Monday, August 26, 2024

Pierwsze kilka dni...

Na razie mam bardzo mieszane uczucia związane z nowym miejscem zamieszkania... To może niech będzie po kolei.

 

Imieninowe kwiaty od męża. Przyniósł bukiet, a potem musiał pojechać na stare mieszkanie przywieźć wazon, bo podczas pakowania uznałam, że nie jest to naczynie pierwszej potrzeby i go nie zabrałam.... *^o^*
 

Ostatni tydzień przed przeprowadzką to był zapieprz na okrągło. Firma przeprowadzkowa przywiozła nam pudła, folię bąbelkową i taśmę, i zaczęło się pakowanie, a wraz z nim tysiące wyborów "czy to zabrać czy zostawić?" oraz "czy to zabierać od razu, czy później się po to przyjedzie, bo na razie nie będzie gdzie tego położyć". Wreszcie nadszedł dzień przeprowadzki, która poszła niesamowicie sprawnie! Panowie z firmy Duży Wóz we trzech błyskawicznie spakowali do samochodu wszystkie pudła, paczki, zabezpieczyli i zabrali meble, przewieźli wszystko, wnieśli, rozpakowali i ustawili meble na wskazanych miejscach. Byliśmy umówieni na konkretną cenę za całość przeprowadzki, nie płaciliśmy od godziny, więc oni zanosili do ciężarówki to wszystko co im pokazywaliśmy palcem, i kiedy już zaczynałam sobie rwać włosy z głowy bo nie wiedziałam, co jeszcze brać i w co to pakować, nawet sami mówili żeby na spokojnie decydować, im się nie spieszy, płacimy za przeprowadzkę jako taką a nie od liczby paczek czy czasu jej trwania. 

 


 

Pierwszą niespodzianką po zajechaniu na nowe mieszkanie i rozpakowaniu mikrofalówki było to, że szafka kuchenna budowana pod konkretny wymiar jest o 1 cm za wąska i mikrofala nie wchodzi...... Z innych usterek, jakie wyszły w trakcie pierwszych kilku dni - okazało się, że zasłona prysznica wymaga uszczelnienia, bo woda cieknie podczas kąpieli i trzeba podregulować drzwi od łazienki, żeby nie tarły o framugę. Jesteśmy już umówieni z panem z ekipy budowlanej do poprawek w łazience i czekamy na sygnał, kiedy podjedzie do nas ekipa stolarzy i poprawi szafkę kuchenną - (mam nadzieję, że) uda się to zrobić stosunkowo łatwo, wygląda na to, że wystarczy wyciąć część płyty konstrukcyjnej szafki.

 


 

Pierwsza noc z kotami na nowym miejscu to był koszmar, dla obydwu stron... Ci co kiedyś przeprowadzali się z kotami zrozumieją, psiarze nie, bo psy zazwyczaj inaczej podchodzą do zmiany miejsca pobytu, o ile opiekun jest na miejscu to dla psa nie ma większego problemu z nowym mieszkaniem, z kotem nie jest tak łatwo.  Najpierw koty zestresowały się wynoszeniem mebli (udało mi się w pewnym momencie zamknąć futrzaki na balkonie, żeby nie plątały się pod nogami ludziom z pudłami), potem była drama przejazdu na nowe miejsce - Fuki zwinął się w kulkę w tyle kontenera a Aki próbował uciec ze swojego plecaka, drąc się niemiłosiernie... Na miejscu Aki miauczał jeszcze przez pół godziny, ale od razu wyszedł z plecaka, zwiedził co się tylko dało, na koniec schował się do pustego regału i zasnął. Za to Fuki do nocy nie wyszedł z kontenera, ale o 3:30 przyszedł do nas do łóżka i się zaczęło - łażenie, miauczenie, mruczenie, hiperwentylacja, potem wskakiwał na parapet, leżał spokojnie 15 minut wyglądając za okno, i znowu do łóżka, miauczenie, hiperwentylacja, i tak w koło Macieju do 9 rano (sic!) kiedy w końcu zasnął na parapecie. Od trzech tygodni miałam w domu włączony fumigator z feromonami uspokajającymi, do tego koty dostawały specjalną pastę na uspokojenie, na miejscu puściłam im nawet muzykę uspokajającą dla kotów (tak, są takie nagrania) a jednak to nie pomogło w stu procentach. Drugiego dnia rudy siedział pod sekretarzykiem a Fuki co chwilę biegał do sypialni żeby zakopać się pod kołdrą, ale kiedy przestawaliśmy rozpakowywać pudła i siadaliśmy to koty przychodziły na kolana albo poleżeć obok nas. Druga noc przebiegła już spokojnie, Fuki spał na parapecie a Aki przytulony do mnie. Wciąż trochę marudzą z jedzeniem, to co wcześniej było czyszczone do zera teraz kłuje w ząbki i są fochy... Wiem, że dla kotów to będzie powolny proces przyzwyczajania się do nowego miejsca i każdego dnia powinno być lepiej, muszą poznać nowe dźwięki i zapachy. Wydaje nam się, że ponieważ dotąd żyły w malutkim mieszkaniu zastawionym meblami to teraz nie czują się bezpiecznie w dużych otwartych przestrzeniach, bo różnica jest zasadnicza. Oczywiście przewieźliśmy koci słupek i skrzynki z poduszkami, jest nowy drapak, mam nadzieję, że to pomoże i zaczną traktować to mieszkanie jak swój dom. Musimy jak najszybciej zadbać o zabudowanie i osiatkowanie balkonu, bo widzę, że w trakcie dnia chodzą pod drzwiami balkonowymi, miauczą i pokazują, że chciałyby wyjść, ale na razie nie możemy ich wypuścić.




