Siedzi sobie człowiek w hotelu z gorącymi źródłami i zapomina o bożym świecie, a przede wszystkim zapomina, że Japonia to wulkaniczna wyspa targana trzęsieniami ziemi... I nagle przychodzą ostrzeżenia z aplikacji w telefonie, po chwili zaczyna piszczeć telewizor, hotel się buja i za moment na wszystkich kanałach nie ma już normalnego programu tylko informacje o sile trzęsienia i zasięgu, i ostrzeżenia o tsunami!... Najbardziej przerażający jest moment, kiedy człowiek patrzy na ekran telefonu i rozchodzącą się falę uderzeniową która od epicentrum zbliża się do miejsca, gdzie się znajdujemy, a z telewizora słychać krzyk komentatora "Ostrzeżenie o silnych wstrząsach!!! Proszę się przygotować na uderzenie!!!"... (Na serio on się drze na cały głos, żeby ktoś kto ma włączony telewizor a jest np.: w innej części domu usłyszał i miał szansę zareagować. Tak samo jak ostrzeżenie z aplikacji w telefonie daje nam to kilkanaście sekund na reakcję i to może się wydawać za mało na cokolwiek, ale w 20-30 sekund można wybiec z domu albo chociażby otworzyć na oścież drzwi lub okna - gdy zawali się szafa i zablokuje przejście to może damy radę się przecisnąć obok niej, bo drzwi już będą otwarte!, można też zdążyć schować się pod mocny stół, przykryć futonem, żeby nam się na głowę nie posypało lub np.: wyłączyć gaz na kuchence czy zakręcić kran.)
Najsilniejszy wstrząs w epicentrum Noto, Ishikawa miał siłę 7.6, u nas w Nasushiobara już tylko 4, ale to było najsilniejsze trzęsienie jakiego doświadczyliśmy. Nie było to przyjemne, jak zawsze zresztą, hotel się pobujał przez kilkanaście sekund, potem z hotelowego radiowęzła usłyszeliśmy, że nic w naszym hotelu nie ucierpiało (gaz, prąd, woda, itd). Wstrząsy wtórne były na tyle słabe, że już ich nie odczuliśmy. Jednak takie chwile przypominają, jak ulotna jest nasza pewność, że mamy wszystko pod kontrolą. Na szczęście tsunami podniosło fale tylko na 5 metrów w Noto, 3 m na wybrzeżu w Ishikawa i ok. 1 m na pozostałej części zachodniego wybrzeża (dla porównania - w 2011 roku w Fukushimie tsunami wywołało fale o wysokości 40 metrów!...), ale i tak zniszczenia były rozległe, tysiące domów bez prądu, wiele zniszczonych lub zawalonych, są ofiary w ludziach. Wstrząsy w prefekturze Ishikawa, już na szczęście trochę słabsze, powtarzały się w kolejne dni.
W każdym razie, następnego dnia wróciliśmy do Tokio. Pierwszą z informacji jaka nas powitała z telewizora była ta o zderzeniu się samolotu rejsowego z Sapporo z małym samolotem Japońskiej Straży Przybrzeżnej na pasie startowym lotniska Haneda w Tokio... 5 osób z małego samolotu zginęło, z rejsowego uratowali się wszyscy pasażerowie i załoga, ale pożar gaszono jeszcze wiele godzin i przez dwa dni nieczynne były cztery pasy startowe i wiele lotów krajowych odwołano, a mnóstwo ludzi chciało wrócić do domów po kilku dniach wolnego na Nowy Rok i dla nich koleje podstawiły dodatkowe składy shinkansenów. Nie wiem, co tu się dzieje, ale rok 2024 zaczął się dla Japonii z wysokiego C, jak w filmach Hitchocka!... Mam nadzieję, że teraz już nie będzie więcej żadnych tego typu niespodzianek przez długi czas, tym bardziej, że za tydzień chcemy spokojnie wrócić do domu!...
***
Tuż przed wyjazdem kupiłam 2 m wełny z lnem i uszyłam coś na kształt japońskiego haori - narzutkę o prostym wykroju opartym na prostokącie, z długimi zwężanymi rękawami i paskiem, i oczywiście z kieszeniami. Chciałam coś ocieplającego co mogę założyć i do spodni i do sukienki, a ten materiał jest idealny - miękki, cienki ale ciepły, chociaż nie grzeje nadmiernie.
