Nareszcie wiosną pełną gębą, już nie mogłam się doczekać!!! *^0^*~~~
Najpierw o stanie mojego zdrowia, bo pewnie czekacie na wieści.
Na początku kwietnia poszłam do neurochirurga porozmawiać o operacji. Coś tam już wiedziałam, bo usłyszałam to i owo od fizjoterapeutów, którzy mi pomagali (jeden z nich miał historię z pierwszej ręki, bo jego mama miała dokładnie taką przepuklinę jak ja i zrobiła operację), ale postanowiłam pójść do specjalisty i posłuchać, co on mi powie.
Lekarz był miły i wydawał się kompetentny, i żeby nie było, że jestem "pani wie lepiej" - mam ogromny szacunek do ludzi wykształconych i mających duże doświadczenie w swojej dziedzinie! W skrócie, wizyta wyglądała tak: pan doktor wysłuchał z czym przyszłam, rzucił okiem na opis rezonansu i powiedział, co następuje:
- fizjoterapia na pewno tej przepukliny nie wyleczy, konieczna jest operacja
- daję pani skierowanie na operację, na NFZ będzie pani czekać kilka miesięcy
- przeciwbólowy tramadol jest szkodliwy i uzależniający, ale przecież żeby zaszkodził to (tu proszę podłożyć ton lekko bagatelizujący) musiałaby go pani brać przez miesiąc!....
...
...
...
Pochylmy się jeszcze raz nad powyższymi dwoma zdaniami:
- daję pani skierowanie na operację, na NFZ będzie pani czekać kilka miesięcy
- przeciwbólowy tramadol jest szkodliwy i uzależniający, ale przecież żeby zaszkodził, to musiałaby go pani brać przez miesiąc!....
Czy pan doktor widział sprzeczność jaką sam wyraził? Albo czy zaproponował inne niż tramadol przeciwbólowe środki?... Nie!!!
Czy zatem miał dla mnie jakieś rozwiązanie, które nie zakładałoby kilkumiesięcznego cierpienia i konieczności długotrwałego pakowania w siebie szkodliwego środka przeciwbólowego? Ale oczywiście!!! *^N^*~~~~
- oto wizytówka naszego prywatnego szpitala, w którym wykonujemy takie operacje laparoskopowo
Taka operacja kosztuje 15-18 tys. zł i założę się, że dostępne są bardzo szybkie terminy.......
O samej operacji i rekonwalescencji dowiedziałam się niewiele, i to tylko to co sama dopytałam, bo pan doktor sam z siebie nie podzielił się żadnymi szczegółami, o potencjalnych efektach ubocznych nie powiedział nic. Naprawdę chciałabym, żeby ktoś zanim zacznie mi grzebać w kręgosłupie, raczył dokładnie wyjaśnić co będzie robić i jakie to może mieć skutki - te dobroczynne i te uboczne... Grzecznie podziękowałam za skierowanie do szpitala, pożegnałam się i poszłam zadbać o swoje zdrowie w inny sposób.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego to zawsze jest takie przeciąganie liny między ortopedami i neurologami a fizjoterapeutami?... Obserwuję to zjawisko już kolejny raz i niestety znowu moim zdaniem fizjoterapia wygrywa. Neurolodzy byli w stanie przepisać mi leki które albo w ogóle nie działały albo miały znikome działanie, za to lek przeciwbólowy który od nich dostałam może zniszczyć mi wątrobę i jak powiedziała mi pani doktor "tylko proszę go brać sporadycznie"... Sporadycznie?!.... Czasami ból jest taki, że chce mi się płakać, nie mogę ani leżeć, ani siedzieć, ani stać, a ona mi zaleca brać środek przeciwbólowy sporadycznie!!! Chirurg jak to chirurg - od razu proponuje operację, bo to jego specjalizacja, (jak to kiedyś powiedziała pani doktor do mojego męża: "Ja jestem chirurg, ja panu mogę wszystko wyciąć!"... *^W^*). Szkoda, że pozostawia pacjenta bez podstawowej wiedzy o przebiegu operacji, potencjalnych powikłaniach, rekonwalescencji (sama musiałam dopytać o te rzeczy i dostałam szczątkowe informacje, trochę na zasadzie "czego się dopytuje? się zrobi operację, dobrze będzie...").