Moje odczucia są na razie dwojakie. Okolica jest dużo głośniejsza niż poprzednia lokalizacja, nasza sypialnia wychodzi na ruchliwą ulicę i trudno jest spać przy uchylonym oknie (dodatkowo niedaleko trwa budowa nowego bloku, która potrwa jeszcze około roku). Na szczęście mamy w oknach nawiewniki, więc nie trzeba uchylać okien, żeby była wymiana powietrza (w sypialni nie założyliśmy klimatyzacji, bo spaliśmy w hotelach z klimą i to nie jest miłe doświadczenie). Wciąż nie wiemy co zrobimy z rowerami, bo podobno w bloku jest wózkarnia ale mała i cała zajęta. Przyzwyczajam się do nowej/starej okolicy, do układu mieszkania - wiecie, te sięgnięcia na ślepo ręką po uchwyt szafki, który był na starym mieszkaniu ale tutaj go nie ma i trzeba się nauczyć nowych gestów, zapamiętać, że pralka otwiera się w jedną stronę a suszarka w drugą, że szuflady łazienkowe mają krawędź, o którą można się uderzyć, jeśli się o tym nie pamięta... Staram się pamiętać o tym, że poprzednio mieszkaliśmy na parterze i mogliśmy tupać do woli i odkurzać nawet w środku nocy, i nikomu to nie przeszkadzało, a teraz mamy pod sobą sąsiadów i należy zwracać uwagę na robienie nieprzesadnych hałasów. Dla Roberta to większe wyzwanie bo on praktycznie całe życie mieszkał na parterze.




Ale z drugiej strony, to ósme piętro i z okien widzę jak niebo zmienia się w trakcie dnia, a kuchnia jest przestrzenna i super wygodna do pracy, tak samo pokój dzienny. Oczywiście można by go zagracić wielkim stołem z krzesłami i wielką kanapą, ale na razie tego nie planujemy. Stół będzie, owszem, ale na cztery osoby, a z kanapy zrezygnowaliśmy i na razie wybraliśmy inną opcję co okazało się zaskakująco wygodne! Więcej o tym następnym razem. ^^*~~ Testujemy nowe sprzęty kuchenne - jak na razie jestem super zadowolona z lodówki, piekarnika (tak, był już używany, bo w zeszły weekend odbyła się uczta Dracońska i Robert piekł na nią pasztety! ^^*~~), zmywarka jest fajna i cicha, ale muszę się nauczyć z niej korzystać bo na razie myjemy chyba za dużo pustej przestrzeni... *^w^* Wciąż czeka na rozpakowanie odkurzacz samobieżny, bo wymaga on podłączenia do WiFi, a chwilowo obraziliśmy się na UPC i zrezygnowaliśmy z ich usług... 

 


 

(W skrócie - mieliśmy umówionego montera na przeniesienie usługi z poprzedniego adresu, pan przyjechał i okazało się, że nie może się dostać do skrzynki UPC, bo ta jest piętro niżej ZA KRATĄ, jaką sąsiedzi założyli w korytarzu, była 12:00 w południe i nikt mu nie otworzył, bo nikogo nie było w domu... Jego jedyną reakcją było "proszę umówić montera na popołudnie, może wtedy będzie tam ktoś w domu i mu otworzy..." a jedyną reakcją Obsługi Klienta było "mają państwo obowiązek zapewnić dostęp do skrzynki UPC, proszę poprosić administrację o kluczyk do kraty!" ŻE CO?!!!...... Tłumaczenia, że to nie nasza sprawa, bo to nie jest ani nasz budynek, ani nasza skrzynka, i to UPC jest chyba odpowiedzialna za dostęp do swoich skrzynek i zapewnienie klientom usługi nie przyniosły rezultatów, więc po prostu złożyliśmy rezygnację i rozważamy odezwanie się do konkurencji, mamy tu wybór innych operatorów.)

