Monday, December 23, 2024

Ubywa

 


Nowości mieszkaniowe - krata wisi!!! *^V^*



Na kracie zamontowaliśmy lampę, a na wierzchu zamieszkał patyczak Krzysztof, dwie nowe płaskle (moje ukochane rośliny!... ^^*~~) i koszyki rozrostowe do chleba. 

 



 

W sobotę na Przesilenie zawiesiliśmy podłaźniczkę, mam nadzieję, że poza kocim zasięgiem... >0< 



I z mieszkaniowych nowości to tyle, ze spraw rękodzielniczych - wydziergałam igłą czapkę na zamówienie, ścieg Mammen - ścieg nowy dla mnie, ale od razu mi się spodobał, jest dość zwarty i ładnie się układa. Może zrobię taką dla siebie na zimę? Tylko muszę wybrać mniej gryzącą wełnę!...




A teraz coś z zupełnie innej beczki.



 

Nie tylko nocy nam od soboty ubywa! Proszę państwa, chudnę. *^o^*

Pewnie zmartwię niektóre z Was, ale nie ma w tym (niestety) żadnego magicznego sposobu, tylko ten jeden jedyny właściwy, zdrowy i skuteczny - deficyt kaloryczny i regularny ruch. Do tego odpowiednia ilość snu (co najmniej 8 godzin), odpowiednie nawodnienie. Zainstalowałam sobie aplikację Fitatu i od maja ważę każde ziarnko ryżu i kroplę oliwy (no, bez przesady... ^^*~~), zapisuję każdy posiłek i trzymam się wyznaczonego dziennego limitu kalorii. Na początku wpisałam moje dane - wzrost, wagę, jaką wagę chciałabym uzyskać i aplikacja wyliczyła mi dzienną dawkę kalorii, która, o zgrozo!, zmniejsza się wraz z utratą masy ciała, ale można ją też podwyższyć poprzez ćwiczenia fizyczne. *^V^* 

 


 

Waga powoli idzie w dół, co mnie bardzo cieszy. Od 5 maja zgubiłam już 12 kilo, i przekroczyłam połowę mojego wagowego celu sprzed operacji i menopauzy! Aplikacja mówi, że osiągnę moją starą wagę w marcu 2025 roku i tego się trzymam, nie dociskam, nie spieszy mi się, wolę powoli acz skutecznie zejść z nadmiaru kilogramów, tym bardziej, że wraz z nadejściem jesieni zrobiło mi się dużo trudniej - ciągle bywałam głodna, chciało mi się słodyczy i czasami przekraczałam dopuszczalny limit kalorii.

 


 

Powiecie, że na pewno jemy wszystko chude, odtłuszczone, chrupkie pieczywo, garstka wybranych niskokalorycznych produktów i sama woda... Otóż nic takiego!!! *^O^*  Jemy wszystko co chcemy i lubimy, masło, ghee, oliwę, tłusty twaróg i sery dojrzewające, mięso, jajka, warzywa i owoce, ryż, ziemniaki i makaron, słodycze i chipsy. Gdzie tkwi haczyk? W kaloriach! Jeśli mam ochotę na paczkę chipsów, to zjem ją i będzie to prawdopodobnie jedyny lub jeden z dwóch moich posiłków danego dnia, bo wyczerpię tymi chipsami dużą ilość kalorii... Za to jeśli mądrze zbilansuję posiłki to mogę zjeść dziennie naprawdę dużo pysznego jedzenia! 

 


 

Nie chodzę głodna. Za to szybko przekonałam się o dwóch rzeczach. Po pierwsze, wysokobiałkowa (ale NIE keto!) dieta zapewnia mi sytość na długo, człowiek często je dużo z łakomstwa lub nudów, porcje wcale nie muszą być takie wielkie!... Po drugie, to że nam się wydaje, że np.: lejemy na patelnię albo do sałatki tylko 1 łyżkę oliwy to wcale nie musi pokrywać się z rzeczywistością - kiedy zważymy 1 łyżkę masła, oliwy, konfitur, miodu i zobaczymy ile tego jest objętościowo, to dopiero mamy obraz tego ile wcześniej jedliśmy chlustając oliwą z butelki czy wylewając miód na kanapkę bezpośrednio ze słoika. ^^*~~ Liczenie kalorii szybko uczy dokonywania wyborów - wolę posmarować chleb masłem (chociaż i tak pójdzie na kromkę pasztet albo twarożek, więc może nie trzeba?...) czy przeznaczyć te kalorie na czekoladkę po obiedzie? Każdy wybiera po swojemu, Robert zawsze smaruje chleb masłem, ale on ma też większą dzienną pulę kalorii, może inaczej nimi zarządzać. 

