Monday, April 15, 2024

Moja relacja z ciałem

 

 

Zastanawialiście się kiedyś na relacją z własnym ciałem? 

 


 

Ja do tej pory zawsze traktowałam moje ciało jak... hm, przeciwnika? Kogoś obok mnie, komu należy stawiać zadania i surowo oceniać? W najlepszym przypadku jako coś oczywistego i "przezroczystego" - jest ale o sobie nie przypomina, więc się o nim za bardzo nie myśli. Nigdy nie myślałam o moim ciele jak o części mnie, o współpracowniku, któremu należy się dobre słowo za ciężką pracę, jaką wykonuje. Nigdy nie miałam z ciałem relacji toksycznej w żadnym aspekcie - nie miałam zaburzeń odżywiania i nadmiernej chudości lub nadwagi, moja skóra zawsze była w mniej więcej tym samym dobrym stanie (czasami pryszcz ale nigdy trądzik czy poważne alergie), zawsze miałam zdrową relację z moją seksualnością, nie chorowałam na żadne poważne długotrwałe choroby. I pewnie dlatego, że wszystko z moim ciałem było ogólnie w porządku, stało się dla mnie "niewidzialne", "niepamiętane o". A przecież od dziecka znałam mechanizmy obronne mojej psychiki, które objawiały mi się zawsze w ciele. 

 


 

Jeśli postępowałam wbrew sobie, wbrew temu co podskórnie czułam, że jest nie dla mnie - natychmiast zaczynałam chorować fizycznie. Nienawidziłam przedszkola, byłam samotnikiem i rzucenie mnie w grupę rozbawionych trzylatków to był największy koszmar... W związku z tym chodziłam do przedszkola trzy, cztery dni, a potem dostawałam gorączki i jechałam na dwa tygodnie do dziadków, no bo chorego dziecka do przedszkola się nie zaprowadzi.  U dziadków zdrowiałam w dwa dni, i pozostały czas spędzałam u nich szczęśliwa i w pełni sił. Po czym wracałam do domu, szłam do przedszkola i... dokładnie tak! Znowu po kilku dniach byłam chora. Nie wiem, czy ktokolwiek zastanawiał się nad mechanizmem moich zachorowań, pewnie nie, bo rodzice byli zapracowani i nie mieli głowy do rozważań psychologicznych dlaczego to wspaniałe ciche zawsze zajmujące się sobą dziecko nie potrafi się przystosować do hałaśliwej grupy rówieśników. Raczej martwiło ich to, że nagle z okazu zdrowia stałam się dzieckiem chorującym od byle czego. 

 


 

W szkole jakoś poradziłam sobie z problemem obcej grupy do której trzeba wejść, ale moje problemy zdrowotne często pojawiały się kiedy podejmowałam decyzje wbrew sobie, zgadzałam się na coś żeby zadowolić innych. Tak samo było po trudnych wydarzeniach w moim życiu. Kiedy moja mama chorowała musiałam się trzymać, ale gdy tylko załatwiłam jej pogrzeb, dosłownie tego samego dnia wieczorem rozchorowałam się tak, że kilka dni później ledwo poszłam na ten pogrzeb, wciąż słaba i biała jak ściana. Różne problemy i stres właziły mi w ciało i robiły tam problemy - tak, wierzę, że nasze choroby w dużym stopniu są wynikiem naszej reakcji na stres.

 


 

W marcu postanowiłam odnowić moją relację z własnym ciałem, postanowiłam je zauważyć. Ile razy traktujemy nasze ciała jak wrogów - katując je dietami na odchudzanie, morderczymi ćwiczeniami, próbujemy się wpasować w standardy piękna, nienawidzimy jakichś swoich cech wyglądu albo oznak starzenia się. Owszem, zachowujemy podstawową higienę, nakładamy kremy i makijaże, ale nie mamy połączenia na linii ciało-głowa, nie zwracamy uwagi na to jak ciało odbiera to co czujemy. Postanowiłam to zmienić - po pierwsze w ogóle zauważyć pracę, jaką moje ciało wykonuje dla mnie od lat każdego dnia. Na przykład poczułam ogromną wdzięczność za to, że przez ostatnie kilka miesięcy wiele badań pokazało, że składam się z wielu zdrowych organów, że nie grożą mi choroby, które często pojawiają się w moim wieku i przy moim stylu życia (nie oszukujmy się, moje podejście do ruchu pozostawia wiele do życzenia...). Co było dla mnie bardzo ciekawe to zauważenie faktu, że gorzej czułam się ze swoim ciałem te 20 kilo temu! Wtedy uważałam, że MUSZĘ schudnąć, bo jestem ZA GRUBA, tak jakby szczupła sylwetka była automatyczną receptą na szczęście i równowagę psychiczną. 