 

 

Niewątpliwie to mieszkanie jest większe (niby tylko 15 metrów więcej ale trzeba się sporo nachodzić!), pod pewnymi względami dużo wygodniejsze do poprzedniego. Wygląda na to, że nad nami mamy cichych sąsiadów, wydaje mi się, że mają małe dziecko (albo małego konika... *^w^*), bo czasami w trakcie dnia słychać tupot biegających małych stópek, ale nie ma innych hałasów. Piętro wyżej po skosie od nas mieszka rodzina hinduska i czasami puszczają muzykę etniczną przy otwartym oknie, ale na razie nie jest to kłopotliwe. Cóż, uroki mieszkania w bloku. Spotkałam już w windzie moją ciocię, koleżankę mojej mamy, moją koleżankę z podstawówki, inne sąsiadki, które mnie pamiętają, odbyłam kilka miłych rozmów. Mam pod domem metro, autobusy i trochę dalej tramwaje we wszystkich kierunkach miasta, mam weterynarza, pocztę, trzy sklepy spożywcze czynne do 22:00/23:30 (Biedronka), dwie Żabki, Rossmanna i dwa duże bazary, niedaleko jest Lidl, w poprzedniej lokalizacji był tylko supermarket i lokalny sklep nocny.

 


 

Ciekawe dla mnie jest to, że w ogóle nie czuję, że wróciłam do mieszkania moich rodziców, może dlatego, że pokój dzienny i kuchnia wyglądają kompletnie inaczej, bo nie ma między nimi ściany, zmieniły się kolory, mój dawny pokój jest teraz zieloną sypialnią. Ściany na razie są puste, więc echo się niesie, ale dom tworzy się z czasem - przywieziemy ze starego mieszkania wszystkie obrazy, dodamy nowe, pojawi się reszta mebli. W tym tygodniu przyniesiemy wreszcie moje podziadkowe lustro z piwnicy i zawiesimy w salonie, mąż urządzi do końca swoje biuro bo przyszło już nowe biurko co oznacza, że zwolni wreszcie mój stół do szycia *^V^*, mam nadzieję, że dojedzie bieliźniarka i stoliki nocne (w piątek obiecano mi, że to będzie początek tego tygodnia), kupimy i zamontujemy wnętrze do szafy w przedpokoju (na drzwi trzeba będzie jeszcze poczekać). Wciąż czekają na renowację półki na książki. Jeszcze dużo do zrobienia, ale dotrzemy tam małymi krokami. Powtarzam sobie, że jeśli nam się tu nie spodoba, to zawsze możemy na spokojnie poszukać fajniejszego miejsca i się przeprowadzić.

 


 

Na koniec coś z zupełnie innej beczki - nasz kolega ma ule i w styczniu zainwestowaliśmy w pszczelą rodzinę. I właśnie dostaliśmy nasz pierwszy miód! *^v^* Jeśli pszczoły przetrwają zimę (co nie zawsze się niestety udaje), to w przyszłym roku powinno być nawet więcej tego bursztynowego złota. ^^*~~

Monday, August 19, 2024

Remontowo - pierwsze podsumowanie

Zacznijmy od śniadania jajka po turecku (cilbir) w wersji domowej (dwa jajka w koszulkach, na bazę użyłam skyra zamiast jogurtu, dodałam porządną szczyptę płatków ostrej papryki i zmiażdżonego kminu, duży ząb siekanego czosnku, sok z cytryny i polałam z wierzchu roztopionym masłem z papryką, pycha! ^^*~~) i możemy przejść do pierwszego ogólnego podsumowania naszego remontu.




Jak pewnie wiecie, nie zajmowaliśmy się remontem sami tylko wynajęliśmy firmę, która zajęła się wszystkim kompleksowo, a mianowicie Gotowe Mieszkanie. Widzieliśmy na żywo mieszkanie wykończone przez tę firmę i usłyszeliśmy o niej dobre opinie.

1. Współpraca zaczęła się 5 lipca 2023 od spotkania z panem od kosztorysów w mieszkaniu do wyremontowania, pan ocenił wstępnie jakie prace muszą zostać wykonane, spisał wszystko i zrobił wstępne pomiary, spisał to co chcielibyśmy mieć (np.: klimatyzację, wymianę okien, wywalenie ściany kuchennej, itd). 

2. Następnym etapem było wypożyczenie kluczy, żeby można było zrobić dokładne pomiary. 

3. Potem spotkaliśmy się z panią Martą, architekt od wnętrz, z którą obejrzeliśmy materiały dostępne w wybranym przez nas pakiecie wykończeniowym, próbki kafelków, podłóg, parapetów, wybraliśmy kolory ścian, wyposażenie łazienki i wc, omówiliśmy mniej więcej jak będzie wyglądało nasze mieszkanie. Przekazaliśmy też nasz schemat gniazd elektrycznych, punktów świetlnych, włączników i gniazd internetowych.

