Postanowiłam robić sobie w tym roku podsumowania każdego miesiąca, co pozwoli mi spojrzeć wstecz i przypomnieć sobie, co fajnego robiłam.
Styczeń miał się zacząć imprezą Sylwestrową w towarzystwie przyjaciół, ale ze względu na nasze przeziębienie przenieśliśmy te obchody nadejścia nowego roku na 12 stycznia. I też było fajnie! ^^*~~ Za to pierwszy tydzień stycznia to było nasze spokojne wejście w 2025 rok, czas spędzany w domu, przed komputerem (Robert) albo z serialami kryminalnymi i książką (ja). W ogóle bardzo lubię te okresy między świętami a nowym rokiem aż do 6 stycznia, czas w okolicach Majówki czy świąt Wielkanocy - świat jest jakby w zwolnieniu, w zawieszeniu, na niskich obrotach, miasto się wyludnia, bo ludzie wracają na te kilka dni do rodzin poza Warszawą, można chwilowo nie myśleć o tym, czym trzeba będzie się zająć za tydzień, spać do późna, zajadać smakowitości, iść na spacer albo zostać w domu i czytać książki. ^^*~~
Pogoda w styczniu była raczej listopadowa, śnieg odwiedził nas na trzy, cztery dni. To akurat nie było przyjemne, bo lubię, kiedy pory roku trzymają się ustalonych zasad lecz cóż, na pogodę zupełnie nie mamy wpływu, więc nie ma się czym przejmować! Luty też ma być kilka stopni na plusie i bez śniegu.
W styczniu wróciłam do pieczenia chleba, oczywiście karnawał nie mógł się obyć bez faworków! Pierwszy raz zrobiłam nadziewane precle. Z innych wydarzeń kulinarnych - odkryliśmy świetną potrawę, mianowicie flaki po mediolańsku czyli flaki w rosole z dodatkiem passaty pomidorowej, białej fasoli i grzanek z parmezanem. *^v^*
Styczeń był miesiącem spotkań z przyjaciółmi, w każdy weekend albo nas ktoś odwiedzał albo my odwiedzaliśmy - urodziny kolegi świętowaliśmy u niego na działce nad Pilicą, trafił nam się jeden w całym tygodniu - JEDEN!!! - piękny słoneczny dzień i chłopaki zrobili sobie spacer nad rzeką w strojach historycznych i zdjęcia konno. *^V^*
Poszłam też z przyjaciółką na wódkę i ploty, co jest warte zapisania, bo ona jest osobą niezwykle zajętą i trudno się z nią umówić na bliski termin.
Kiedy zostały tylko dwa chore liście poszłam po rozum do głowy, zaczęłam używać normalnej kranówki i dodałam nawóz z pokrzyw na przemian ze stymulatorem (Plant Lover), i nareszcie po trzech tygodniach widzę nowe zdrowe liście!!! *^O^* Druga kalatea przeszła podobną drogę, aktualnie jest na etapie dwóch podsuszonych liści (których jeszcze nie obcinam, bo chcę poczekać na nowe liście i wzmocnioną roślinę) oraz ma jednego nowego listka, który mam nadzieję będzie już zdrowy i piękny. ^^*~~
Oczywiście te dwie kalatee to nie jedyne ofiary mojego pomysłu z filtrowaną wodą... Na szczęście pozostałe rośliny są chyba odporniejsze i nie ucierpiały tak bardzo. Obserwuję trzy paprotki, bo podsychają, ale wciąż się trzymają. Podobnie łosie rogi - końcówki niektórych liści suche, ale może musi minąć więcej czasu, żeby zareagowały na nawożenie. Jedyne, które wydały się nie zauważyć demineralizowanej wody to maranta, peperomia i kalatea Dorothy o czarnych liściach, w małym stopniu fatsje i sansewerie. Czyli kalatee o zielonych i biało-żółtych liściach oraz paprotki to delikatnisie!
Przeczytałam cztery książki, z których szczególnie zachwyciłam się "Smakiem" Stanleya Tucci! Włosi umieją w jedzenie, jak by powiedziała młodzież i ja się z tym jak najbardziej zgadzam. *^V^* Oprócz biografii i anegdotek w tej książce znajdziemy przepisy, w niedzielę na obiad zrobiliśmy makaron z soczewicą. ^^*~~ (mąż zrobił makaron a ja sos)
W styczniu po kilkumiesięcznej przerwie wróciłam do rysowania i malowania. Na nowo uczyłam się radości, jaką daje mi zabawa kreską i kolorami. ^^*~~ Przypomniałam sobie o wykupionych kursach na Domestika i wzięłam się za ich przerabianie, co dało mi trochę zupełnie nowej wiedzy! Codziennie poświęcałam kilka do kilkunastu minut na szkice, żeby ręka nie zapomniała, jak się pracuje ołówkiem i markerem. Jak widać tematyka była różnorodna, czasami to po prostu było geometryczne skrobanie po papierze.