Monday, July 01, 2024

Wymarzyłam sobie lodówkę...


 

REMONTOWO - wymarzyłam sobie lodówkę.

Kiedy zwiedzaliśmy w Japonii sklepy z AGD, to zachwyciłam się japońskimi lodówkami - funkcjonalne wnętrza pełne ciekawych rozwiązań, szerokie dwustopniowe szuflady zamrażarek. Znalazłam taką lodówkę tu w Polsce - 83 cm szerokości Toshiba, częściowo drzwiczki, częściowo szuflady. Ta lodówka czekała na mnie ponad rok od kiedy zdecydowaliśmy się na zrobienie remontu, niestety nie dało by rady zmieścić ją w naszym obecnym mieszkaniu, ale w tym nowym jak najbardziej! Najpierw kilka miesięcy temu zniknęła za sklepów jej stalowa wersja, ale wciąż można było kupić taką z czarnymi szklanymi drzwiami. Jeszcze w piątek oglądałam ją na stronie EuroAgdRtv, a kiedy w sobotę usiedliśmy do zrobienia zakupów sprzętów agd, to..... nie uwierzycie!!! Mojej wymarzonej lodówki nie było!!!

Została wycofana lub się wyprzedała, dowiedziałam się, że Toshiba zamknęła fabrykę w Polsce i chyba znika z naszego rynku, na stronie firmy zostały jakieś smętne resztki oferowanych sprzętów... Jakikolwiek nie byłby tego powód, moja lodówka odpłynęła w niebyt...

Cóż, nie był to moment na załamywanie rąk tylko trzeba było wybrać inny model, co na szczęście się udało, i chyba nawet trafi do nas sprzęt z bardziej funkcjonalnymi rozwiązaniami! ^^*~~ Całą sobotę wybieraliśmy pozostałe agd, część mieliśmy upatrzoną od dawna (płytę, piekarnik), niektóre modele okazały się już niedostępne (piekarnik!...) więc trzeba było wybrać coś innego, na jeden sprzęt namówił mnie mąż kusząc fikuśnościami w funkcjonalności (wciąż piekarnik *^o^*), części sprzętów nigdy nie mieliśmy i trzeba było wybrać po omacku (zmywarka, suszarka). Wszystko przyjedzie do mieszkania 12 lipca, gdzie będzie czekać 2 tygodnie na montaż mebli kuchennych i łazienkowych i wstawienie na odpowiednie miejsca. *^V^* Oficjalny zaplanowany koniec remontu to 17 lipca, potem z końcem lipca montaż mebli i agd, a przeprowadzka na początku sierpnia, taki jest plan!

 


 

Trafiłam na informację, że My Heritage dopracowuje i przelicza swoje wyniki badań DNA, i zaczynają one lepiej oddawać rzeczywiste pochodzenie Polaków - znikają dopisane wielu ludziom Bałkany, za to grupy etniczne lepiej odpowiadają terenom naszego kraju. Zobaczymy, na mojej stronie od kilku dni mam informację, że "Już wkrótce nowe ulepszone przybliżone wyniki pochodzenia etnicznego." tak więc czekamy czy zostaną mi te Bałkany, czy znajdą coś zupełnie nowego! *^w^* 

Za to grzebiąc w archiwach znalazłam przodków herbowych!!!.... *^O^*~~~ Znalazłam przodków w prostej linii od pradziadka ze strony mojego taty sięgając do roku około 1390!... Ale to nic, w jednej bocznej linii doszłam do roku 1190, tam są takie osoby jak Wyszęta z Łodzi, wojewoda poznański Przedpełk, Bodzęta, kasztelan bniński Mirosław, Wezenborg z Grodziska, wszyscy oni herbu Łodzia, a po drodze trafia się cały herbarz szlachty polskiej. *^v^* To są zalety szlachty, że zachowały się dokumenty, zapisy, daty i nazwiska, w zwyczajnych chłopskich częściach rodziny już nie jest tak fajnie, bo mam wiele braków w informacjach, ech... Ale wciąż nie przestaje być to dla mnie świetną rozrywką.

 


 

W zeszłym tygodniu niewiele się działo, cieszyliśmy się piękną pogodą, jedliśmy chłodniki a w niedzielę pojechaliśmy z przyjaciółmi do Otwocka na pizzę. W tym ma być chłodniej, chociaż na razie tego nie zauważyłam, wciąż jest tak samo duszno jak było, tylko nie ma słońca... Pod koniec tygodnia zapowiada się z kolei spotkanie z odnalezioną po latach rodziną mojego męża, której część wyemigrowała do USA. Odezwali się do polskiej rodziny ok. 25 lat temu i od tamtej pory regularnie piszą listy i już dwa razy nas odwiedzili, w tym roku znowu przyjeżdżają odbyć sentymentalną wycieczkę. ^^*~~ 

 


 

Uprzejmie proszę o kciuki, żeby nasz zamówiony sprzęt okazał się nieuszkodzony i bezawaryjny, i w ogóle o kciuki za finał remontu. Przed nami powoli zaczyna się malować obraz pakowania całego dobytku... *^0^*

Pozdrawiam serdecznie i do następnego wpisu!

Monday, June 24, 2024

Korzenie

 

 

W zeszłą sobotę jak co roku wybraliśmy się na japoński festiwal przy Domu Kultury Służew nad Dolinką. Trochę się martwiłam, czy to się w ogóle uda, bo od rana grzmiało i nawet padał deszcz, ale na szczęście burza rozdzieliła się nad Warszawą na dwie części i już o 12:00 było piękne słońce! W tym roku na festiwalu było jeszcze więcej atrakcji, stoisk z jedzeniem, występów, sklepików z towarami wszelakimi związanymi z kulturą Japonii, i tak trzymać! *^V^* Kupiliśmy takoyaki, onigiri, kurczaka na patyku i rozłożyliśmy na trawie niebieską matę piknikową, po raz kolejny okazało się, że przeniesienie festiwalu z hali Torwar na park dookoła Domu Kultury Służew to był świetny pomysł!

 


 

Za to w tygodniu świętowaliśmy 20-stą rocznicę ślubu. Tyle lat minęło i na serio - nie wiem, kiedy to się stało!!!... Co tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że należy żyć tu i teraz, chwilą obecną, a nie rozpamiętywać przeszły krzywdy i martwić się sprawami w przyszłości, na które nie mamy wpływu. ^^*~~ Zanim się obejrzymy, życie przepłynie obok nas!

