Na razie mam bardzo mieszane uczucia związane z nowym miejscem zamieszkania... To może niech będzie po kolei.
Ostatni tydzień przed przeprowadzką to był zapieprz na okrągło. Firma przeprowadzkowa przywiozła nam pudła, folię bąbelkową i taśmę, i zaczęło się pakowanie, a wraz z nim tysiące wyborów "czy to zabrać czy zostawić?" oraz "czy to zabierać od razu, czy później się po to przyjedzie, bo na razie nie będzie gdzie tego położyć". Wreszcie nadszedł dzień przeprowadzki, która poszła niesamowicie sprawnie! Panowie z firmy Duży Wóz we trzech błyskawicznie spakowali do samochodu wszystkie pudła, paczki, zabezpieczyli i zabrali meble, przewieźli wszystko, wnieśli, rozpakowali i ustawili meble na wskazanych miejscach. Byliśmy umówieni na konkretną cenę za całość przeprowadzki, nie płaciliśmy od godziny, więc oni zanosili do ciężarówki to wszystko co im pokazywaliśmy palcem, i kiedy już zaczynałam sobie rwać włosy z głowy bo nie wiedziałam, co jeszcze brać i w co to pakować, nawet sami mówili żeby na spokojnie decydować, im się nie spieszy, płacimy za przeprowadzkę jako taką a nie od liczby paczek czy czasu jej trwania.
Pierwszą niespodzianką po zajechaniu na nowe mieszkanie i rozpakowaniu mikrofalówki było to, że szafka kuchenna budowana pod konkretny wymiar jest o 1 cm za wąska i mikrofala nie wchodzi...... Z innych usterek, jakie wyszły w trakcie pierwszych kilku dni - okazało się, że zasłona prysznica wymaga uszczelnienia, bo woda cieknie podczas kąpieli i trzeba podregulować drzwi od łazienki, żeby nie tarły o framugę. Jesteśmy już umówieni z panem z ekipy budowlanej do poprawek w łazience i czekamy na sygnał, kiedy podjedzie do nas ekipa stolarzy i poprawi szafkę kuchenną - (mam nadzieję, że) uda się to zrobić stosunkowo łatwo, wygląda na to, że wystarczy wyciąć część płyty konstrukcyjnej szafki.
Pierwsza noc z kotami na nowym miejscu to był koszmar, dla obydwu stron... Ci co kiedyś przeprowadzali się z kotami zrozumieją, psiarze nie, bo psy zazwyczaj inaczej podchodzą do zmiany miejsca pobytu, o ile opiekun jest na miejscu to dla psa nie ma większego problemu z nowym mieszkaniem, z kotem nie jest tak łatwo. Najpierw koty zestresowały się wynoszeniem mebli (udało mi się w pewnym momencie zamknąć futrzaki na balkonie, żeby nie plątały się pod nogami ludziom z pudłami), potem była drama przejazdu na nowe miejsce - Fuki zwinął się w kulkę w tyle kontenera a Aki próbował uciec ze swojego plecaka, drąc się niemiłosiernie... Na miejscu Aki miauczał jeszcze przez pół godziny, ale od razu wyszedł z plecaka, zwiedził co się tylko dało, na koniec schował się do pustego regału i zasnął. Za to Fuki do nocy nie wyszedł z kontenera, ale o 3:30 przyszedł do nas do łóżka i się zaczęło - łażenie, miauczenie, mruczenie, hiperwentylacja, potem wskakiwał na parapet, leżał spokojnie 15 minut wyglądając za okno, i znowu do łóżka, miauczenie, hiperwentylacja, i tak w koło Macieju do 9 rano (sic!) kiedy w końcu zasnął na parapecie. Od trzech tygodni miałam w domu włączony fumigator z feromonami uspokajającymi, do tego koty dostawały specjalną pastę na uspokojenie, na miejscu puściłam im nawet muzykę uspokajającą dla kotów (tak, są takie nagrania) a jednak to nie pomogło w stu procentach. Drugiego dnia rudy siedział pod sekretarzykiem