Monday, June 24, 2024

Korzenie

 

 

W zeszłą sobotę jak co roku wybraliśmy się na japoński festiwal przy Domu Kultury Służew nad Dolinką. Trochę się martwiłam, czy to się w ogóle uda, bo od rana grzmiało i nawet padał deszcz, ale na szczęście burza rozdzieliła się nad Warszawą na dwie części i już o 12:00 było piękne słońce! W tym roku na festiwalu było jeszcze więcej atrakcji, stoisk z jedzeniem, występów, sklepików z towarami wszelakimi związanymi z kulturą Japonii, i tak trzymać! *^V^* Kupiliśmy takoyaki, onigiri, kurczaka na patyku i rozłożyliśmy na trawie niebieską matę piknikową, po raz kolejny okazało się, że przeniesienie festiwalu z hali Torwar na park dookoła Domu Kultury Służew to był świetny pomysł!

 


 

Za to w tygodniu świętowaliśmy 20-stą rocznicę ślubu. Tyle lat minęło i na serio - nie wiem, kiedy to się stało!!!... Co tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że należy żyć tu i teraz, chwilą obecną, a nie rozpamiętywać przeszły krzywdy i martwić się sprawami w przyszłości, na które nie mamy wpływu. ^^*~~ Zanim się obejrzymy, życie przepłynie obok nas!

 


 

A potem odwiedziliśmy teścia na Suwalszczyźnie i udało nam się nawet przekąpać w jeziorze Szelment i nazrywać porzeczek i czereśni. ^^*~~ Mieszkanie we własnym domu daleko od miasta ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, na pewno wyspałam się w ciszy (nie licząc ujadającego przez całą noc kundla sąsiadów i krów ryczących od świtu do zmierzchu... ^^*~~), uziemiłam łażąc na bosaka po trawie i pływając w jeziorze, najadłam owoców z krzaka. Ale czy chciałabym mieszkać tak daleko od sklepów czy lekarza, uzależniona od samochodu bo wszystko jest kilka kilometrów stamtąd? Nie jestem pewna...

 

 

Korzystając z pamięci teścia uzupełniłam kilka luk w drzewie genealogicznym Roberta, a przy okazji kiedy grzebałam w skanach Geneteki to odnalazłam... pierwszą żonę pradziadka mojego męża, o której jego tata nic nie wiedział!!! *^V^* Znalazłam dwójkę jej dzieci, z czego syn niestety zmarł jako dziecko, ale daty śmierci córki nie znalazłam, więc może gdzieś żyją ciotki i wujowie oraz siostry i bracia mojego męża, o których nikt do tej pory nie słyszał! ^^*~~ 

Dostaliśmy wreszcie wyniki badań naszego DNA! U Roberta bez niespodzianek - 100% Europejczyk z Europy Wschodniej, za to u mnie ciekawostki. Jestem w 37% Bałtką, w 30% Bałkanką, w 23% Europejką Wschodnią, w 5% Irlandką i w 5% Skandynawką!.... Nie znalazła się żadna moja bliska rodzina, ale w dalszej linii okazało się, że mam daleką kuzynkę w Szwecji - mój prapradziadek Jan Kujawa miał siostrę Mariannę, która była prababcią owej Szwedki. ^^*~~ Co z tego wynika? Niewiele, poza poznaniem kilku faktów. Być może znajdą się inne bliskie mi osoby, kiedy więcej ludzi wypełni swoje drzewa genealogiczne i zrobi badania DNA do porównania. 




REMONTOWO - powoli zbliżamy się do finiszu!!! *^O^*~~~ Jeszcze dwa, trzy tygodnie na sam remont, potem montaż kuchni czyli mniej więcej pod koniec lipca będziemy się przeprowadzać. Potem jeszcze chwila i zostaną zamontowane ostatnie meble do łazienki, pawlacz i szafki w przedpokoju. Powinniśmy już myśleć o zakupie AGD (część jest już daaaaawno wybrana).

 


 

Na koniec polecę Wam książkę, którą połknęłam w zeszłym tygodniu - fińska powieść stomatologiczno-genealogiczna, z interesującym obrazem zjawiska szeroko pojętej imigracji. Ciekawa, dobrze napisana, zaskakująca, świetna lektura!

Początek tygodnia nieco pochmurny, ale wracają słoneczne dni i już za moment lipiec! *^0^*  Miłego tygodnia i do następnego wpisu.

Monday, June 10, 2024

Czyli można!