4. Pani Marta przygotowała wielostronicowy projekt wykonawczy, na którym znalazło się wszystko to co wybraliśmy - układy każdego pokoju jeśli chodzi o ułożenie podłóg, malowanie ścian, gniazda i włączniki, dokładny plan łazienki i wc.

To wszystko działo się od lipca do grudnia zeszłego roku, pod koniec grudnia oddałam klucze, dostaliśmy pana Jarka koordynatora remontu i zaczęły się prace wyburzeniowe i czyszczenie mieszkania z resztek starych mebli kuchennych, szaf w przedpokoju, łazienki. 10 stycznia podpisaliśmy ostateczny kosztorys remontowy a 28 lutego ostateczny projekt wykonawczy. Wtedy ruszyły prace wykończeniowe.

5. Pod koniec stycznia podpisaliśmy też projekt wykonania zabudowy kuchennej z pomocą pani Ani, architekt od mebli.  

(6. Osobno sami załatwialiśmy wymianę okien, z tym było trochę opóźnień ale ostatecznie w kwietniu nowe okna zostały zamontowane.)

7. W połowie czerwca zdecydowaliśmy, że domówimy jeszcze wykonanie mebli do łazienki, szafkę i pawlacz do przedpokoju. 

18 lipca oficjalnie odebraliśmy skończony remont mieszkania a 29 lipca zaczął się montaż wszystkich zamówionych mebli (kuchnia, łazienka, przedpokój), który po poprawkach zakończył się 14 sierpnia.

 

Cały proces remontowy trwał ponad rok. Nie wiem, czy to długo, ale należy pamiętać, że to był remont supergeneralny - najpierw trzeba było usunąć wszystko (starą kuchnię i łazienkę, wbudowaną szafę, parkiet na lepiku z lat 70-tych, zeszlifować wszystkie ściany, wyburzyć ścianę między kuchnią a salonem), potem była wymiana okien i montaż klimatyzacji, a dopiero potem wykończenie mieszkania - gładzenie i malowanie ścian, kładzenie podłóg, kafli, montaż kuchni i łazienki, montaż mebli. Pewnie można to było zrobić szybciej, ale tu na wszystkich etapach były procedury, które miały swój czas realizacji. Tak samo ja miałam konkretny czas na wpłacanie kolejnych transz za kolejne etapy prac. Wszystko było w umowach i aneksach, w projektach wykonawczych, nic na gębę i "bez faktury więc taniej", i jestem z tego zadowolona, bo ja nie umiem się dogadywać, załatwiać coś pod stołem, wolę mieć wszystko na papierze z jasnymi zasadami i opłatami. Za to mamy trzyletnią gwarancję na remont i jeśli za jakiś czas okazałoby się, że np.: wykonawca zapomniał gdzieś położyć jakiś przewód elektryczny a jest on w projekcie, to musi to naprawić na swój koszt. 



Firma, z usług której skorzystaliśmy proponuje cztery pakiety cenowe wykończenia, i w ramach tych pakietów wybieramy kafelki, podłogi, itd z konkretnej puli produktów, czyli teoretycznie jesteśmy ograniczeni w wyborach. Z drugiej strony, okazało się, że w zasadzie wszystko z naszego wybranego pakietu odpowiadało naszemu gustowi i potrzebom, w łazience dodałam kafle na jedną ścianę, których nie były w naszym pakiecie tylko w tym droższym, i po prostu musieliśmy dopłacić. Tak samo w salonie - dodaliśmy specyficzne malowanie strukturalną farbą na fragmencie jednej ściany zupełnie spoza pakietu, i po prostu zaproponowano nam cenę za tę dodatkową usługę. W zasadzie wszystko co by nam przyszło do głowy byłoby możliwe do załatwienia, tylko za dopłatą, ani razu nie usłyszeliśmy, że czegoś się nie da i kropka (chyba, że było to niemożliwe z powodów niezależnych, np.: konstrukcji budynku, przepisów spółdzielni, itd). 

Współpraca na początku bardzo kulała z powodu pierwszego pana od kosztorysów, który był nierzetelny, opóźniał kontakt, a kiedy poskarżyłam się w firmie to od razu dostaliśmy panią Martę, z którą współpraca była wzorowa - zawsze kiedy były jakieś kwestie konstrukcyjne albo trzeba było o czymś zadecydować albo załatwić jakieś pozwolenie w spółdzielni, pani Marta się z nami szybko kontaktowała, cierpliwie odpowiadała na nasze pytania, odpisywała na maile najpóźniej następnego dnia roboczego. Tak samo pan Jarek koordynator ekipy remontowej - bardzo profesjonalny, pomocny, podpowiadał rozwiązania kiedy wynikały jakieś kwestie w trakcie remontu, pilnował ekipy i jakości wykończenia. 