a Fuki co chwilę biegał do sypialni żeby zakopać się pod kołdrą, ale kiedy przestawaliśmy rozpakowywać pudła i siadaliśmy to koty przychodziły na kolana albo poleżeć obok nas. Druga noc przebiegła już spokojnie, Fuki spał na parapecie a Aki przytulony do mnie. Wciąż trochę marudzą z jedzeniem, to co wcześniej było czyszczone do zera teraz kłuje w ząbki i są fochy... Wiem, że dla kotów to będzie powolny proces przyzwyczajania się do nowego miejsca i każdego dnia powinno być lepiej, muszą poznać nowe dźwięki i zapachy. Wydaje nam się, że ponieważ dotąd żyły w malutkim mieszkaniu zastawionym meblami to teraz nie czują się bezpiecznie w dużych otwartych przestrzeniach, bo różnica jest zasadnicza. Oczywiście przewieźliśmy koci słupek i skrzynki z poduszkami, jest nowy drapak, mam nadzieję, że to pomoże i zaczną traktować to mieszkanie jak swój dom. Musimy jak najszybciej zadbać o zabudowanie i osiatkowanie balkonu, bo widzę, że w trakcie dnia chodzą pod drzwiami balkonowymi, miauczą i pokazują, że chciałyby wyjść, ale na razie nie możemy ich wypuścić.
Moje odczucia są na razie dwojakie. Okolica jest dużo głośniejsza niż poprzednia lokalizacja, nasza sypialnia wychodzi na ruchliwą ulicę i trudno jest spać przy uchylonym oknie (dodatkowo niedaleko trwa budowa nowego bloku, która potrwa jeszcze około roku). Na szczęście mamy w oknach nawiewniki, więc nie trzeba uchylać okien, żeby była wymiana powietrza (w sypialni nie założyliśmy klimatyzacji, bo spaliśmy w hotelach z klimą i to nie jest miłe doświadczenie). Wciąż nie wiemy co zrobimy z rowerami, bo podobno w bloku jest wózkarnia ale mała i cała zajęta. Przyzwyczajam się do nowej/starej okolicy, do układu mieszkania - wiecie, te sięgnięcia na ślepo ręką po uchwyt szafki, który był na starym mieszkaniu ale tutaj go nie ma i trzeba się nauczyć nowych gestów, zapamiętać, że pralka otwiera się w jedną stronę a suszarka w drugą, że szuflady łazienkowe mają krawędź, o którą można się uderzyć, jeśli się o tym nie pamięta... Staram się pamiętać o tym, że poprzednio mieszkaliśmy na parterze i mogliśmy tupać do woli i odkurzać nawet w środku nocy, i nikomu to nie przeszkadzało, a teraz mamy pod sobą sąsiadów i należy zwracać uwagę na robienie nieprzesadnych hałasów. Dla Roberta to większe wyzwanie bo on praktycznie całe życie mieszkał na parterze.
Ale z drugiej strony, to ósme piętro i z okien widzę jak niebo zmienia się w trakcie dnia, a kuchnia jest przestrzenna i super wygodna do pracy, tak samo pokój dzienny. Oczywiście można by go zagracić wielkim stołem z krzesłami i wielką kanapą, ale na razie tego nie planujemy. Stół będzie, owszem, ale na cztery osoby, a z kanapy zrezygnowaliśmy i na razie wybraliśmy inną opcję co okazało się zaskakująco wygodne! Więcej o tym następnym razem. ^^*~~ Testujemy nowe sprzęty kuchenne - jak na razie jestem super zadowolona z lodówki, piekarnika (tak, był już używany, bo w zeszły weekend odbyła się uczta Dracońska i Robert piekł na nią pasztety! ^^*~~), zmywarka jest fajna i cicha, ale muszę się nauczyć z niej korzystać bo na razie myjemy chyba za dużo pustej przestrzeni... *^w^* Wciąż czeka na rozpakowanie odkurzacz samobieżny, bo wymaga on podłączenia do WiFi, a chwilowo obraziliśmy się na UPC i zrezygnowaliśmy z ich usług...
