Na początku praca nad moim drzewem genealogicznym była świetną zabawą, ale szybko stała się materiałem do zastanowienia się nad moimi korzeniami i jak one mogły wpłynąć na moje życie.
No bo na przykład: rodzina mojego dziadka Jana do ósmego pokolenia wstecz żyła na tym samym terenie - okolice Słomczyna i Karczewa czyli dwa brzegi Wisły, a od czwartego pokolenia rodzina osiadła już wyłącznie na lewym brzegu rzeki, zasiedlając Słomczyn, Gassy, Łęg, Podłęcze. Mój pradziadek Andrzej Żelazko miał dziesięciohektarowe gospodarstwo i szóstkę dzieci (jedna córka zmarła w dzieciństwie). W papierach znalazłam jego testament, w którym zapisuje on tę ziemię synowi Władysławowi i córce Cecylii, a ci są zobowiązani do wypłacenia odpowiedniej sumy pieniędzy pozostałym dwóm synom, Stanisławowi i Janowi (to mój dziadek). Córka Marianna dostała już wcześniej od ojca kwotę pieniędzy o wartości trzech hektarów, zapewne w wianie gdy szła za mąż za gospodarza z pobliskiego Konstancina. Wiadomo, 10 hektarów to nie jest dużo, kilka osób nie mogło się tym rozsądnie podzielić, żeby dało się wyżyć z uprawy ziemi, nic nie wiem o losach Stanisława, ale mój dziadek Jan nie pozostał na podwarszawskiej wsi tylko wyjechał do Warszawy, wykształcił się i pracował potem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Czy zrobił to bo chciał wyjechać ze wsi, chciał innego życia niż jego przodkowie? Czy po prostu musiał inaczej zaplanować swoją przyszłość, bo decyzją jego ojca w spadku mógł dostać gotówkę a nie ziemię, która przypadła dwojgu najstarszych dzieci? I jak to się stało, że wszyscy jego przodkowie przez wiele pokoleń żenili się po sąsiedzku i zasiedlali tereny bliskich sobie wsi na południe od Warszawy, a on ożenił się z dziewczyną z - no właśnie, skąd? Z warszawskiej Woli, której ród pochodził z okolic Nasielska i Psucina, czyli od Warszawy na północ.
Przodkowie mojej babci Ireny do ósmego pokolenia wstecz zasiedlali tereny na linii Płock-Nasielsk, ze wskazaniem na okolice gminy Pomiechowo, to byli gospodarze, leśnicy, młynarze. I nagle pradziadkowie przerywają schemat pozostania na gospodarstwie i przenoszą się na warszawską Wolę, a babcia wychodzi za mąż za Jana, z którym mieszka w mieszkaniu komunalnym w Ursusie (podwarszawska wieś, obecnie dzielnica Warszawy, mieszkała zresztą tam do końca swojego życia, w jednopokojowym mieszkaniu ogrzewanym piecem kaflowym i z kuchnią węglową... Na szczęście była bieżąca woda i kanalizacja!). Zmienia się też schemat ilości potomstwa, dla wcześniejszych pokoleń było normalnym, że rodziło się tych dzieci mnóstwo, dziadek Jan był jednym z szóstki, babcia Irena - jedną z siódemki, ale oni mieli tylko jednego syna (mojego tatę) i córkę, która urodziła się martwa, o więcej dzieci się nie starali.
Dziadek Jan i babcia Irena na ślubie moich rodziców, 02 lutego 1974 r.
Albo dziadek Wincenty, ojciec mojej mamy - niewiele o nim wiem, niewiele znalazłam, mam jedno niewyraźne zdjęcie, prawdopodobnie jego przodkowie mieszkali na terenach dzisiejszego Służewa i Imielina (które wtedy były podwarszawskimi wsiami, teraz są jej dzielnicami). Ale ciekawa jest sytuacja jego ojca Franciszka - według moich informacji wziął za żonę dziewczynę, która najpierw urodziła trójkę nieślubnych dzieci w trzech różnych podwarszawskich wsiach... Pytałam w rodzinie i nikt nic nie wie o pochodzeniu dziadka, o jego rodzicach, wręcz panuje przekonanie, że był on sierotą, tak jakby to był temat nieporuszany, moja mama i jej rodzeństwo nie znali swoich dziadków!
Czyżby dziadek Wincenty wstydził się swoich rodziców, więc postanowił usunąć ich ze swojej historii? Może to była historia wielkiej miłości, której nikt poza ich dwójką nie potrafił zrozumieć, a wszyscy postrzegali to jako mezalians, nawet ich własny syn?... Jak to wpłynęło na jego życie? Tak jak pisałam, niewiele wiem o dziadku - zawsze był daleko, był tym srogim starszym panem, który nie poświęcał swoim licznym wnukom w zasadzie żadnej uwagi (w przeciwieństwie do dziadka Jana, którego byłam oczkiem w głowie! ^^*~~). Słyszałam, że jego małżeństwo z babcią Marianną było aranżowane, mieli kawałek ziemi, osiemnaścioro dzieci (do dorosłości dożyła dziesiątka) i dwuizbowy dom na ursynowskim Imielinie (ulica na której mieszkali została przebudowana w latach 70-tych i wtedy dziadkowie dostali mieszkanie na Służewiu na nowo wybudowanym osiedlu).
