



Mieliśmy już pierwszą wizytę przyjaciół a w ten weekend przychodzą do mnie dziewczyny na babski wieczór, plotki i próbowanie domowego wina śliwkowego. ^^*~~ Przetestowałam przepyszny hummus i muhammarę ze sklepiku na moim osiedlu, na pewno je nimi poczęstuję, zrobię zakupy we włoskich delikatesach, upiekę też jakieś jesienne ciasto, może śliwki z marcepanem? Przytulnego tygodnia! *^o^*~~~