Znalazłam sobie kurs, który pozwolił mi stopniowo, z uwagą skupić się na poszczególnych regionach mojego ciała. Zawsze lubiłam taniec i wybrałam miesięczny kurs instruktorki tańca Kai Sadowskiej "So Ciałowanie". Przyznaję, że zachęciła mnie do tego historia Kai, która w połączeniu się ze swoim ciałem znalazła sposób na wychodzenie z depresji, i dało jej to zarówno uporządkowanie świata w głowie jak i uzdrowienie ciała. (Jesienią 2023 zrobiłam kurs "Lustereczko" prowadzony przez Erill Gabrielę Orłowską, wtedy poznałam Boooski podcast, w którym Erill rozmawia z Kaią na najróżniejsze tematy, i dowiedziałam się, że Kaia też prowadzi warsztaty i kursy tańca (we Wrocławiu i na Teneryfie, gdzie mieszka).)




Od jakiegoś czasu subskrybuję dwa portale z ćwiczeniami - Portal Jogi i WomanUp.  Pierwszy z nich to zbiór ogromnej ilości treningów jogi w najróżniejszych jej odmianach, prowadzonej przez różnych nauczycieli, do tego medytacje i pogrupowane wyzwania. Druga aplikacja została stworzona przez fizjoterapeutkę uroginekologiczną i skupia się głównie na zdrowiu kobiecej miednicy i okolic ale też z pomocą innych terapeutów możemy wybrać ćwiczenia wzmacniające, relaksujące, rozciągające dla całego ciała. Wykupiłam też dostęp do kursu TRUN (Techniki Regulacji Układu Nerwowego) Macieja Borucza. Maćka obserwuję od jakiegoś czasu na Instagramie i podoba mi się jego podejście do zdrowia i ruchu.

 


 

Zadbałam też o element kaphy we mnie (mam jej trochę na poziomie i ciała i umysłu) i w marcu wykupiłam trzytygodniowe codzienne medytacje równoważące kaphę na portalu Agni Ajurweda. Ajurwedą interesuję się już od dawna, polecałam Wam książki Niny Czarneckiej "Ciepło" i "Rześko", za mną też kilka lektur zagranicznych autorów przybliżające ten temat. 

 


 

Pod koniec marca przeczytałam na blogu Blimsien tekst, który bardzo ze mną rezonuje na tym etapie mojego życia -  "Ta jedna zła wiadomość". Wbrew tytułowi, uważam, że to jest dobra wiadomość, bo może otworzyć nam oczy i skierować naszą uwagę na potencjalne źródło problemów gdy przez lata zmagamy się z "pudrowaniem" objawów. W każdym razie, dla mnie to jest cegiełka do tego, co od dawna podejrzewałam - że moje objawy psychosomatyczne w ciele przebadane na lewą stronę przez najróżniejszych lekarzy z jedną tylko odpowiedzią - "nic pani nie jest, nie ma tu żadnej choroby" ma swoje korzenie gdzieś indziej, w mojej psychice, w mojej reakcji na wydarzenia w moim życiu.

Czytam, szukam, oglądam webinary - okazuje się, że można znaleźć w Sieci mnóstwo darmowych materiałów na wiele tematów, mam też nową stertę książek czekających na swoją kolej. Skupiam się na połączeniu głowy z ciałem, dlatego zaczęłam interesować się ustawieniami rodzinnymi i pracą z ciałem, trafiłam na ćwiczenia Lowenowskie, na neurografikę, na razie się przyglądam, badam co jest dla mnie. 

Dziś taki trochę inny wpis, zostawiam sobie te myśli ku pamięci a Wam może ku inspiracji? *^v^* 

Dodam tylko, że jeśli chodzi o REMONTOWO, to właśnie dziś montują u mnie nowe okna!!! *^O^*~~~ We wtorek jadę je obejrzeć i podpisać protokół montażu, i wreszcie zobaczę co się zmieniło w mieszkaniu! 

Miłego tygodnia!

14 comments:

  1. Remontowo czyli postęp, świetnie!
    Z moim ciałem zawsze miałam dobrą relację, byliśmy umówieni, że się nie zestarzeje, a ono ostatnio, no cóż, nie bardzo dotrzymuje umowy. Staram się go nie męczyć i dużo chodzić, bo chodzenie lubi. No a diety - u mnie były zawsze , z powodu wyglądu, ale jednak przede wszystkim nie chcę dźwigać tego nadbagażu.
    Pozdrawiam serdecznie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. O rany, to tak można się umówić?... Na to niestarzenie się?!.... Nie wiedziałam!!! *^W^* Może jeszcze zdążę, jak szybko spiszę umowę. Bo starzenie się jest niefajne, ogranicza i przeszkadza!
      Ja też lubię chodzić i często robię długie dystanse po mojej dzielnicy robiąc przy okazji zakupy. Ale lubię też spacery bez celu, można wtedy odkryć jakieś nowe ciekawe knajpki albo piękne zakątki. Cieszę się, że już coraz cieplej i będzie można dużo chodzić!