 


 

A potem odwiedziliśmy teścia na Suwalszczyźnie i udało nam się nawet przekąpać w jeziorze Szelment i nazrywać porzeczek i czereśni. ^^*~~ Mieszkanie we własnym domu daleko od miasta ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, na pewno wyspałam się w ciszy (nie licząc ujadającego przez całą noc kundla sąsiadów i krów ryczących od świtu do zmierzchu... ^^*~~), uziemiłam łażąc na bosaka po trawie i pływając w jeziorze, najadłam owoców z krzaka. Ale czy chciałabym mieszkać tak daleko od sklepów czy lekarza, uzależniona od samochodu bo wszystko jest kilka kilometrów stamtąd? Nie jestem pewna...

 

 

Korzystając z pamięci teścia uzupełniłam kilka luk w drzewie genealogicznym Roberta, a przy okazji kiedy grzebałam w skanach Geneteki to odnalazłam... pierwszą żonę pradziadka mojego męża, o której jego tata nic nie wiedział!!! *^V^* Znalazłam dwójkę jej dzieci, z czego syn niestety zmarł jako dziecko, ale daty śmierci córki nie znalazłam, więc może gdzieś żyją ciotki i wujowie oraz siostry i bracia mojego męża, o których nikt do tej pory nie słyszał! ^^*~~ 

Dostaliśmy wreszcie wyniki badań naszego DNA! U Roberta bez niespodzianek - 100% Europejczyk z Europy Wschodniej, za to u mnie ciekawostki. Jestem w 37% Bałtką, w 30% Bałkanką, w 23% Europejką Wschodnią, w 5% Irlandką i w 5% Skandynawką!.... Nie znalazła się żadna moja bliska rodzina, ale w dalszej linii okazało się, że mam daleką kuzynkę w Szwecji - mój prapradziadek Jan Kujawa miał siostrę Mariannę, która była prababcią owej Szwedki. ^^*~~ Co z tego wynika? Niewiele, poza poznaniem kilku faktów. Być może znajdą się inne bliskie mi osoby, kiedy więcej ludzi wypełni swoje drzewa genealogiczne i zrobi badania DNA do porównania. 




REMONTOWO - powoli zbliżamy się do finiszu!!! *^O^*~~~ Jeszcze dwa, trzy tygodnie na sam remont, potem montaż kuchni czyli mniej więcej pod koniec lipca będziemy się przeprowadzać. Potem jeszcze chwila i zostaną zamontowane ostatnie meble do łazienki, pawlacz i szafki w przedpokoju. Powinniśmy już myśleć o zakupie AGD (część jest już daaaaawno wybrana).

 


 

Na koniec polecę Wam książkę, którą połknęłam w zeszłym tygodniu - fińska powieść stomatologiczno-genealogiczna, z interesującym obrazem zjawiska szeroko pojętej imigracji. Ciekawa, dobrze napisana, zaskakująca, świetna lektura!

Początek tygodnia nieco pochmurny, ale wracają słoneczne dni i już za moment lipiec! *^0^*  Miłego tygodnia i do następnego wpisu.

Monday, June 10, 2024

Czyli można!

EDIT: do wszystkich, którym czasami moje wpisy wyświetlają się w dziwny sposób z pomieszanym niegramatycznym tekstem - być może Wasze przeglądarki mają włączoną opcję automatycznego tłumaczenia wszystkich stron na język polski i próbują tłumaczyć też strony po polsku, stąd to zamieszanie w tekście. Sprawdźcie ustawienia przeglądarki.

 


 

Rudy już po kuracji i wizycie kontrolnej u weta, stan zapalny wyleczony, teraz kontrola za miesiąc. Na szczęście kotu pasuje karma specjalistyczna, którą od teraz będzie jadł, i już wiem na przyszłość, że jedyną formą leku jaką mogę podać Akiemu z sukcesem w domu jest forma płynna strzykawką bezpośrednio do paszczy (pomijam zastrzyki, bo te tylko u lekarza).

Ta sytuacja wywołała u mnie stare reakcje na stres, ale udało mi się je zauważyć, opanować i skierować myślenie na nowe tory, czyli takie schematy są do przezwyciężenia! *^V^* 

 


 

Kiedyś byłoby tak: kot choruje, więc nerwy, choroba nie jest poważna, ale wymaga leków. Niestety nie da się podać mu antybiotyku w tabletkach - rozgnieciony z przysmakiem wywołuje u niego ślinotok niczym wielka fala w Kanagawa... a włożony w całości jest natychmiast wypluwany, a drugi antybiotyk w syropie podawany strzykawką do pyszczka przez pierwsze dwa dni wywoływał wymioty, więc kolejne nerwy. Karma antystruvitowa sucha wchodzi, ale mokra nie ma mowy, znowu się stresuję, że kot nie je tego co powinien. Kiedyś bym się załamała, odłożyłabym wszystkie aktywności, szczególnie takie jak malowanie czy sport, siedziałabym zadumana i załamywałabym ręce myśląc, co będzie, co będzie... 

 


 

Ale złapałam się tym, zanim wróciłam na tamte tory. Powiedziałam sobie, że trudno - pracujemy z tym co jest. Podajemy antybiotyk po troszku, tym bardziej, że nie jest on paskudny w smaku, kot się oblizuje, po prostu stresuje go podawanie dużej ilości płynu na raz ze strzykawki, przez kolejne dwa dni nie było już wymiotów po podaniu leku, a to było najważniejsze. Co do karmy - będzie dostawać suchą karmę specjalistyczną, bo mu smakuje, a mokrą - ukochanego tuńczyka z bezsmakowym zakwaszaczem moczu w proszku i probiotykami, i wszyscy będą zadowoleni. Rozłożyłam sytuację na elementy, przyjrzałam się, jakie są problemy i jakie ich rozwiązania, wybrałam to co byłam w stanie zrobić i postanowiłam nie biczować się za niemożność osiągnięcia 100%. 