W onsenie nosiliśmy albo yukaty albo samue - czyli komplet bluza kimonowa z długimi rękawami plus długie spodnie (podobne do jinbeia, który ma krótkie rękawy i nogawki). Tu jak widać samue było w upojnym szarym kolorze i przy moim mężu, który nosił swojego prywatnego kolorowego jinbeia wyglądałam jak uboga krewna!... *^w^* Chyba też zacznę wozić własne ubrania onsenowe, bo zazwyczaj japońskie rozmiary nie przewidują ludzi wysokich i większych w obwodzie, nawet kiedy byłam chudsza to yukaty były na mnie za krótkie i rozchodziły mi się na biodrach...
Uszyłam też wełniany płaszcz.
Chciałam coś ciepłego ale o długości do pół uda, bo nie chciałam ciągnąć ze sobą mojej długiej pikowanej kołdro-kurtki, w końcu w styczniu nie miało być w Tokio aż tak zimno jak w Polsce (i nie jest! Jest ok. 12-16 stopni i słońce. *^V^*).
Znowu prosty krój pudełkowy, który lekko rozszerza się ku dołowi. Przody mają skosy, żeby coś ciekawego się tam na dolnym brzegu działo. Do tego przepikowany kilka razy kołnierz, który przechodzi w przednią listwę oraz kieszenie w bocznych szwach. Płaszcz ma też pasek z tego samego materiału, ale odkryłam, że bardziej mi się podoba, kiedy zakładam do niego czerwony skórzany pasek, który wyciągnęłam z własnych jeansów! ^^*~~
Płaszcz podszyłam wiskozową podszewką. Rozważałam pikówkę, ale uznałam, że wełna w zupełności mi wystarczy dla zatrzymania ciepła w temperaturze około 10 stopni a zawsze można pod spód założyć pikowaną bluzę czy grubszy sweter. W komplecie z wełnianą chustą zamotaną na szyi jest świetnym otulaczem na słoneczną zimę tokijską.
***
Czajka pytała o wnętrze Slow Plannera, więc zrobiłam kilka zdjęć przykładowych stron. Każdy miesiąc zaczyna się tak:
(kliknij żeby powiększyć)
(kliknij żeby powiększyć)
Jak widać są pewne podpowiedzi, ale też puste ramy do samodzielnego wypełnienia własnymi treściami, przemyśleniami, wnioskami, zadaniami na dany miesiąc.
(kliknij żeby powiększyć)
Każdy tydzień ma miejsce na kilka zapisków każdego dnia ale też na podsumowanie za co w danym tygodniu byliśmy wdzięczni, co mi się bardzo podoba, bo narzekać to zawsze umiemy, ale pomyśleć o tym co było miłe i fajne nie pamiętamy. A tu możemy sobie o tym przypomnieć i zapisać. Jest też podsumowanie całego miesiąca.
***
Pierwszy tydzień w Japonii minął i mimo, iż jestem tu ósmy raz to jak zawsze mam nerwowe myśli, że nie zdążę odwiedzić wszystkich miejsc, które odwiedzić bym chciała (chociaż tym razem nie mieliśmy żadnych konkretnych planów...), że nie zjemy wszystkiego co warto (opycham się rybami, natto, ryżowymi waflami i cukierkami o smaku winogron!... ^^*~~), że zapomnę kupić coś co zaplanowałam (ale już mam prawie wszystko co miałam na liście!).
Poza tym, wrzuciliśmy na luz i nie spinamy się na zwiedzanie do upadłego, chociaż pogoda wręcz zachęca do spacerów, pełne słońce i 12-16 stopni to ciepła wiosna a nie styczeń! *^V^* Będąc tu na wakacjach zawsze myślę, jak by się tu żyło na stałe, jak by to było wracać pociągiem z zakupami na swoją stację, do własnego domu a nie do hotelowego pokoju, kupować produkty do ugotowania posiłku a nie gotowe dania do podgrzania w hotelowej mikrofali. Może kiedyś to marzenie się spełni, kto wie?
W każdym razie, jeszcze pięć dni, staram się nie myśleć o sobotnim piętnastogodzinnym locie do Frankfurtu a potem jeszcze o 2 godzinach w samolocie do Warszawy. Ale już strasznie strasznie tęsknię za kotami!!!