      Delete
  2. Ja mam całkiem spoko relację ze swoim ciałem. Ale nie było tak zawsze, mimo że nigdy nie miałam nadwagi ani większych problemów.
    To właśnie miłość do CrossFitu pomogła mi tę rację unormować, nie chodzi tylko o to jak wyglądam, ale głównie o to jaki mam do siebie stosunek. Jestem świadoma każdego skrawka ciała i zwyczajnie je doceniam. I zauważyłam, że bardzo ważne jest by robić to co kochamy - morderczy trening przed był dla mnie wręcz dołujący, a teraz ból, pot i ten nadludzki wysiłek przynosi radość dla duszy i ciała 🩷 zupełnie inaczej patrzę na ciało ogólnie. Nie tylko moje. Widzę ludzi i to jak wyglądają, w zupełnie innym (lepszym) świetle.

    Jeśli chodzi o starzenie to chyba nigdy się nim nie martwiłam. Pielęgnuję twarz, nie maluję się, nie ukrywam zmarszczek, które oczywiście już od kilku lat zaczynają pojawiać się w okolicy oczu. Martwi mnie zdrowie, nie wygląd. Ćwiczę bo kocham to uczucie, ale też chcę być jak najdłużej sprawna i zdrowa. Nawilżam skórę i nakładam filtr by dbać o jej zdrowy wygląd (i brak raka), nie by zachwycać jedwabistą cerą i wyglądać 10 lat młodziej:)

    Nie robię nic na siłę, żadnych zabiegów, wydawania fortuny na kosmetyki czy inne odnowy. Jeśli mam podjąć taki trud tylko dla wyglądu, to mi się nie chce ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Większych problemów= większych problemów z wyglądem. Bo zabrzmiało jakbym nie miała żadnych ;)
      Raz, tuż przed ślubem, miałam ogromy problem z trądzikiem, który był oczywiście efektem innej choroby. Udało się wygrać, ale droga była trudna i bolesna.

      Delete
    2. Chyba wszyscy mamy od dziecka "pod górkę" ze swoim ciałem, bo od dziecka z jednej strony jesteśmy bombardowani "jedynym słusznym ideałem wyglądu" z mediów najróżniejszych a z drugiej my-dziewczynki często słyszymy od rodziców komentarze na temat wyglądu zamiast bycia nauczonym, żeby dbać przede wszystkim o zdrowie psychiczne i zróżnicowany ruch dla zdrowia ciała. I wiem, naszych rodziców też nikt tego nie nauczył, i naszych dziadków, itd... Więc skąd oni mieli o tym wiedzieć. Na szczęście teraz ludzie stają się bardziej świadomi ważności połączenia na linii umysł-ciało, i zwracają większą uwagę na zauważanie sygnałów płynących z naszych ciał.

      Delete
  3. Cześć, jak ja lubię Ciebie tu odwiedzać! Zawsze coś ciekawego "wyniosę" :). Masz absolutną rację, że ciało jak gdyby mówi do nas schorzeniami. Mam coś podobnego- lekarz mówi "wszystkie organy zdrowe", a ja czuję się chora.
    Nie wiem, co można zrobić w sytuacji, gdy np partner jest depresyjny, i dochodzą te niespokojne czasy, w których żyjemy.
    Jakoś trzeba sobie radzić, więc zrobię tak jak Ty- udam się dziś na bardzo długi spacer . A za parę dni przyjeżdża do mnie moja córka, która jest psychologiem, i może ona coś mi też podpowie.
    Brahdelt, serdeczne dzięki za linki, pozwolę sobie skorzystać.
    Trzymam kciuki za remont, na pewno wszystko będzie gut!
    Całusy i pozdrowienia, Ela

    ReplyDelete
    Replies
    1. A proszę bardzo, można brać "na wynos"! *^V^*
      Co do partnerów (albo rodziców, przyjaciół) to myślę, że można wspierać rozmową albo podpowiadać pewne ścieżki (np.: coś do przeczytania, posłuchania, obejrzenia, przemyślenia), ale decyzje co do podejścia do życia, swoich zachowań, reakcji czy np.: rozpoczęcia terapii każdy dorosły człowiek musi podjąć sam, my za niego tego nie zrobimy, nie "uratujemy" kogoś, kto sam nie zechce zostać uratowany. Możemy wziąć odpowiedzialność tylko za swoje życie.
      Spacery oczyszczają głowę, ja np.: niedawno na spacerze zauważyłam piękne ukwiecone drzewo, które 20 lat rośnie przed moim blokiem, ale nigdy świadomie na nie nie patrzyłam, a jest piękne! Uczę się spacerować bez zagłuszaczy - bez muzyki w uszach czy podcastu, żeby obserwować okolice i chłonąć wszystko, i widoki, i dźwięki.
      Dziękuję za kciuki remontowe, bardzo się przydadzą bo właśnie będę reklamować malowanie nowo wstawionych okien!... ><