 


 

I powiem Wam, że jestem z siebie dumna, bo nie weszłam w tę sytuację z pozycji bezradnego dziecka, który się boi, płacze i czeka aż ktoś inny załatwi sprawę za niego tylko zachowałam się, jak dorosły człowiek, który rozwiązuje problemy na miarę swoich możliwości. 

 


 

***

Z okazji Dnia Dziecka kupiłam nam czereśnie, ale jeszcze nie polskie, hiszpańskie, i były w porządku, chociaż to jeszcze nie jest TEN smak. Kilka dni później były już nasze polskie! *^v^*

 


 

REMONTOWO - działania w toku, rozmawiałam z koordynatorem i jesteśmy w czasie czyli nie przywidujemy opóźnień. 20 czerwca montują parkiet, kończymy część zasadniczą remontu według umowy w pierwszym tygodniu lipca, następnie wchodzi ekipa montująca kuchnię i meble w łazience i przedpokoju. *^V^*


Dużo ostatnio jemy japońskiego jedzenia. Kupiliśmy kawałek pięknej marmurkowej wołowiny ribeye pokrojonej w cienkie plastry i zrobiłam z niej najlepszy gyudon, jaki jedliśmy!... Mamy też piękną wołowinę i jagnięcinę w cieniutkich plasterkach, będą w sam raz do sukiyaki albo nabe w jakiś chłodniejszy deszczowy dzień, a takie się zapowiadają na ten tydzień. ^^*~~




A takie piękne ptaki znajdują się na bloku w mojej okolicy! Więcej o ursynowskich muralach można przeczytać tutaj. Trzymajcie się ciepło i do następnego wpisu!




Monday, May 27, 2024

Jestem II

Na początku praca nad moim drzewem genealogicznym była świetną zabawą, ale szybko stała się materiałem do zastanowienia się nad moimi korzeniami i jak one mogły wpłynąć na moje życie.

 


 

No bo na przykład:  rodzina mojego dziadka Jana do ósmego pokolenia wstecz żyła na tym samym terenie - okolice Słomczyna i Karczewa czyli dwa brzegi Wisły, a od czwartego pokolenia rodzina osiadła już wyłącznie na lewym brzegu rzeki, zasiedlając Słomczyn, Gassy, Łęg, Podłęcze. Mój pradziadek Andrzej Żelazko miał dziesięciohektarowe gospodarstwo i szóstkę dzieci (jedna córka zmarła w dzieciństwie). W papierach znalazłam jego testament, w którym zapisuje on tę ziemię synowi Władysławowi i córce Cecylii, a ci są zobowiązani do wypłacenia odpowiedniej sumy pieniędzy pozostałym dwóm synom, Stanisławowi i Janowi (to mój dziadek). Córka Marianna dostała już wcześniej od ojca kwotę pieniędzy o wartości trzech hektarów, zapewne w wianie gdy szła za mąż za gospodarza z pobliskiego Konstancina. Wiadomo, 10 hektarów to nie jest dużo, kilka osób nie mogło się tym rozsądnie podzielić, żeby dało się wyżyć z uprawy ziemi, nic nie wiem o losach Stanisława, ale mój dziadek Jan nie pozostał na podwarszawskiej wsi tylko wyjechał do Warszawy, wykształcił się i pracował potem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. 

 


 

Czy zrobił to bo chciał wyjechać ze wsi, chciał innego życia niż jego przodkowie? Czy po prostu musiał inaczej zaplanować swoją przyszłość, bo decyzją jego ojca w spadku mógł dostać gotówkę a nie ziemię, która przypadła dwojgu najstarszych dzieci? I jak to się stało, że wszyscy jego przodkowie przez wiele pokoleń żenili się po sąsiedzku i zasiedlali tereny bliskich sobie wsi na południe od Warszawy, a on ożenił się z dziewczyną z - no właśnie, skąd? Z warszawskiej Woli, której ród pochodził z okolic Nasielska i Psucina, czyli od Warszawy na północ.

 


 

Przodkowie mojej babci Ireny do ósmego pokolenia wstecz zasiedlali tereny na linii Płock-Nasielsk, ze wskazaniem na okolice gminy Pomiechowo, to byli gospodarze, leśnicy, młynarze. I nagle pradziadkowie przerywają schemat pozostania na gospodarstwie i przenoszą się na warszawską Wolę, a babcia wychodzi za mąż za Jana, z którym mieszka w mieszkaniu komunalnym w Ursusie (podwarszawska wieś, obecnie dzielnica Warszawy, mieszkała zresztą tam do końca swojego życia, w jednopokojowym mieszkaniu ogrzewanym piecem kaflowym i z kuchnią węglową... Na szczęście była bieżąca woda i kanalizacja!). Zmienia się też schemat ilości potomstwa, dla wcześniejszych pokoleń było normalnym, że rodziło się tych dzieci mnóstwo, dziadek Jan był jednym z szóstki, babcia Irena - jedną z siódemki, ale oni mieli tylko jednego syna (mojego tatę) i córkę, która urodziła się martwa, o więcej dzieci się nie starali. 

 

Dziadek Jan i babcia Irena na ślubie moich rodziców, 02 lutego 1974 r.

 

Albo dziadek Wincenty, ojciec mojej mamy - niewiele o nim wiem, niewiele znalazłam, mam jedno niewyraźne zdjęcie, prawdopodobnie jego przodkowie mieszkali na terenach dzisiejszego Służewa i Imielina (które wtedy były podwarszawskimi wsiami, teraz są jej dzielnicami). Ale ciekawa jest sytuacja jego ojca Franciszka - według moich informacji wziął za żonę dziewczynę, która najpierw urodziła trójkę nieślubnych dzieci w trzech różnych podwarszawskich wsiach... Pytałam w rodzinie i nikt nic nie wie o pochodzeniu dziadka, o jego rodzicach, wręcz panuje przekonanie, że był on sierotą, tak jakby to był temat nieporuszany, moja mama i jej rodzeństwo nie znali swoich dziadków! 