(Ciekawostka: kiedy pod sam koniec remontu pan Jarek poszedł na urlop i na ostatni tydzień zastąpił go pan Karol, zaczęliśmy rozmowę w bardzo dziwny dla mnie sposób... Przedstawiłam się i powiedziałam "dostał Pan nasz remont w spadku po panu Jarku" a na to pan Karol od razu jakby się zabezpieczając "ja TYLKO go zastępuję na czas jego urlopu".... I szczerze mówiąc, powinnam była (chociaż tego nie zrobiłam!) powiedzieć - "nic mnie nie obchodzi, czy Pan go zastępuje chwilowo, czy przejął jego projekty, Pan jest od teraz osobą do kontaktów w sprawie naszego remontu!" Nie rozumiem tego podejścia!!! Oni pracują w jednej firmie i mnie nie obchodzi, kto poszedł na urlop, kto kogo zastępuje, czy coś zawalił ten czy tamten, ja kontaktowałam się z osobą A, teraz zastąpiła ją osoba B i to jest jedyna informacja, która mnie dotyczy!)

Pani Ania od mebli - tutaj współpraca przebiegała mniej gładko, zabrakło dobrej komunikacji, pojawiły się przeoczenia naszych uwag do projektu, kiedy trzeba było zrobić zmiany w szafkach kuchennych (z powodu niezbędnych zmian w wykończeniu ścian) pani Ania sama podjęła decyzję nie informując nas o tym i dowiedzieliśmy się o tym odbierając koniec remontu, gdy zobaczyliśmy ścianę tam gdzie miała być szafka albo cargo okazało się mieć 15 cm a miało być dwa razy szersze... A przecież każda zmiana projektu to zmiana w wykorzystaniu materiałów i zmiana ceny mebli, powinniśmy byli dostać aneks do umowy do zaakceptowania! W pewnym momencie pani Ania miała kłopoty zdrowotne i zniknęła, a my dostaliśmy chwilowo panią Karinę, z którą załatwiliśmy kilka niedoróbek pani Ani. Pod koniec montażu mebli pani Ania wróciła do pracy i zaczęła od kontaktu z nami i gorących przeprosin, dopilnowała końca montaży i kilku elementów, które zostały źle skonstruowane w stolarni, natomiast długo nie mogłam się doprosić aneksów ze zmianą kosztów mebli... 

Czy po doświadczeniach tego remontu zrobiłabym to inaczej czyli wolałabym sama szukać ekipy, pilnować robotników, sama jeździć po materiały, itd?  

ABSOLUTNIE NIE!!!  

Owszem, zapłaciliśmy dużo pieniędzy, ale to była opłata za spokój, którego nie zaznaliśmy w trakcie dwóch poprzednich remontów. (Nie podaję żadnych kwot, bo każdy remont zależy od wielu czynników - czy jest to mieszkanie stare do wyczyszczenia i doprowadzenia do stanu deweloperskiego czy nowe w stanie deweloperskim, jakie koszty dodatkowe wyjdą w trakcie czyszczenia starego mieszkania - np.: 50-letni lepik pod parkietem..., jaki pakiet wykończeniowy wybierzemy, jakie zmiany wprowadzimy spoza pakietu, jakie dodatkowe prace zamówimy - np.: klimatyzację, czy zamówimy zabudowę meblową do kuchni, łazienki, w reszcie mieszkania, itd.), czy robimy mieszkanie dla siebie (wyższy pakiet, droższe ciekawsze materiały) czy na wynajem (niższy pakiet, tańsze materiały wykończeniowe). Nie jesteśmy architektami, nie znamy się na elektryce, hydraulice, budowlance. Ktoś (pani Marta) według naszych pomysłów pomierzył i rozrysował instalacje, przyłącza, układ podłóg, kolorów ścian, itd. Ktoś (pani Ania) według naszych pomysłów szczegółowo zaplanował układ mebli kuchennych w nietypowym rozmiarowo wnętrzu. Ktoś (pan Jarosław) pilnował ekipy, ogarniał zamawianie i dostawy materiałów, dbał o wysoką jakość wykończenia i na bieżąco gasił pożary i znajdował rozwiązania problemów. Kiedy jedna osoba znikała z projektu (choroba, urlop) dostawaliśmy kogoś w zamian. Stolarnia też spisała się bardzo dobrze, szafki są wykonane równo, domykacze się domykają. Na wszystko dostawaliśmy umowy i rozrysowane projekty, i poza kilkoma kwestiami samowoli pani Ani prace były wykonywane dokładnie według projektów. Wszystkie opłaty były czytelne, wszystko miałam w umowie, nie pojawiły się żadne ukryte koszty doliczone pod koniec remontu, kiedy była konieczność dopłacenia (np.: po usunięciu parkietu na lepiku z lat 70-tych okazało się, że trzeba dodatkowo wypoziomować podłogę) to było to z nami konsultowane, dostawaliśmy alternatywy do wyboru i aneks do podpisania. 