      Delete
  4. Moja relacja z ciałem? Najprościej: ja i mój wróg. Smutne, prawda. Mam tego świadomość i potrzebę zmian, zmianek i zmianeczek. Tak na powoli. Nie da się zmienić po kilkudziesięciu latach tak od razu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ważne, że zadałaś sobie to pytanie i na nie odpowiedziałaś, szczerze i bez upiększeń sytuacji. Uważam, że to pierwszy krok na drodze do zmiany relacji z własnym ciałem tak jakby to była druga osoba - zauważenie go i zastanowienie się, jak ja o nim myślę, jak je traktuję, jakie mam wyobrażenia na temat ciała, czy "powinno" być jakieś, kto tak mnie tego nauczył, czy chcę świadomie słuchać tego co ono mi mówi (poprzez środki wyrazu dostępne dla ciała czyli zmęczenie, odprężenie, choroby, itd), czy chcę zmienić mój stosunek do ciała. Wiadomo, że nic się nie zmieni od razu, ale ten pierwszy kroczek jest ważny, niektórzy nie robią go przez całe życie. Trzymam kciuki za Twoje kolejne kroki! *^0^* (i za moje też, bo ja też jestem na początku tej drogi)

      Delete
    2. Asia, jesteś dla mnie inspiracją, wskazówką.

      Delete
    3. Dzielę się tym, co mnie inspiruje, bo chcę, żeby inni też na to trafili, tak jak ja czasami przypadkiem zauważam coś w Sieci. Cieszę się, jeśli komuś się to przydaje! *^0^*

      Delete
  5. O relacji ze swoim ciałem mogłabym pisać i pisać, więc zamilknę, wspominając tylko o tym, że w pierwszych latach podstawówki chorowałam przed lekcjami wychowania fizycznego - gorączka 40 stopni, a gdy zostałam w domu, zdrowiałam w ciągu godziny czy dwóch. Przeszło z wiekiem i w ostatnich latach podstawówki oraz w liceum chodziłam na WF i nie wysilałam się specjalnie, bo skoro ze mnie ślimak słabeusz, to po co? Starałam się jedynie zasłużyć na dającą możliwość przejścia do następnej klasy ocenę dopuszczającą (wtedy nazywaną mierną). Pozdrawiam :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dlaczego szkoła tak nas gnębi, że boimy się lekcji wf-u, a powinna to być wyczekiwana lekcja, żeby się wybiegać, wyszaleć, nacieszyć ruchem?... Potem wyrastają z nas dorośli, którzy nie przepadają za sportem jakimkolwiek. Hm...

      Delete
    2. Wydaje mi się, że to wina programu tych lekcji - wszyscy robią to samo, bez względu na możliwości. Ważne jest też podejście nauczycieli - w liceum na sprawdzianie z WF nauczycielka kazała przestać mi robić brzuszki (trzeba było zrobić określoną ilość na dany stopień), bo już się zbliżałam do oceny bardzo dobrej, a przecież ja nie mogłam tyle ich zrobić (oczywiście, że mogłam - rozćwiczyłam się na zajęciach w fitness klubie, do którego chodziłam nie chwaląc się tym nikomu). Podstawówkę zaczęłam sportową, w zerówce miałam tylko basen trzy razy w tygodniu, ale w pierwszej klasie (pływackiej) doszedł do niego WF, no i się zaczęło - ślimak słabeusz w szkole sportowej lekko nie miał. W drugiej klasie pływania już nie miałam, ale WF nadal. Dopiero po przeniesieniu do zwykłej podstawówki (wprowadzono rejonizację do tej sportowej) przestałam z biegiem czasu chorować na WF, ale trafiłam tam na nauczyciela, który nie umiał pogodzić możliwości ślimaka słabeusza z możliwościami reszty dzieci i kazał mi zajmować się samej sobą w magazynku ze sprzętem gimnastycznym, podczas gdy on prowadził lekcję z resztą klasy. Teraz się śmieję sama z siebie, bo od trzech lat chodzę z kijkami, od czasu do czasu biorę udział w lokalnych zawodach docierając na metę w ogonie, ale co tam, liczy się przede wszystkim dobra zabawa. Pozdrawiam :-)

      Delete