Czyżby dziadek Wincenty wstydził się swoich rodziców, więc postanowił usunąć ich ze swojej historii? Może to była historia wielkiej miłości, której nikt poza ich dwójką nie potrafił zrozumieć, a wszyscy postrzegali to jako mezalians, nawet ich własny syn?... Jak to wpłynęło na jego życie? Tak jak pisałam, niewiele wiem o dziadku - zawsze był daleko, był tym srogim starszym panem, który nie poświęcał swoim licznym wnukom w zasadzie żadnej uwagi (w przeciwieństwie do dziadka Jana, którego byłam oczkiem w głowie! ^^*~~). Słyszałam, że jego małżeństwo z babcią Marianną było aranżowane, mieli kawałek ziemi, osiemnaścioro dzieci (do dorosłości dożyła dziesiątka) i dwuizbowy dom na ursynowskim Imielinie (ulica na której mieszkali została przebudowana w latach 70-tych i wtedy dziadkowie dostali mieszkanie na Służewiu na nowo wybudowanym osiedlu). 

 

Babcia Marianna i babcia Irena na ślubie moich rodziców, 02 lutego 1974 r.
 

Mój tata wychowywał się w mieście, z rodzicami - wiecznie nieobecnym bo pracującym w biurze, dość zasadniczym i wymagającym ojcem i zajmującą się domem i rozpieszczającą go matką. Widzieliście niedawno przeze mnie wspomniany serial "Wojna domowa"? To taki był dom moich dziadków ze strony taty. *^v^*  W jaki sposób taki dom go ukształtował? Jakie traumy z dzieciństwa wyniósł do dorosłości? 

Moja mama pojawiła się gdzieś w środku osiemnaściorga rodzeństwa w domu ubogiego rolnika, a środkowe dzieci podobno często mają syndrom braku uwagi - nie są najstarsze więc nie na nich rodzice opierają pomoc w opiece nad młodszymi dziećmi czy pracami w domu, nie są też najmłodsze, więc nie są tymi maluchami wymagającymi opieki, które skupiają na sobie uwagę dorosłych czy rodzeństwa. Przechodzą przez dzieciństwo niewidoczne. Z opowieści rodzinnych wiem, że moja mama często unikała prac domowych czy pomagania w polu zaszywając się z książką w ogródku, i jakoś uchodziło jej to na sucho, było więcej starszych dzieci do pomocy. Jak taki dom ją ukształtował i wyposażył do dorosłego życia?

Te dwa światy w pewnym momencie się spotkały i stworzyły rodzinę. Co niosę ze sobą jako dar od przodków? Jakie mocne strony a jakie traumy? Teraz jest bardzo popularne przepracowywać swoje traumy z dzieciństwa, a ja w ramach posyłania mojej uwagi w kierunku pozytywów chciałabym się mocno skupić na darach, na zasobach, żeby umieć je dostrzec i wzmocnić.

 


 

Dziadek Jan był poważnym panem z Ministerstwa, podobno kiedy się urodziłam powiedział "e tam, córka...." ale kiedy mnie zobaczył to oszalał na moim punkcie i to on był moim pierwszym towarzyszem szalonych zabaw w świecie wyobraźni, miał milion pomysłów i potrafił z kawałka papieru wyczarować maski i przebrania, niestety odszedł kiedy miałam 5 lat. Biorę od niego kreatywność i entuzjazm działania.

Babcia Irena była najcieplejszą osobą jaką spotkałam, gotowała pyszne potrawy, uprawiała warzywa i owoce w przydomowym ogródku i nauczyła mnie szyć na maszynie, biorę od niej tworzenie rzeczywistości własnymi rękoma.

Dziadek Wincenty był zawsze na dystans, nie bardzo go poznałam bo trudno było być z nim blisko, ale wiem, że miał małe gospodarstwo i ciężko pracował na roli, żeby wyżywić wielką rodzinę, biorę od niego pracowitość.

Babcię Mariannę pamiętam jako malutką zgarbioną osóbkę, która nigdy nikogo nie wypuściła z domu głodnego, biorę od niej karmienie moich bliskich pysznym jedzeniem.

Mój tata Zygmunt był trochę szalony, nad życie kochał mnie, morze i jazz, grał nawet amatorsko w zespole jazzowym na pianinie. Był też osobą, która dużo potrafiła stworzyć własnymi rękami, lubił gotować i piec, i miał rękę do roślin. Biorę od niego entuzjazm do muzyki i miłość do natury.

Moja mama Zofia w trudnych czasach potrafiła zadbać o finansową integralność naszego domu, to ona nauczyła mnie "najpierw rachunki, potem inne wydatki" (ze wstydem przyznaję, że nie od początku mojego samodzielnego dorosłego życia trzymałam się tej zasady...), i od kiedy pamiętam zawsze widziałam ją z drutami w rękach. Biorę od niej zaradność życiową i myślenie o trwałych podstawach codzienności.




Czy moi przodkowie mieli tylko zalety? Oczywiście, że nie! Szczególnie rodzicom miałabym do wypunktowania wiele rzeczy..., i sporo z tego przepracowałam już jako dorosła osoba na terapii. Ale jeśli tkwimy w stanie myślowym ofiary, to nie jesteśmy w stanie cieszyć się życiem i iść do przodu.




Nowy tydzień a my zaczynamy dwutygodniową terapię zapalenia pęcherza u Akiego... Trzymajcie kciuki, żeby mi się udawało podawać mu leki bez dramy. *^W^* Miłego tygodnia!

Monday, May 20, 2024

Jarmark Kultury Urzecza i pierwsze truskawki

 Są już polskie truskawki, jadłyście? *^O^*~~~



 

Przez całe trzy poprzednie tygodnie działy się rzeczy normalnożyciowe, ale nic takiego o czym warto by pisać na blogu, na przykład jeździłam na cmentarze w poszukiwaniu grobów rodziny - na nagrobkach często można znaleźć dużo informacji o datach urodzin, zgonu, nazwiska rodowe, itd, ze zmiennym szczęściem (na Marysinie trafiłam od razu, ale miałam dokładny numer kwatery, za to w Pyrach łaziłam ponad półtorej godziny i nic nie znalazłam... I zanim ktoś zapyta czemu nie zadzwoniłam do zarządu cmentarza i nie dopytałam o szczegóły, od razy odpowiem - dzwoniłam, niestety w Pyrach skatalogowano wyłącznie groby od 1999 roku wzwyż, a mój wujek zmarł dużo wcześniej, więc niestety pozostało mi szukanie per pedes...). I przy okazji nasunął mi się taki wniosek - cmentarze to jedno wielkie targowisko próżności!... Jakich grobów ja się naoglądałam - kamienne groty, kolumnada niczym Koloseum, marmury w najróżniejszych kolorach, imitacja kamiennego koryta rzeki, nawet na kilku nowych grobach zaobserwowałam nową modę literkową - pojedyncze litery odlewane z mosiądzu, obłe i nieregularne. Komu to wszystko służy? Na pewno nie zmarłemu, ale rodzinie pewnie się podoba. *^n^*