Babcia Marianna i babcia Irena na ślubie moich rodziców, 02 lutego 1974 r.
Mój tata wychowywał się w mieście, z rodzicami - wiecznie nieobecnym bo pracującym w biurze, dość zasadniczym i wymagającym ojcem i zajmującą się domem i rozpieszczającą go matką. Widzieliście niedawno przeze mnie wspomniany serial "Wojna domowa"? To taki był dom moich dziadków ze strony taty. *^v^* W jaki sposób taki dom go ukształtował? Jakie traumy z dzieciństwa wyniósł do dorosłości?
Moja mama pojawiła się gdzieś w środku osiemnaściorga rodzeństwa w domu ubogiego rolnika, a środkowe dzieci podobno często mają syndrom braku uwagi - nie są najstarsze więc nie na nich rodzice opierają pomoc w opiece nad młodszymi dziećmi czy pracami w domu, nie są też najmłodsze, więc nie są tymi maluchami wymagającymi opieki, które skupiają na sobie uwagę dorosłych czy rodzeństwa. Przechodzą przez dzieciństwo niewidoczne. Z opowieści rodzinnych wiem, że moja mama często unikała prac domowych czy pomagania w polu zaszywając się z książką w ogródku, i jakoś uchodziło jej to na sucho, było więcej starszych dzieci do pomocy. Jak taki dom ją ukształtował i wyposażył do dorosłego życia?
Te dwa światy w pewnym momencie się spotkały i stworzyły rodzinę. Co niosę ze sobą jako dar od przodków? Jakie mocne strony a jakie traumy? Teraz jest bardzo popularne przepracowywać swoje traumy z dzieciństwa, a ja w ramach posyłania mojej uwagi w kierunku pozytywów chciałabym się mocno skupić na darach, na zasobach, żeby umieć je dostrzec i wzmocnić.
Dziadek Jan był poważnym panem z Ministerstwa, podobno kiedy się urodziłam powiedział "e tam, córka...." ale kiedy mnie zobaczył to oszalał na moim punkcie i to on był moim pierwszym towarzyszem szalonych zabaw w świecie wyobraźni, miał milion pomysłów i potrafił z kawałka papieru wyczarować maski i przebrania, niestety odszedł kiedy miałam 5 lat. Biorę od niego kreatywność i entuzjazm działania.
Babcia Irena była najcieplejszą osobą jaką spotkałam, gotowała pyszne potrawy, uprawiała warzywa i owoce w przydomowym ogródku i nauczyła mnie szyć na maszynie, biorę od niej tworzenie rzeczywistości własnymi rękoma.
Dziadek Wincenty był zawsze na dystans, nie bardzo go poznałam bo trudno było być z nim blisko, ale wiem, że miał małe gospodarstwo i ciężko pracował na roli, żeby wyżywić wielką rodzinę, biorę od niego pracowitość.
Babcię Mariannę pamiętam jako malutką zgarbioną osóbkę, która nigdy nikogo nie wypuściła z domu głodnego, biorę od niej karmienie moich bliskich pysznym jedzeniem.
Mój tata Zygmunt był trochę szalony, nad życie kochał mnie, morze i jazz, grał nawet amatorsko w zespole jazzowym na pianinie. Był też osobą, która dużo potrafiła stworzyć własnymi rękami, lubił gotować i piec, i miał rękę do roślin. Biorę od niego entuzjazm do muzyki i miłość do natury.
Moja mama Zofia w trudnych czasach potrafiła zadbać o finansową integralność naszego domu, to ona nauczyła mnie "najpierw rachunki, potem inne wydatki" (ze wstydem przyznaję, że nie od początku mojego samodzielnego dorosłego życia trzymałam się tej zasady...), i od kiedy pamiętam zawsze widziałam ją z drutami w rękach. Biorę od niej zaradność życiową i myślenie o trwałych podstawach codzienności.
Czy moi przodkowie mieli tylko zalety? Oczywiście, że nie! Szczególnie rodzicom miałabym do wypunktowania wiele rzeczy..., i sporo z tego przepracowałam już jako dorosła osoba na terapii. Ale jeśli tkwimy w stanie myślowym ofiary, to nie jesteśmy w stanie cieszyć się życiem i iść do przodu.
Nowy tydzień a my zaczynamy dwutygodniową terapię zapalenia pęcherza u Akiego... Trzymajcie kciuki, żeby mi się udawało podawać mu leki bez dramy. *^W^* Miłego tygodnia!