 


 

Czy polecam taką dietę? To zależy. Są osoby, które dla zrzucenia wagi są gotowe na duże poświęcenia i chętniej przejdą na którąś z drakońskich diet eliminacyjnych, żeby osiągnąć efekt szybko. Ja nie zrezygnuję z moich ulubionych smaków, dlatego nie dla mnie żadne eliminacje. Wolę jeść małe porcje moich ulubionych dań i osiągnąć mój cel powoli, nie spieszy mi się. Poza tym, taka dieta wymaga planowania posiłków i zakupów oraz przemyślenie i pilnowanie porcji, bo nie ma mowy o "zjem wszystkie ugotowane ziemniaki, bo zostanie jeden i co z nim zrobić" - taki dodatkowy ziemniak to są kalorie! Nie jest też łatwo jeść na mieście albo u kogoś w gościach, aczkolwiek nie robimy z tego wielkiego zagadnienia, wyliczamy mniej więcej wartość kaloryczną potraw w restauracji, no i nie stanie się wielka krzywda jeśli raz w tygodniu zjemy trochę więcej. Są też dni, kiedy jemy wszystko co chcemy i nie liczymy kalorii wcale, tak było np.: w moje urodziny, tak pewnie będzie na proszonej kolacji Wigilijnej. Ale to może się wydarzyć raz na jakiś czas, bo każda dieta ma sens tylko wtedy, gdy się jej trzymamy. *^V^* (Oczywiście mam na myśli zjedzenie posiłku mniej więcej zbliżonego objętościowo do tego, jak jadamy w domu, nie mówię o pojęciu "cheat day" kiedy napychamy się wysokokalorycznym jedzeniem do rozpuku, my tego nie robimy!...)



Tak wyglądają sobotnie poranki w naszej kuchni - płaskle mają kąpiel w zlewie, czyli ma miejsce podlewanie przez namaczanie, potem wracają do swoich pojemników. *^v^*


***




Wesołego Przesilenia! Od soboty dzień będzie coraz dłuższy i tego się trzymajmy! *^v^*~~~


Kto potrzebuje aurorę borealis kiedy za oknem są takie zachody słońca!... *^O^*~~~

Monday, December 02, 2024

Przemyślenia

Joanna zapytała o więcej przemyśleń po czterech miesiącach od przeprowadzki i postanowiłam zebrać moje odpowiedzi we wpisie zamiast w komentarzu.

 


 

Po pierwsze, nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale to miejsce nie jest dla mnie nowe, bo mieszkałam tutaj z rodzicami przez pierwsze 26 lat mojego życia, potem się wyprowadziłam, przez 9 miesięcy mieszkaliśmy w centrum Warszawy na Powiślu a potem osiedliśmy na Ursynowie (gdzie mieszkaliśmy z trzyletnią przerwą na dzielnicę Ochota przez kolejne dwadzieścia kilka lat). Czyli dla mnie to jest powrót do okolicy, w której się wychowałam. 