Na zdjęciu - wiraszki do łapania ryb


W poprzednią niedzielę wyciągnęliśmy rowery i pojechaliśmy do Konstancina na Jarmark Kultury Urzecza. *^V^* Nie mam zdjęć, bo jak się jedzie na rowerze to nie ma jak pstrykać fotek. Posłuchaliśmy muzyki ludowej, zjedliśmy po misce zarzucajki, kupiliśmy konfitury od Koła Gospodyń Wiejskich i wróciliśmy do domu robiąc sobie przystanek we włoskiej restauracji Maristella na pyszny obiad! Bardzo lubię konstanciński park i żałuję, że nie mieszkamy bliżej, tak w odległości kilku kroków!... 

(Po przeprowadzce będziemy mieszkać jeszcze dalej, ech...) 

{Ale będziemy mieć inny fajny park bardzo blisko! ^^*~~}




Obejrzałam na Netflixie serial "Osiecka" i bardzo mi się podobał. Główną bohaterkę grają dwie aktorki - nastolatkę i studentkę Eliza Rycembel a potem rolę przejmuje Magdalena Popławska, obydwie są świetne! W ogóle obsada jest bardzo dobra a główne postaci sceny kulturalnej tamtych czasów łatwo rozpoznawalne. W tym samym czasie przeczytałam dwie książki biograficzne - "Wniebowzięty. Rzecz o Zdzisławie Maklakiewiczu i jego czasach" Gabriela Michalika i "Zły chłopiec. Bogusław Linda w rozmowie z Magdą Umer", i wniosek mam z tego taki - czy ludzie twórczy: aktorzy, pisarze, muzycy muszą tak topić się w alkoholu, żeby tworzyć? Czy trzeba żyć w takim rozszarpaniu, na dwóch biegunach, żeby być uznanym za geniusza? 

Poza tym, zakończyłam weekend serialem "Wojna domowa", uwielbiam!!! *^V^*

 


 

REMONTOWO się dzieje, w tym tygodniu wizytę w mieszkaniu złoży hydraulik, za którego odwiedziny zapłaciłam 200 zł przelewem (za spuszczenie wody w pionie kaloryferowym) i 500 zł gotówką (za przesunięcie dwóch liczników w łazience o 20 cm). Czekamy też na maila od pani Architekt od Mebli, która ma nam doprojektować szafki do łazienki, do przedpokoju i pawlacz.




W tym tygodniu mam wizytę u fryzjera, poza tym będę trochę jeździć na rowerze, chociaż pedałuję z tempie spacerującego emeryta, ale co tam!... >0< (Tak ostatnio śmigałam, że aż zgubiłam dzwonek, nie wiem kiedy i gdzie!... *^V^*) Męczę też "Boga Imperatora Diuny", przy poprzednim podejściu do tej książki w ogóle utknęłam i porzuciłam ją chyba w 1/3, teraz zostało mi niecałe 100 stron do końca i się nie poddaję, bo przede mną jeszcze dwie (albo cztery, jeśli liczyć nowe dopisane historie) części! I bardzo chciałabym wrócić do malowania, porzuciłam to chwilowo przez to szukanie rodziny, ale najwyższy czas wziąć pędzel w dłoń! 

Miłego tygodnia! *^0^*~~~

Monday, April 29, 2024

Jestem

 


 

Jestem Joanna, córka Zygmunta Jana Żelazko. 

 


 

Wnuczka Jana Żelazko i Ireny z Kujawów. 

 


 

Prawnuczka Władysława Kujawy i Anny z Olszewskich oraz Andrzeja Żelazko i Marianny Wiewióry.

 


 

Praprawnuczka Piotra Olszewskiego i Katarzyny z Karpińskich, Jana Piotra Kujawy i Józefy z Rzeszotarskich, Andrzeja Wiewióry i Katarzyny z Kwiatkowskich oraz Pawła Żelazko i Marianny z Zawadów.

Moimi dalszymi przodkami po stronie dziadka Jana byli Walenty Wiewióra i Rozalia Korytek oraz Franciszek Kwiatkowski i Józefa Pindelska, a także Józef Żelazko z Elżbietą i Marcin Zawada. A dalej za nimi Paweł Wiewióra z Zofią Lichocką, Szymon Korytek z Anną, Jakub Kwiatkowski z Helena Rawską i Marcin Pindelski z Marianną Osuch. I Józef Żelazko z Franciszką Sierpińską oraz Marcin Bogdalski z Katarzyną Olszewską. Ta gałąź rodziny jest udokumentowana do 1783 roku.

A po stronie babci Ireny - Józef Kujawa z Anną Klonowską, Wincenty Rzeszotarski z Klementyną Czachowską, Franciszek Olszewski z Jadwigą Pietrzak oraz Ignacy Karpiński z Józefą Dyrlacz. A za nimi stoją Paweł Kujawa z Franciszką, Jakub Klonowski z Agnieszką Borowską, Rzeszotarski z Józefą Pobodzan, Maciej Czachowski z Teklą Kęsicką, Antoni Olszewski z Apolonią Kostrzewicz, Franciszek Pietrzak z Marianną Ciosek, Maciej Karpiński z Józefą Rączką i Jakub Dyrlacz z Anastazją Woszczyk. Ta gałąź rodziny jest udokumentowana do 1744 roku.

 

Albo inaczej. Jestem Joanna, córka Zofii Marii ze Świderskich.

 


 

Wnuczka Wincentego Świderskiego i Marianny z Pigłowskich.  

Prawnuczka Zygmunta Ignacego Pigłowskiego i Rozalii z Karaluchów oraz Franciszka Świderskiego i Antoniny Pyzy.

Praprawnuczka Józefa Pigłowskiego i Katarzyny Urbańskiej oraz Ksawerego Karalucha i Marianny Kowalskiej.