Jedyne co bym poprawiła to nasze zaangażowanie w sprawdzanie projektów, bo tak jak już wcześniej pisałam, nie wystarczy czytać dokładnie całego tekstu umowy, należy też skupić się na rysunkach, bo potem człowiek jest zaskoczony - np.: cały czas byłam przekonana, że moja wyspa kuchenna będzie miała 160 cm szerokości, a ma mniej, bo wynikało to z rozmiarów kuchni i konieczności wygodnego obejścia jej z obydwu stron. Gdybym doczytała się tego wymiaru na projekcie, to może nie byłabym zaskoczona, kiedy zobaczyłam wyspę na żywo. Albo może udałoby mi się przekonać panią Anię, że wystarczy mniej miejsca na poruszanie się po kuchni! A tak nie dałam sobie tej szansy, bo to przeoczyłam. W jednym miejscu w kuchni mamy dwa podwójne gniazda elektryczne, a w innym jedno podwójne, a jak teraz na to patrzę, bo chyba zamieniłabym je miejscami, bo w tym drugim miejscu przydałoby się więcej gniazdek, a w tym pierwszym mniej... Albo włącznik światła w sypialni zostawia 190 cm wolnej ściany, a planujemy w tym miejscu postawić 2 metrowej szerokości szafę... Takie drobiazgi, które umknęły nam w projekcie, a jak było w projekcie tak ekipa zrobiła. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że na samym początku remontu, kiedy jeszcze mieszkanie wyglądało jak za czasów moich rodziców, musiałam wyobrazić sobie wszystko to co chcę w nim zmienić - układ podłóg (gdzie kafle, gdzie deski), dokładnie umiejscowić wszystkie gniazda elektryczne, wszystkie włączniki światła, punkty świetlne... Przyznaję, że mnie to przytłoczyło, no bo skąd miałam wiedzieć, gdzie będę chciała mieć każdą lampę, każde podłączone do prądu urządzenie?...... A musiałam wiedzieć, musiałam sobie to wyobrazić, bo od tego zależały koszty i zamówienie materiałów. Oczywiście drobne zmiany były możliwe już w trakcie prac, ale baza musiała być zrobiona na początku.

Jeszcze jedna uwaga jeśli chodzi o współpracę z firmą Gotowe Mieszkanie - oddajemy klucze i zamawiający zobowiązuje się, że nie będzie sam wchodził do remontowanego mieszkania. Oczywiście, jeśli chcielibyśmy zobaczyć jak postępują prace to nie ma problemu, należy umówić się ze swoim koordynatorem i wtedy można wejść na obiekt. Natomiast rozumiem, po co jest ten punkt w umowie - żeby nadgorliwy klient nie siedział ekipie ciągle nad głową zadając miliony pytań "a dlaczego to jest tak? a czy to będzie wyglądało tak jak chcę?"... Jeśli jesteście osobą, która musi być cały czas na bieżąco z pracami remontowymi, bo inaczej nie możecie spać po nocach, to taki typ remontu nie jest dla Was. Natomiast my po oddaniu kluczy byliśmy w mieszkaniu tylko dwa razy, w kwietniu, kiedy firma zewnętrzna zamontowała okna i pojechaliśmy je obejrzeć, a tydzień później spotkaliśmy się z panem od okien, żeby wskazać mu miejsca do poprawek. Poza tym, w ogóle nie bywaliśmy w mieszkaniu i zobaczyliśmy je dopiero w połowie lipca, kiedy było już gotowe. I bardzo się z tego cieszę! Kiedy zobaczyłam mieszkanie w kwietniu, było jeszcze w fazie baaaaaaardzo początkowej, nie było już ściany kuchnia/salon ale na podłogach dopiero robili wylewki, ściany były oskrobane do żywego szarego, gdzieniegdzie były dziury na wylot do wpuszczania przewodów elektrycznych, taki straszliwy wstępny wygląd... Uwierzyliśmy, że pan Jarosław dopilnuje ekipy i zrobią wszystko zgodnie z projektem, i wygląda na to, że tak się stało! *^v^*

Kiedy trwały prace meblowe pojawiałam się w mieszkaniu prawie codziennie, bo po trochu przewoziłam rzeczy, przychodziły zamówione meble, które trzeba było odbierać od kurierów, i prace przy meblach oceniamy gorzej niż ogólne prace remontowe. Po pierwsze, jedyne gniazdo elektryczne, które nie działało po zamontowaniu to było gniazdo w łazience, to do którego podłączona została pralka i suszarka. Pracownik, który podłączał te sprzęty zamiast od razu powiadomić o tym koordynatora remontu, żeby ten zorganizował elektryka do naprawy, czekał prawie tydzień i powiedział o tym gnieździe dopiero, gdy ja zapytałam o możliwość zrobienia prania. Umywalka nie miała w komplecie syfonu, a była zamawiana z pakietu firmy remontowej, ale pan monter to mnie zapytał o ten syfon po dwóch dniach zamontowania umywalki... Za to muszę pochwalić pana serwisanta z firmy do okien, bo pięknie poprawił niedoróbki pozostawione przez ekipę montującą okna (widoczne mazy od farby, mazy z kleju, itd). Okna załatwialiśmy sami osobno od firmy remontowej i wyegzekwowanie napraw leżało po naszej stronie. 