Czy znalazłam inne rozwiązanie? Oczywiście. Na szczęście nie żyję na pustyni i nie przyjmuję cudzych opinii bezkrytycznie tylko rozwiązuję problemy rozważając różne za i przeciw. Dostałam kontakt do świetnego fizjoterapeuty. Znalazłam klinikę, która specjalizuje się w leczeniu bólu przewlekłego za pomocą środka nieuzależniającego i nie inwazyjnego dla ludzkiego organizmu - niestety na razie wygląda na to, że jestem na takie środki odporna, a szkoda, ale przynajmniej dałam sobie szansę spróbować. Codziennie przed snem leżę 30 minut na macie z kolcami, robię delikatne ćwiczenia rozciągające kręgosłup zalecone przez fizjoterapeutę, na przepuklinę stosuję okłady z ciepłego termoforu (kupiłam taki z pestek wiśni, który można zagrzać albo schłodzić, wtedy pomaga na stłuczenia), smaruję się maściami przeciwzapalnymi z apteki ale też takimi z mumio i żywokostu z chondroityną.
Noc z 7 na 8 kwietnia to była pierwsza od prawie dwóch miesięcy noc, którą przespałam w zasadzie bez bólu w nodze, i po wstaniu byłam bardziej mobilna niż wcześniej, rano nie wzięłam tramadolu pierwszy raz od dwóch tygodni. Takich nocy i dni bez tramadolu było potem więcej, czyli jest światełko w tunelu. Bywają też takie dni, kiedy czas spędzam leżąc na plecach na podłodze a nogi i pupę mam przyklejone w pionie do drzwi szafy, to mi pozwala prostować chorą nogę i relaksować nerw kulszowy. (Z tego względu cieszę się, że zdecydowaliśmy się w tym roku odpuścić DOJadanie, ból i wyczerpanie dolegliwościami czasami psychicznie rozkłada mnie na łopatki i jestem w stanie ogarnąć tylko zrobienie jajecznicy na maśle albo odgrzanie pierogów, nie dałabym rady wymyślać i gotować skomplikowanych wegańskich potraw, a dodatkowo liczyć kalorie i bilansować białko, którego mi teraz potrzeba każdą ilość.) Po każdej wizycie u nowego fizjoterapeuty widzę zmiany i widzę też jego konkretny plan na zabiegi, jakie u mnie wykonuje, a nie losowe próby zastosowania tego i owego, jak przy poprzednich dwóch fizjoterapeutach.
Nie skreślam operacji, jeśli okaże się niezbędna, ale traktuję ją jako ostateczność, a nie pierwsze rozwiązanie, tym bardziej, że kontrola u mojego neurologa 11 kwietnia wykazała znaczną poprawę zakresów ruchu lewej nogi i zmniejszone dolegliwości bólowe, pod koniec miesiąca wróciło normalne czucie w stopie, więc coś się powoli zmienia na lepsze. Wciąż żyję z bólem i tęsknię za czasem, kiedy mogłam bezmyślnie usiąść albo położyć się bez dostosowywania pozycji w taki sposób, żeby nie uciskać któregoś nerwu i żebym nie czuła impulsów bólu. Jednak wciąż wierzę, że moja przepuklina ma szansę się wchłonąć i dolegliwości bólowe znikną, pod nadzorem lekarza i z pomocą fizjoterapeuty.
W kwietniu dużo spacerowaliśmy po naszej okolicy bliższej i dalszej, na przykład odkryłam że moje przedszkole nr 191 im. Marii Kownackiej wciąż działa! ^^*~~
Mieszkamy teraz dwie stacje metrem bliżej centrum, a czujemy się jakbyśmy pokonali jakąś niewidzialną granicę między dzielnicami, która trzymała nas w mieszkaniu! Jakoś łatwiej nam po prostu wyjść z domu i iść przed siebie, spacerujemy po licznych parkach, zaglądamy do sklepów i knajpek, gubimy się na mokotowskich ulicach w częściach willowych i podziwiamy stare kamienice i nowoczesne wieżowce mieszkalne. Jeśli się zmęczymy, wracamy do domu tramwajem albo metrem, jeśli mamy siłę - szukamy nowych tras na piechotę. Robimy plany na następne spacery. *^v^* Ponieważ na razie nie mogę jeździć na rowerze, za to chodzenie jest dla mnie najbardziej komfortowe ze wszystkich pozycji ciała, cieszymy się czasem spędzanym per pedes, powoli, bez pędu wiatru we włosach za to zwiedzając nasze bliższe i dalsze okolice.