Moimi dalszymi przodkami po stronie babci Marianny byli Mateusz Urbański i Ludwika Witanowska, Wojciech Karaluch i Maryanna Maciak, Edward Kowalski i Petronela Kowalczyk. A za nimi stoją Roch Witanowski z Katarzyną Bieniendą, Jan Karaluch z Marianną i Feliks Maciak z Barbarą Królak. Ta gałąź rodziny jest udokumentowana do 1746 roku.

O przodkach dziadka Wincentego na razie wiem tyle co nic, wiem gdzie się urodził, znam jego rodziców, podobno miał siostrę, która zmarła młodo, a w ogóle w rodzinie się mówiło, że dziadek był sierotą.




Albo tak - jestem Joanna a moje korzenie tkwią w Urzeczu - Podłęczu, Dębówce, Gassach, Czernidłach, w Słomczynie, Przylocie, Konarach, Krężelu, Sułkowicach, Goździach, Ustanówku i Jazgarzewie.  Także w Psucinie, Pomiechówku, Nasielsku i Wymysłach, Cieślach i Płocku. Rodzina okrążała Warszawę z północy i południa, aż spotkali się w mojej osobie w stolicy.




To nie wygląda tak imponująco w kilku zdaniach, ale kiedy się to przedstawi za pomocą skrzydlanego wykresu, to pokazuje to, czym jest takie drzewo genealogiczne - widać, że za nami stoi szereg osób, które dało nam jakąś cząstkę siebie. Podobno najważniejsze jest nasze siedem pokoleń wstecz bo z tymi przodkami mamy zgodność genetyczną stopniowo malejącą aż do 1%, dalej jest to już zbyt rozmyte, ale wyszukiwanie kolejnych nazwisk jest świetną zabawą!




Od zeszłego tygodnia bawię się wyszukiwaniem członków mojej rodziny i nie mogę przestać!... Chociaż nie mogę pytać bezpośrednio, bo zarówno moi rodzice jak i obydwie pary dziadków już nie żyją, to grzebię w zeskanowanych do Sieci archiwach, pytam żyjącą rodzinę, mam trochę papierów z nazwiskami, datami, miejscami, są obrazy i osoby które wciąż żyją w mojej pamięci, chociaż zupełnie nie umiem ich umiejscowić na drzewie, ale wiem na pewno, że to była rodzina. Powoli docieram do granicy, za którą już nic więcej nie znajdę z komputera w domu i będę musiała ruszyć na poszukiwania w teren - do parafii, do urzędów. W sobotę pojechaliśmy na przykład do Góry Kalwarii do Księgarni Regionalnej na ul Pijarskiej 38, gdzie kupiłam album o mikroregionie Urzecza i o kuchni tych okolic. I coś Wam pokażę!... *^V^*

Być może ktoś pamięta, jak pytałam na blogu, czy znacie danie podawane w domu mojej babci i dziadka, bo nigdy więcej się z nim nie spotkałam w żadnym innym domu - zupa kartoflanka a obok postawiony talerz z makaronem wstążkami suto okraszonymi skwarkami i pokruszonym białym serem. No to patrzcie!!!

 


 

Okazuje się, że skwarki i biały ser na kluskach (tu akurat ziemniaczanych) to potrawa urzecka, zapewne dziadek Jan wyniósł ją z domu rodzinnego w Podłęczu. *^v^*~~~ Urzecze to podwarszawski mikroregion dość odrębny kulturowo, w  XVII w. był tam duży napływ ludności olęderskiej (Fryzja i Niderlandy) i szerokie kontakty z orylami - flisakami trudniącymi się spływem towarów rzeką Wisłą, a to wpłynęło na kulturę, obyczaje, stroje i kuchnię Urzeczan.

 


 

Postanowiliśmy z Robertem pójść o krok dalej i wraz z dostępem do pełnego serwisu na My Heritage wykupiliśmy możliwość zrobienia testów DNA, to nam pokaże bardziej szczegółowo skąd pochodzimy. Testy przyszły pocztą i w tym tygodniu zamierzamy je odesłać a potem będziemy czekać około miesiąca na wyniki.  

 


 

W sobotę odwiedziliśmy też cmentarz w Słomczynie i znaleźliśmy grób siostry mojego dziadka i jej syna, wujka Mietka (którego pamiętam, bo spędzałam u niego w Dębówce wakacje). Te wszystkie nazwiska i daty to niestety tylko suche fakty, zdjęć też mam niewiele bo kiedyś nie robiło się tak dużo zdjęć, być może mogli sobie na to pozwolić miastowi, ale na wsiach raczej się o tym nie myślało. Rozważam szukanie informacji o przodkach w archiwach miejskich, może w starych rocznikach gazet, jakichś kronikach?... Chciałabym się czegoś dowiedzieć, kim byli, może kimś kto zapisał się jakoś w historii? Gdzie dokładnie żyli? Czym się zajmowali? Mam to szczęście, że dokładnie znam dom, gdzie mieszkał mój pradziadek i urodził się mój dziadek i jego rodzeństwo na Podłęczu, wiele lat temu prawie udało nam się tam zamieszkać!... Ale to już stare dzieje, it wasn't meant to be. ^^*~~ 

Mam jeszcze trochę papierów po rodzicach, ale na razie stoją w piwnicy na nowym mieszkaniu, a dostępu do nich broni wielkie lustro i akordeon, spakowane do piwnicy na czas remontu!... *^0^* Muszę cierpliwie poczekać do wakacji, kiedy po przeprowadzce przeniesiemy lustro do mieszkania i wtedy będę mogła pogrzebać w tych papierach. 

Znalezienie tych wszystkich przodków może się wydawać niepotrzebne, to przecież tylko garść nazwisk i dat, większości z nich już przecież dawno nie ma. Ale byli. I świadomość konkretnych nazwisk i miejsc daje mi swego rodzaju uziemienie, rozłożenie rodziny na mapie, jest to uczucie wzmacniające i gruntujące. Zainteresowałam się ostatnio metodami pracy z rodem, są na to różne teorie, są rytuały i medytacje, nie wszystko do mnie przemawia ale czytam, słucham webinarów, a przy okazji szukam swoich korzeni. 

***

No i właśnie tym zajmowałam się przez cały zeszły tydzień.  *^v^* Poza tym zainaugurowaliśmy sezon na młode kartofle z jajkiem i maślanką.