Jak pisałam na początku, to bardzo wstępne pierwsze podsumowanie naszego remontu. Wiadomo, że kiedy zaczniemy już mieszkać, mogą wyjść jakieś rzeczy do poprawki (oby nie!), jakiś niedziałający kontakt czy coś takiego. Gdyby coś takiego się wydarzyło, poziom firmy sprawdza się nie tylko po jakości wykończenia, ale również po jakości załatwiania reklamacji, a na to mamy 3 lata. W tym tygodniu ma przyjść lampa z wiatrakiem, szafa i łóżko do sypialni, czekamy na opóźnioną dostawę bieliźniarki i stolików nocnych (pierwszy transport z Niemiec do Polski zaginął gdzieś po drodze...), musimy zawieźć drewniane półki na książki do przeszlifowania i pomalować je na nowo. Byliśmy już raz w IKEA ale czeka nas jeszcze jedna wyprawa po wyposażenie szafy w przedpokoju. A we wtorek przeprowadzka! Od tygodnia żyjemy w labiryncie pudeł... 

Jeśli nie oszaleję od tego pakowania to do następnego wpisu! *^V^*

Monday, August 05, 2024

Po turecku

Jestem jak ten staruszek z piosenki z Kabaretu Starszych Panów - zaczyna się sierpień a ja już czuję, że idzie jesień... Wiem, że będą jeszcze dni, kiedy temperatura w słońcu dojdzie do 30-stu stopni (chociaż raczej będą się zdarzały takie około 25-ciu stopni) ale noce już są chłodne i moje myśli zaczynają krążyć wokół ciepłej kołdry albo chociażby koca narzuconego na cieniutką kołderkę letnią. 

 


 

W zeszłym tygodniu przeczytałam prawie jednym tchem książkę Joanny Bator "Purezento". Znam tę autorkę ze zbioru reportaży z Japonii, tym razem sięgnęłam po powieść (która również dzieje się w Tokio) i muszę przyznać, że to lektura jednocześnie mnie fascynująca i niesamowicie wkurzająca... 

 


Zapadłam się w nią po czubek głowy, bo akcja dzieje się w dzielnicach Tokio, które znam, po których chodziłam, kiedy bohaterka jedzie do Kamakury, do Enoshimy, to jadę razem z nią, czuję w powietrzu zapach słonej wody, znam ptaki próbujące wyrywać turystom jedzenie z rąk, słyszę turkot kolorowych wagoników kolejki Enoden, która lawiruje między domami żeby po chwili płynąć po torach tuż nad brzegiem morza...




Ale jednocześnie denerwuje mnie banał fabuły - młoda dziewczyna traci w wypadku rowerowym chłopaka (który jak się okazuje był jednocześnie w drugim związku), i nagle spada na nią prezent od losu pod postacią wyjazdu do Tokio, gdzie opiekuje się domem i kotem pewnej Japonki (ta w tym czasie podróżuje po świecie), uczy się kintsugi (naprawiania stłuczonej ceramiki), dostaje propozycję pracy i oczywiście odnajduje miłość swojego życia... (no spoilers, o prawie wszystkim dowiadujemy się z opisu na okładce) Poza tym, wkurzają mnie różne niekonsekwencje np.:  bohaterka ma obiecaną pensję na utrzymanie siebie i kota ale błyskawicznie kończą jej się fundusze (a wcale nie wydaje dużo), zaczyna się przed nią rysować wizja braku jedzenia ale nie prosi pracodawczyni o pieniądze... Nie ma pieniędzy na jedzenie, ale ciągle jeździ dokądś pociągiem, te przejazdy przecież też kosztują! Kupuje nieznane sobie składniki czy ryby, i po prostu wie, jak z nich zrobić pełny obiad, a na początku książki dowiadujemy się, że ani ona ani jej chłopak nie lubili gotować. Na placu budowy niedaleko jej miejsca zamieszkania odbywa się jakieś zgromadzenie i ona - osoba, która w zasadzie nie ma pojęcia o kulturze Japonii - tak po prostu wie, że to kapłan Shinto prowadzi ceremonię poświęcenia fundamentów pod budowę nowego domu... Albo mija sento (publiczną łaźnię) i nie mając pojęcia o istnieniu takich miejsc wie, że to właśnie ten budynek - zapewniam Was, że nawet jeśli się zna symbol oznaczający sento to nie jest łatwo go znaleźć! Wiem, że Joanna Bator zna Japonię bardzo dobrze, ale czytelnik tej książki na początku lektury dowiaduje się, że jej bohaterka nie zna Japonii wcale, i dlatego ta postać nie jest dla mnie wiarygodna! Wyobraźcie sobie, że lądujecie w kraju, o którym nie wiecie prawie nic, nie znacie języka (nawet nie potraficie przeczytać napisów), kultury, kuchni, nikt z nas nie żyłby w tym kraju tak swobodnie jak we własnym!... A już końcówka jest żywcem wyjęta z amerykańskich komedii w stylu "i żyli długo i szczęśliwie"... Czy polecam? Dla fabuły nie, dla pobycia choć przez chwilę w Japonii jak najbardziej, bo to pani Bator wyszło świetnie, widać, że żyła w tym kraju i przekazała jego atmosferę idealnie.