 

Jak zostanie trochę podeschniętego ciasta, to można je odsmażyć na masełku i zjeść na śniadanie z serkiem waniliowym i konfiturę pomarańczową. *^v^*


Oczywiście wiele się przez te wszystkie lata zmieniło, wybudowano nowe bloki, ulice, pojawiło się mnóstwo nowych sklepów, spółdzielnia świetnie zadbała o architekturę krajobrazu mojego osiedla, które jest bardzo zielone a raczej wielokolorowe (i roślinnie wielopoziomowe) o każdej porze roku, są alejki, ławki, place zabaw, park i ogromny teren zielony z fragmentami chronionej przyrody przylegający do mojego osiedla. Mam pod domem Żabkę, dwa duże bazary (mam już "mojego" pana z nabiałem, panią z kaszanką i ulubioną budkę z rybami), Biedronkę, Rossmanna, niedaleko Lidla, pocztę, mnóstwo małych sklepików z najróżniejszym asortymentem, restauracje i bary. Mam fajnego listonosza. Mam tramwaje, metro i autobusy. Samo osiedle jest większe, bloki są w przewadze dziesięciopiętrowe. No i... to wszystko oznacza, że jest tu dużo większy ruch i hałas niż w miejscu, gdzie mieszkaliśmy wcześniej. Ulica pod moimi oknami jest bardzo ruchliwa, jeżdżą nią samochody i kilka linii autobusów, ludzie ciągle przyjeżdżają tu na zakupy, do lecznicy, do dużej pralni więc samochody parkują gdzie i jak tylko się da bo wiadomo, że kiedy Polak chce zaparkować to zatrzyma się na awaryjnych chociażby na środku jezdni.... - na szczęście właśnie kończy się kompleksowy remont drogi z nowymi miejscami parkingowymi i ogranicznikami (wysepki, słupki), ulica zrobiła się węższa więc samochody jeżdżą wolniej, bo szybko się nie da, są światła i przejścia dla pieszych. Ale cały czas do późnego wieczora jest poczucie ruchu - auta jeżdżą, ludzie chodzą załatwiając swoje sprawy, cała okolica brzęczy jak w ulu, nie ma wyciszenia, spokoju, zatrzymania, nie mam wrażenia, że mieszkam w "sypialni" miasta tak jak w poprzednim miejscu.

 

Taki mam widok z balkonu - po lewo jest bardzo długie skrzydło bloku, które osłania mnie od wiatru ale też zasłania widok, po prawo widzę podwórko i resztę osiedla.
 

Druga sprawa to sąsiedzi, nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Ogólnie nie jest źle, ale gdzieś niedaleko nas są palacze, którzy czasami palą na balkonie i czujemy ten dym u nas w domu, latem pewnie będziemy dużo korzystać z klimatyzacji. W poprzednim miejscu mieliśmy balkon-loggię na całą szerokość mieszkania, dodatkowo zabudowaną szybami, więc nawet gdyby sąsiedzi robili hałasy na balkonie to mogliśmy zamknąć zewnętrzne okna i w sypialni było cicho. Tutaj balkony są dobudowane do budynku, niestety nie zajmują całej szerokości mieszkania i nawet zabudowane nie zapewnią ciszy i izolacji. Pod koniec lata kiedy było jeszcze ciepło słyszeliśmy wieczorami sąsiadów spędzających czas na balkonie po lewo od nas - nie twierdzę, że hałasowali, ale w nocy nawet zwyczajne rozmowy kilku osób są dość głośne. Piętro wyżej po lewej stronie mieszka grupa Hindusów, którzy często gotują przy otwartych oknach i czasami puszczają głośną muzykę. No i na koniec nasi sąsiedzi piętro nam nami - ich w ogóle nie słychać, za to ich kilkuletnie dziecko cały czas biega a te kroki ja słyszę na takim poziomie wwiercania mi się dźwięku w mózg, że chwilami trudno mi wytrzymać, ja tak reaguję na niektóre dźwięki, niekoniecznie głośne. Czy jestem w stanie się do tego wszystkiego przyzwyczaić? Zobaczymy. Gdy mieszkałam tu jako dziecko a potem nastolatka, nad nami mieszkała rodzina z synem z poważnym upośledzeniem fizycznym i psychicznym, który całe dnie stukał nogą w podłogę (gdy był mały to było mniej uciążliwe, ale wyobraźcie sobie silnego szesnastolatka, dwudziestolatka, który wali piętą w podłogę...). Oczywiście dla mnie to był dźwięk tła i nauczyłam się go nie słyszeć (a tym ludziom nie przyszło do głowy położenie w jego pokoju np.: materaca na podłodze...), zwracałam na to uwagę, gdy mnie ktoś odwiedzał i słyszał to stukanie. Może teraz też nauczę się pomijać te dźwięki, a jeśli nie, to się gdzieś wyprowadzimy.