 


 

A w sobotę będąc niedaleko odwiedziliśmy restaurację Zalewajka z Konstancinie i zjedliśmy stanowczo za duży chociaż przepyszny obiad! ^^*~~

 


 

No i tak się u mnie dzieje. Zima już chyba poszła sobie na dobre, przed nami Majówka na którą jeszcze nie mam planów, ale ma być ciepło i słonecznie. I tego się trzymajmy, miłego tygodnia! *^O^*~~~

Monday, April 22, 2024

Zimna wiosna

Zimno. 

Nie jestem zadowolona. 

W moim świecie jest już ciepła wiosna, ale w zeszłą środę przeprosiłam się z wełnianym płaszczem i czapką... Na szczęście prognozy pokazują, że jeszcze musimy przetrwać ten tydzień, a potem będzie lepiej! *^V^* 


 

Marianna Gierszewska opublikowała drugą książkę "Początek wszystkiego" która jest częścią kampanii społeczną "Pamiętnik początku". Czytam ją po troszeczku. Spokojnie mogłabym ją pochłonąć w jeden wieczór, ale chcę poświęcić jej czas i refleksje, "przetrawić" jej treść. I wbrew pozorom (sama tak najpierw myślałam) to nie jest książka dla młodych mam, to jest książka dla każdego - dla kobiet i mężczyzn w każdym wieku, tych co mają dzieci i tych co nie mają, co chcą i nie chcą.

Jeśli chcecie, tutaj można obejrzeć nagranie z premiery książki i kampanii.



Wciąż brnę przez cykl Diuny, skończyłam "Dzieci" i zaczęłam "Boga Imperatora", chyba na tej części kiedyś utknęłam, zobaczymy jak mi teraz pójdzie. Historia traci tempo, co w sumie było oczywiste, bo ulubione postaci odeszły, wątki się namnażają i wzmaga ilość filozofowania, no i w końcu ile można mieć dobrych pomysłów na dany świat?... To nie jest niestety "Szpital kosmiczny" Jamesa White'a, gdzie każda część była genialna!  Ale na razie się nie poddałam. ^^*~~

Przy okazji, mam do polecenia kolejny podcast - Od Nowa. Ewelina Nalborska to psycholog ustawień systemowych i porusza w swoich odcinkach podobne tematy co Marianna Gierszewska, dobrze mi się jej słucha.

 

Z innych rzeczy nie mniej istotnych - koleżanka podpowiedziała mi nowe miejsce, w którym można kupić ogon wołowy i udało mi się zamówić 2 kilo mięsa, z którego w ten zimny wiosenny piątek ugotowałam kolejną porcję hawajskiej zupy z imbirem i zieleniną. *^V^* To sieć sklepów "Kiszeczka", jeden jest na warszawskim Ursynowie. 

 


 

REMONTOWO - okna zostały zamontowane, ale niestety ekipa montująca zrobiła trochę zniszczeń i zapacykowała porysowania na ramach w taki sposób, że składamy reklamację. W poniedziałek moje mieszkanie odwiedził Pan Od Okien, żeby obejrzeć ramy i zdecydować, co dalej i jak zostanie to naprawione. Za to z innego frontu robót - mamy już gotową elektrykę w całym mieszkaniu, mamy wylewki, w jednym pokoju stoją już zamówione kafle do łazienki i na podłogi w wejściu i w kuchni. *^v^*

 


 

W czwartek byłam na tatuażu i kończyłyśmy lewe ramię zaczęte w styczniu, teraz czeka mnie gojenie się, a w lipcu planujemy dodać więcej kwiatów na przedramieniu. ^^*~~ Zostawiam Was z kolibrem, którego malowałam na zamówienie, życzę Wam miłego tygodnia i proszę się nie poprzeziębiać, byle do następnego weekendu, będzie cieplej!!!

Monday, April 15, 2024

Moja relacja z ciałem

 

 

Zastanawialiście się kiedyś na relacją z własnym ciałem? 

 


 

Ja do tej pory zawsze traktowałam moje ciało jak... hm, przeciwnika? Kogoś obok mnie, komu należy stawiać zadania i surowo oceniać? W najlepszym przypadku jako coś oczywistego i "przezroczystego" - jest ale o sobie nie przypomina, więc się o nim za bardzo nie myśli. Nigdy nie myślałam o moim ciele jak o części mnie, o współpracowniku, któremu należy się dobre słowo za ciężką pracę, jaką wykonuje. Nigdy nie miałam z ciałem relacji toksycznej w żadnym aspekcie - nie miałam zaburzeń odżywiania i nadmiernej chudości lub nadwagi, moja skóra zawsze była w mniej więcej tym samym dobrym stanie (czasami pryszcz ale nigdy trądzik czy poważne alergie), zawsze miałam zdrową relację z moją seksualnością, nie chorowałam na żadne poważne długotrwałe choroby. I pewnie dlatego, że wszystko z moim ciałem było ogólnie w porządku, stało się dla mnie "niewidzialne", "niepamiętane o". A przecież od dziecka znałam mechanizmy obronne mojej psychiki, które objawiały mi się zawsze w ciele. 

 


 

Jeśli postępowałam wbrew sobie, wbrew temu co podskórnie czułam, że jest nie dla mnie - natychmiast zaczynałam chorować fizycznie. Nienawidziłam przedszkola, byłam samotnikiem i rzucenie mnie w grupę rozbawionych trzylatków to był największy koszmar... W związku z tym chodziłam do przedszkola trzy, cztery dni, a potem dostawałam gorączki i jechałam na dwa tygodnie do dziadków, no bo chorego dziecka do przedszkola się nie zaprowadzi.  U dziadków zdrowiałam w dwa dni, i pozostały czas spędzałam u nich szczęśliwa i w pełni sił. Po czym wracałam do domu, szłam do przedszkola i... dokładnie tak! Znowu po kilku dniach byłam chora. Nie wiem, czy ktokolwiek zastanawiał się nad mechanizmem moich zachorowań, pewnie nie, bo rodzice byli zapracowani i nie mieli głowy do rozważań psychologicznych dlaczego to wspaniałe ciche zawsze zajmujące się sobą dziecko nie potrafi się przystosować do hałaśliwej grupy rówieśników. Raczej martwiło ich to, że nagle z okazu zdrowia stałam się dzieckiem chorującym od byle czego. 