 



 

REMONTOWO - ostatni tydzień remontu to było montowanie mebli kuchennych, łazienkowych, i w przedpokoju. W czwartek pojechaliśmy na nowe mieszkanie zawieźć pralkę z naszego obecnego mieszkania i zobaczyliśmy prawie zmontowane meble, no i..... Nie było idealnie. Pomijam zarysowane drzwi w szafce łazienkowej, bo to się zdarza i jest do wymiany. Gorzej, że okazało się, że pani Ania od projektowania mebli kuchennych kilka miesięcy temu rozmawiała z nami, słyszała nasze uwagi i zmiany w pierwszym projekcie, a potem najwyraźniej natychmiast o tym zapomniała i w efekcie pojawiły się rozwiązania, które nie do końca nam pasują... Oczywiście to też nasza wina, bo nie przestudiowaliśmy dokładnie projektu meblowego dołączonego do umowy, wierząc, że projektantka uwzględniła nasze decyzje. Poza jedną szafką cargo obok lodówki (na którą już znaleźliśmy rozwiązanie wraz z panem Jarkiem koordynatorem remontu) reszta elementów jest do przeżycia. Mam nauczkę, żeby nie tylko czytać wszystko co jest napisane najdrobniejszym drukiem, ale też oglądać wszystkie rysunki projektowe, sprawdzać wszystkie wymiary. Zakładałam, że po to płacimy niemałe pieniądze za usługę projektowania mebli, żeby ktoś o nas zadbał, wziął pod uwagę wszystkie nasze prośby i zmiany, i konsultował wszystko w trakcie, a zamiast tego dostaliśmy niedokładnie to co chcieliśmy, a dodatkowo pani Ania robiła zmiany w trakcie trwania remontu, o których nas nie informowała (zmiany wynikały z koniecznych zmian konstrukcyjnych, np.: ściana okazała się po wykończeniu grubsza niż zakładano, trzeba było zakryć rury, itd). Dostaliśmy wielokrotne gorące przeprosiny za zaistniałą sytuację, ale co mi po tym, skoro nie jest dokładnie tak jak chciałam, ech... W tej sytuacji konieczność wymiany uszkodzonej płyty gazowej to niewielka szczypta dziegciu w beczce remontowego miodu. Za to lodówkę będę miała świetną!!! *^W^*~~~


 

I chyba to najgorszy okres dla mnie, bo moja niecierpliwość osiągnęła górną granicę wytrzymałości!..... Tak bardzo już chciałabym układać wszystko na swoich miejscach w szufladach i szafkach, planuję, dodaję do obserwowanych meble, dodatki, niczego jeszcze nie kupuję, bo lepiej to odbierać już na nowym mieszkaniu zamiast wozić wszystko ze starego, w którym nie mam miejsca na magazynowanie. Dobrze, że noszę krótkie paznokcie, bo już dawno miałabym wszystkie poobgryzane! 

 


 

Cały zeszły tydzień sprzątałam różne zakamarki, przeglądałam kuchenne szafki, wyjadaliśmy zapasy z zamrażarki. W piątek rano na nowe mieszkanie pojechała nasza pralka, w związku z tym w tym tygodniu czeka mnie wycieczka z praniem tam i z powrotem. Weekend spędziliśmy na rowerach, załatwiając różne sprawy i przy okazji jedząc śniadania w tureckich knajpkach. Spakowałam też moje lalki, siedzą owinięte kołderkami w pudłach, gotowe do przeprowadzki (przy okazji jak zwykle okazało się, że Henrietta desperacko potrzebuje restringu, bo gumy rozciągnęły się i ręce i nogi dyndają jej luźno...) We wtorek przyjeżdża bieliźniarka i stoliki nocne (niestety jeszcze "tu" a nie "tam", więc trzeba będzie je przewieźć). Również we wtorek (jeśli dogadamy ostatnie zmiany meblowe) oficjalne zakończenie montażu mebli i jeśli wszystko pójdzie dobrze zmieniamy klucze na docelowe i możemy się szykować do przeprowadzki! *^v^*