EDIT: do wszystkich, którym czasami moje wpisy wyświetlają się w dziwny sposób z pomieszanym niegramatycznym tekstem - być może Wasze przeglądarki mają włączoną opcję automatycznego tłumaczenia wszystkich stron na język polski i próbują tłumaczyć też strony po polsku, stąd to zamieszanie w tekście. Sprawdźcie ustawienia przeglądarki.

 


 

Rudy już po kuracji i wizycie kontrolnej u weta, stan zapalny wyleczony, teraz kontrola za miesiąc. Na szczęście kotu pasuje karma specjalistyczna, którą od teraz będzie jadł, i już wiem na przyszłość, że jedyną formą leku jaką mogę podać Akiemu z sukcesem w domu jest forma płynna strzykawką bezpośrednio do paszczy (pomijam zastrzyki, bo te tylko u lekarza).

Ta sytuacja wywołała u mnie stare reakcje na stres, ale udało mi się je zauważyć, opanować i skierować myślenie na nowe tory, czyli takie schematy są do przezwyciężenia! *^V^* 

 


 

Kiedyś byłoby tak: kot choruje, więc nerwy, choroba nie jest poważna, ale wymaga leków. Niestety nie da się podać mu antybiotyku w tabletkach - rozgnieciony z przysmakiem wywołuje u niego ślinotok niczym wielka fala w Kanagawa... a włożony w całości jest natychmiast wypluwany, a drugi antybiotyk w syropie podawany strzykawką do pyszczka przez pierwsze dwa dni wywoływał wymioty, więc kolejne nerwy. Karma antystruvitowa sucha wchodzi, ale mokra nie ma mowy, znowu się stresuję, że kot nie je tego co powinien. Kiedyś bym się załamała, odłożyłabym wszystkie aktywności, szczególnie takie jak malowanie czy sport, siedziałabym zadumana i załamywałabym ręce myśląc, co będzie, co będzie... 

 


 

Ale złapałam się tym, zanim wróciłam na tamte tory. Powiedziałam sobie, że trudno - pracujemy z tym co jest. Podajemy antybiotyk po troszku, tym bardziej, że nie jest on paskudny w smaku, kot się oblizuje, po prostu stresuje go podawanie dużej ilości płynu na raz ze strzykawki, przez kolejne dwa dni nie było już wymiotów po podaniu leku, a to było najważniejsze. Co do karmy - będzie dostawać suchą karmę specjalistyczną, bo mu smakuje, a mokrą - ukochanego tuńczyka z bezsmakowym zakwaszaczem moczu w proszku i probiotykami, i wszyscy będą zadowoleni. Rozłożyłam sytuację na elementy, przyjrzałam się, jakie są problemy i jakie ich rozwiązania, wybrałam to co byłam w stanie zrobić i postanowiłam nie biczować się za niemożność osiągnięcia 100%. 

 


 

I powiem Wam, że jestem z siebie dumna, bo nie weszłam w tę sytuację z pozycji bezradnego dziecka, który się boi, płacze i czeka aż ktoś inny załatwi sprawę za niego tylko zachowałam się, jak dorosły człowiek, który rozwiązuje problemy na miarę swoich możliwości. 

 


 

***

Z okazji Dnia Dziecka kupiłam nam czereśnie, ale jeszcze nie polskie, hiszpańskie, i były w porządku, chociaż to jeszcze nie jest TEN smak. Kilka dni później były już nasze polskie! *^v^*

 


 

REMONTOWO - działania w toku, rozmawiałam z koordynatorem i jesteśmy w czasie czyli nie przywidujemy opóźnień. 20 czerwca montują parkiet, kończymy część zasadniczą remontu według umowy w pierwszym tygodniu lipca, następnie wchodzi ekipa montująca kuchnię i meble w łazience i przedpokoju. *^V^*


Dużo ostatnio jemy japońskiego jedzenia. Kupiliśmy kawałek pięknej marmurkowej wołowiny ribeye pokrojonej w cienkie plastry i zrobiłam z niej najlepszy gyudon, jaki jedliśmy!... Mamy też piękną wołowinę i jagnięcinę w cieniutkich plasterkach, będą w sam raz do sukiyaki albo nabe w jakiś chłodniejszy deszczowy dzień, a takie się zapowiadają na ten tydzień. ^^*~~




A takie piękne ptaki znajdują się na bloku w mojej okolicy! Więcej o ursynowskich muralach można przeczytać tutaj. Trzymajcie się ciepło i do następnego wpisu!