 


 

W szkole jakoś poradziłam sobie z problemem obcej grupy do której trzeba wejść, ale moje problemy zdrowotne często pojawiały się kiedy podejmowałam decyzje wbrew sobie, zgadzałam się na coś żeby zadowolić innych. Tak samo było po trudnych wydarzeniach w moim życiu. Kiedy moja mama chorowała musiałam się trzymać, ale gdy tylko załatwiłam jej pogrzeb, dosłownie tego samego dnia wieczorem rozchorowałam się tak, że kilka dni później ledwo poszłam na ten pogrzeb, wciąż słaba i biała jak ściana. Różne problemy i stres właziły mi w ciało i robiły tam problemy - tak, wierzę, że nasze choroby w dużym stopniu są wynikiem naszej reakcji na stres.

 


 

W marcu postanowiłam odnowić moją relację z własnym ciałem, postanowiłam je zauważyć. Ile razy traktujemy nasze ciała jak wrogów - katując je dietami na odchudzanie, morderczymi ćwiczeniami, próbujemy się wpasować w standardy piękna, nienawidzimy jakichś swoich cech wyglądu albo oznak starzenia się. Owszem, zachowujemy podstawową higienę, nakładamy kremy i makijaże, ale nie mamy połączenia na linii ciało-głowa, nie zwracamy uwagi na to jak ciało odbiera to co czujemy. Postanowiłam to zmienić - po pierwsze w ogóle zauważyć pracę, jaką moje ciało wykonuje dla mnie od lat każdego dnia. Na przykład poczułam ogromną wdzięczność za to, że przez ostatnie kilka miesięcy wiele badań pokazało, że składam się z wielu zdrowych organów, że nie grożą mi choroby, które często pojawiają się w moim wieku i przy moim stylu życia (nie oszukujmy się, moje podejście do ruchu pozostawia wiele do życzenia...). Co było dla mnie bardzo ciekawe to zauważenie faktu, że gorzej czułam się ze swoim ciałem te 20 kilo temu! Wtedy uważałam, że MUSZĘ schudnąć, bo jestem ZA GRUBA, tak jakby szczupła sylwetka była automatyczną receptą na szczęście i równowagę psychiczną. 




Znalazłam sobie kurs, który pozwolił mi stopniowo, z uwagą skupić się na poszczególnych regionach mojego ciała. Zawsze lubiłam taniec i wybrałam miesięczny kurs instruktorki tańca Kai Sadowskiej "So Ciałowanie". Przyznaję, że zachęciła mnie do tego historia Kai, która w połączeniu się ze swoim ciałem znalazła sposób na wychodzenie z depresji, i dało jej to zarówno uporządkowanie świata w głowie jak i uzdrowienie ciała. (Jesienią 2023 zrobiłam kurs "Lustereczko" prowadzony przez Erill Gabrielę Orłowską, wtedy poznałam Boooski podcast, w którym Erill rozmawia z Kaią na najróżniejsze tematy, i dowiedziałam się, że Kaia też prowadzi warsztaty i kursy tańca (we Wrocławiu i na Teneryfie, gdzie mieszka).)




Od jakiegoś czasu subskrybuję dwa portale z ćwiczeniami - Portal Jogi i WomanUp.  Pierwszy z nich to zbiór ogromnej ilości treningów jogi w najróżniejszych jej odmianach, prowadzonej przez różnych nauczycieli, do tego medytacje i pogrupowane wyzwania. Druga aplikacja została stworzona przez fizjoterapeutkę uroginekologiczną i skupia się głównie na zdrowiu kobiecej miednicy i okolic ale też z pomocą innych terapeutów możemy wybrać ćwiczenia wzmacniające, relaksujące, rozciągające dla całego ciała. Wykupiłam też dostęp do kursu TRUN (Techniki Regulacji Układu Nerwowego) Macieja Borucza. Maćka obserwuję od jakiegoś czasu na Instagramie i podoba mi się jego podejście do zdrowia i ruchu.

 


 

Zadbałam też o element kaphy we mnie (mam jej trochę na poziomie i ciała i umysłu) i w marcu wykupiłam trzytygodniowe codzienne medytacje równoważące kaphę na portalu Agni Ajurweda. Ajurwedą interesuję się już od dawna, polecałam Wam książki Niny Czarneckiej "Ciepło" i "Rześko", za mną też kilka lektur zagranicznych autorów przybliżające ten temat. 

 


 

Pod koniec marca przeczytałam na blogu Blimsien tekst, który bardzo ze mną rezonuje na tym etapie mojego życia -  "Ta jedna zła wiadomość". Wbrew tytułowi, uważam, że to jest dobra wiadomość, bo może otworzyć nam oczy i skierować naszą uwagę na potencjalne źródło problemów gdy przez lata zmagamy się z "pudrowaniem" objawów. W każdym razie, dla mnie to jest cegiełka do tego, co od dawna podejrzewałam - że moje objawy psychosomatyczne w ciele przebadane na lewą stronę przez najróżniejszych lekarzy z jedną tylko odpowiedzią - "nic pani nie jest, nie ma tu żadnej choroby" ma swoje korzenie gdzieś indziej, w mojej psychice, w mojej reakcji na wydarzenia w moim życiu.

Czytam, szukam, oglądam webinary - okazuje się, że można znaleźć w Sieci mnóstwo darmowych materiałów na wiele tematów, mam też nową stertę książek czekających na swoją kolej. Skupiam się na połączeniu głowy z ciałem, dlatego zaczęłam interesować się ustawieniami rodzinnymi i pracą z ciałem, trafiłam na ćwiczenia Lowenowskie, na neurografikę, na razie się przyglądam, badam co jest dla mnie. 

Dziś taki trochę inny wpis, zostawiam sobie te myśli ku pamięci a Wam może ku inspiracji? *^v^* 

Dodam tylko, że jeśli chodzi o REMONTOWO, to właśnie dziś montują u mnie nowe okna!!! *^O^*~~~ We wtorek jadę je obejrzeć i podpisać protokół montażu, i wreszcie zobaczę co się zmieniło w mieszkaniu! 

Miłego tygodnia!