W kwietniu piliśmy kawę w mokotowskich kawiarniach.
Jedliśmy obiady w mokotowskich barach - na przykład w Pakczoj, Pumpui albo w Anons do Dzielni, bardzo polecamy!!! W Sombremesa na Koszykach zjedliśmy przepyszną paellę a w Konbini Coffee and Sando na Wspólnej - japońskie kanapki i onigiri. ^^*~~
Zachwycaliśmy się wiosennymi kwiatami! *^0^*~~~
Na spacerze spotkaliśmy węża, ale był przyjazny i bardzo słodki!... *^W^*
Robert rozwijał się śniadaniowo a pożeraliśmy głównie szparagi i jajka. *^W^*
W kwietniu wciąż rysowałam i nawet złapałam się na tym, że czekam na ten moment dnia, kiedy mogę usiąść do biurka i poskrobać w szkicowniku! *^v^* (co niestety nie zawsze jest łatwe i komfortowe, bo czasami trudno mi siedzieć, fotel uciska mi nerw kulszowy i boli jakby sto diabłów próbowało mi rozerwać udo i łydkę...) Nadrobiłam brakujący ostatni marcowy tydzień i teraz jestem na bieżąco, jedna strona dziennie.
***
Święta spędziliśmy z tatą Roberta, który ma nowego pieska! ^^*~~ Jak zawsze w jego domu to kolejna znajda, która znalazła pod tym dachem spokojną kochającą przystań. Przed teściem spore zmiany życiowe - sprzedał dom i powoli przygotowuje się do zakupu mieszkania i przeprowadzki, co pozwala nam trochę poznać suwalski rynek nieruchomości, bo oczywiście oglądamy mieszkania, żeby służyć tacie radą!
I nawet udało mi się zaziębić i spędzić dwa dni w łóżku, pilnowana przez koty!
Ponieważ szybko się męczę i staram się dużo odpoczywać, i czasami nawet udaje mi się usiąść lub ułożyć w bezbolesnej pozycji, połknęłam w kwietniu sporo książek! Dokończyłam bardzo fajny cykl "Prywatne śledztwo Agaty Brok" Iwony Wilmowskiej, potem przeszłam do Karoliny Morawieckiej i przeczytałam jej "Kontrapunkt" (określany kryminałem na poważnie). Niestety kiedy zabrałam się za komediowy cykl kryminalny tej autorki "Karolina Morawiecka (wdowa po aptekarzu)" nie dałam rady... - postaci są zbyt pretensjonalne, mocno przerysowane i to mnie nie śmieszy.
No to wróciłam do autorki, którą poznałam kiedyś dzięki powieści kryminalnej "Kto zabił mamusię?" (polecam!) - Małgorzaty Starosty. Najpierw powrót bohaterki "Kto zabił mamusię?" czyli komediowe "Na tropie trupa" - świetne!, następnie zrobiło się poważnie - ciężkie ale bardzo dobre "Smugi" i równie intrygujące "Nie słyszę Cię kochanie".
Potem dosłownie w półtora dnia kiedy leżałam przeziębiona w pościeli przeczytałam cykl Pruskie baby - genialny, ciepły, rodzinny, wyraziste sympatyczne postaci (i te niesympatyczne też, bo to w końcu kryminały!). Bardzo polecam!!!
Za to niestety znowu rozczarowały mnie dwa kolejne cykle Starosty - W siedlisku oraz Jeremi Organek... Przeczytałam po ok. 50 stron pierwszych tomów i znowu to samo co u Morawieckiej - postaci są zbyt fikuśne, niepotrzebnie przerysowane w taki trochę żenujący sposób, jakbym oglądała słaby polski serial komediowy (których z zasady nie oglądam). Nie rozumiem, jakim cudem spod pióra tej samej autorki mogą wyjść takie perełki jak "Pruskie baby" czy "Smugi" oraz cykl o siedlisku na Podlasiu, hm...
***