(W skrócie - mieliśmy umówionego montera na przeniesienie usługi z poprzedniego adresu, pan przyjechał i okazało się, że nie może się dostać do skrzynki UPC, bo ta jest piętro niżej ZA KRATĄ, jaką sąsiedzi założyli w korytarzu, była 12:00 w południe i nikt mu nie otworzył, bo nikogo nie było w domu... Jego jedyną reakcją było "proszę umówić montera na popołudnie, może wtedy będzie tam ktoś w domu i mu otworzy..." a jedyną reakcją Obsługi Klienta było "mają państwo obowiązek zapewnić dostęp do skrzynki UPC, proszę poprosić administrację o kluczyk do kraty!" ŻE CO?!!!...... Tłumaczenia, że to nie nasza sprawa, bo to nie jest ani nasz budynek, ani nasza skrzynka, i to UPC jest chyba odpowiedzialna za dostęp do swoich skrzynek i zapewnienie klientom usługi nie przyniosły rezultatów, więc po prostu złożyliśmy rezygnację i rozważamy odezwanie się do konkurencji, mamy tu wybór innych operatorów.)
Niewątpliwie to mieszkanie jest większe (niby tylko 15 metrów więcej ale trzeba się sporo nachodzić!), pod pewnymi względami dużo wygodniejsze do poprzedniego. Wygląda na to, że nad nami mamy cichych sąsiadów, wydaje mi się, że mają małe dziecko (albo małego konika... *^w^*), bo czasami w trakcie dnia słychać tupot biegających małych stópek, ale nie ma innych hałasów. Piętro wyżej po skosie od nas mieszka rodzina hinduska i czasami puszczają muzykę etniczną przy otwartym oknie, ale na razie nie jest to kłopotliwe. Cóż, uroki mieszkania w bloku. Spotkałam już w windzie moją ciocię, koleżankę mojej mamy, moją koleżankę z podstawówki, inne sąsiadki, które mnie pamiętają, odbyłam kilka miłych rozmów. Mam pod domem metro, autobusy i trochę dalej tramwaje we wszystkich kierunkach miasta, mam weterynarza, pocztę, trzy sklepy spożywcze czynne do 22:00/23:30 (Biedronka), dwie Żabki, Rossmanna i dwa duże bazary, niedaleko jest Lidl, w poprzedniej lokalizacji był tylko supermarket i lokalny sklep nocny.
Ciekawe dla mnie jest to, że w ogóle nie czuję, że wróciłam do mieszkania moich rodziców, może dlatego, że pokój dzienny i kuchnia wyglądają kompletnie inaczej, bo nie ma między nimi ściany, zmieniły się kolory, mój dawny pokój jest teraz zieloną sypialnią. Ściany na razie są puste, więc echo się niesie, ale dom tworzy się z czasem - przywieziemy ze starego mieszkania wszystkie obrazy, dodamy nowe, pojawi się reszta mebli. W tym tygodniu przyniesiemy wreszcie moje podziadkowe lustro z piwnicy i zawiesimy w salonie, mąż urządzi do końca swoje biuro bo przyszło już nowe biurko co oznacza, że zwolni wreszcie mój stół do szycia *^V^*, mam nadzieję, że dojedzie bieliźniarka i stoliki nocne (w piątek obiecano mi, że to będzie początek tego tygodnia), kupimy i zamontujemy wnętrze do szafy w przedpokoju (na drzwi trzeba będzie jeszcze poczekać). Wciąż czekają na renowację półki na książki. Jeszcze dużo do zrobienia, ale dotrzemy tam małymi krokami. Powtarzam sobie, że jeśli nam się tu nie spodoba, to zawsze możemy na spokojnie poszukać fajniejszego miejsca i się przeprowadzić.
Na koniec coś z zupełnie innej beczki - nasz kolega ma ule i w styczniu zainwestowaliśmy w pszczelą rodzinę. I właśnie dostaliśmy nasz pierwszy miód! *^v^* Jeśli pszczoły przetrwają zimę (co nie zawsze się niestety udaje), to w przyszłym roku powinno być nawet więcej tego bursztynowego złota. ^^*~~