 


 

Jeśli chodzi o rozwiązania w samym mieszkaniu to trójca: zmywarka, suszarka i samobieżny odkurzacz znacznie polepszyły mój poziom życia bo dużo pracy robią za mnie. Oczywiście nie wszystkie naczynia nadają się do zmywarki i nie wszędzie odkurzacz sam wjedzie, raz w tygodniu mąż łapie za Dysona i odkurza wszystkie miejsca niedostępne dla Dreame (no i odkurzanie żwirku wokół kuwety jest na porządku dziennym, dlatego Dyson stoi na stojaku w przedpokoju, żeby był do niego wygodny dostęp), ale nie stoję cały czas przy zmywaniu i nie żyjemy z rozstawioną suszarką na pranie, to ogromny plus!

 

Peperomia mi kwitnie, to już druga roślina po kalatei! Chyba tata nade mną czuwa ze swoimi "zielonymi palcami", on potrafił wyhodować piękny kwiat z suchego badyla!... *^0^*~~~ 

 

Pochwalę się jeszcze jednym potencjalnym sukcesem doniczkowym - kupiłam wysyłkowo kalateę, malutką - doniczka 6 cm średnicy, ale miała sporo liści, natomiast nawet przesadzona do dobrego podłoża marniała w oczach... (to było jeszcze we wrześniu, więc nie ma mowy o przechłodzeniu rośliny w drodze) W pewnym momencie zatrzymała się na etapie dwóch klapniętych liści ale te nie umierały! Zmieniłam jej ziemię, postawiłam bliżej okna, podlałam nawozem i widzę, że chyba odbiła, pojawiły się dwa nowe zaczątki listków i może coś jeszcze z niej będzie! *^V^*
 

 


 

Życie bez kanapy jak najbardziej się u nas sprawdza. Kiedy potrzebuję usiąść do biurka to rozkładam blat sekretarzyka, mam do niego krzesło biurowe. Za to posiłki wciąż jadamy siedząc na podłodze przy 40 cm wysokości stole i nam to odpowiada. Goście też nie narzekają, w ostatnią sobotę odwiedzili nas znajomi, którzy też mają takie rozwiązanie w swoim mieszkaniu, po prostu któregoś dnia obcięli nogi wysokiego stołu do wysokości ok. 40 cm! Czy brakuje mi kanapy lub fotela w którym mogłabym się umościć pod kocem? Trochę tak... >0< Ale kiedy patrzę na przestrzeń, jaką mamy w pokoju dziennym to wiem, że stół z krzesłami, kanapa i fotele zabrałyby nam tę przestrzeń, a tego nie chcę.

 


 

W czwartek byłam u fryzjera i wreszcie uzyskałam fryzurę, jaka marzyła mi się od dawna - długo z przodu, krótko z tyłu, z boku w trójkąt. Teraz sobie trochę pozapuszczam włosy i zobaczymy co mi przyjdzie do głowy następnym razem, pewnie za dwa, trzy miesiące. *^v^*

 


 

Skończyłam podkolanówki na igle dla Roberta - miały być skarpety ale pomysł przerodził się w podkolanówki (do stroju historycznego) i trochę czasu mi to zajęło. Teraz zabieram się za czapkę na zamówienie. 

Poza tym, udało nam się umówić wykonawcę na nieduży remont naszego poprzedniego mieszkania i jest szansa, że w tym tygodniu zawiśnie nasza krata nad wyspą! ^^*~~ W tym tygodniu mam w planach spotkanie na plotki z przyjaciółką i kolejną wizytę znajomych nad gorącym kociołkiem, tym razem w wersji wegańskiej. I powiedzcie mi proszę, czy tegoroczna jesień jest wyjątkowo mglista w porównaniu do poprzednich czy ja po prostu teraz widzę tę mgłę bo mieszkam na ósmym piętrze, a z parteru widziałam tylko drzewa?...

A teraz idę świętować 50-te urodziny mojego męża. *^0^*~~~ Miłego tygodnia!!!