Tak więc, jesień.
Na poważnie zaczęła się w poprzednią sobotę (tę, którą spędziliśmy na grillu u kolegi i nieźle zmarzłam, mimo, że byłam ciepło ubrana...). Wieczorem pierwszy raz zaczęły grzać kaloryfery, chociaż w mieszkaniu nie jest jeszcze tak zimno, żeby były potrzebne. Od razu naszła mnie ochota na zapiekanki, zawiesiste zupy, potrawki z ryżem, codziennie zjadamy jabłka, piekłam już chlebek bananowy i przymierzam się do nastawienia zakwasu na chleb.
Na śniadanie zrobiłam pierwszy w tym sezonie ryż z gruszką i solidną szczyptą korzennych przypraw, który polałam syropem klonowym (może być też miód, dżem śliwkowy albo jogurt jako zimny kontrapunkt do rozgrzewającego ryżu, mniam! ^^*~~ A zamiast gruszki jabłko, śliwki lub figi.) Kto powiedział, że kleik ryżowy może być tylko na słono jako jedzenie dla rekonwalescenta?
W domu przybywa różności, na przykład pojawił się kwietnik, na którym zamieszkają różne paprocie, kalatee i fatsje - wybierając rośliny muszę brać pod uwagę tylko takie, które są bezpieczne dla kotów. Ale kwietnik będzie następnym razem, kiedy pokażę Wam nasz pokój dzienny. Dzisiaj - kuchnia. *^v^*
Na
prawo od drzwi wejściowych znajduje się kuchnia, nie ma co narzekać bo
nawet przed usunięciem ściany oddzielającej ją od salonu to było duże
pomieszczenie, chociaż miało kilka "wystających" do środka elementów
konstrukcyjnych jak rury, komin wentylacyjny czy płytka część na szafki
pod oknem. Kuchnia przeszła kilka remontów (kiedyś była w niej nawet
boazeria i zasłonka z patyczków zamiast drzwi!... *^0^*), jakieś 15 lat
temu przybrała bladozielone oblicze - po prawej stronie była ściana
między kuchnią a salonem. Jak widać na trzecim zdjęciu, między zlewem a
ścianą z kaloryferem jest drewniany ekran, za którym ukryte są rury od
wody i ogrzewania, co zjada część powierzchni kuchennej...
Usunęliśmy
ścianę z prawej strony kuchni i otworzyliśmy ją na pokój dzienny dzięki
czemu mamy teraz jedno wielkie pomieszczenie, Pozbyliśmy się też
kaloryfera. Zamiast ściany stanęła duża wyspa do przechowywania i do
pracy. Uprzedzając pytania, czy nie chciałam przenieść kuchenki na wyspę
- nie. Po pierwsze, to płyta gazowa i trzeba by ciągnąć rury z gazem
pod podłogą w kuchni (nie chcę rezygnować z gazu i przejść na indukcję),
a po drugie - mam dwa koty, które wchodzą tam gdzie chcą i wiem, że
będą wskakiwać na wyspę (Rudy już się nauczył i ciągle mi wskakuje w
talerze albo leży obok deski do krojenia...), więc nie chciałabym ryzykować
sytuacji, w której mam na gazie garnki i patelnie z obiadem a w to
wszystko wbiega mi kot... Jednak mając płytę pod ścianą mam większą
kontrolę nad tym, co się na niej i wokół niej dzieje. Nie chcieliśmy też
dostawiać do wyspy krzesełek, nie potrzebujemy barku śniadaniowego.
Sprzęty kuchenne wybieraliśmy długo i jestem z nich bardzo zadowolona (oprócz zlewu z kranem, który wybierałam 3 sekundy i jest beznadziejny, bo chlapie wodą i nawet dołożony perlator nie pomaga...). Płyta gazowa jest marki Teka, ma solidne żeliwne ruszty - zależało mi na tym, żeby były na całej powierzchni kuchenki a nie tylko kółka wokół palników, żeby postawić garnek w dowolnym miejscu płyty. Dodatkowo ma palniki z dokładną stopniową siłą grzania od 1 do 9, nie muszę się zastanawiać jak bardzo mogę skręcić gaz, żeby był mały. Piekarnik jak widać trzeba było zainstalować pod płytą, nie było
na niego miejsca wyżej na wysokości blatu tak jak miałam w poprzednich
mieszkaniach. Ale nie wiem, czy to będzie problemem, chyba mi to nie
przeszkadza. Natomiast piekarnik to Samsung, z możliwością dzielenia go na pół i używania dwóch osobnych komór albo tylko jednej, z czego już często korzystamy. Takie rozwiązanie wydawało mi się niepotrzebną fikuśnością ale nagrzewanie tylko górnej komory czyli połowy piekarnika to oszczędność energii, a pewnie kiedyś znajdę okazję, żeby użyć całego piekarnika podzielonego na pół i upiekę kurczaka i ciasto jednocześnie.
Funkcje
specjalne kuchni to miała być np.: część pod oknem - ryżowar stoi na
wysuwanej szufladzie a blat ponad nią jest wyfrezowany, żeby dało się
gotować ryż nie wysuwając szuflady, bo ryżowar chwilami mocno paruje.
Niestety... Frezy są zrobione zbyt blisko okna a wylot pary maszynki do
ryżu jest ok. 10 cm dalej, nie zostało to odpowiednio zmierzone i nie
dopilnowaliśmy, więc trzeba by dodać jeszcze dwa frezowania...
Zrezygnowaliśmy, bo zniknęłoby nam dużo powierzchni blatu, po prostu na
czas gotowania wysuwamy szufladę i tyle, a poza tym czasem ryżowar stoi ukryty pod blatem, nie zajmuje miejsca do pracy i nie ma niebezpieczeństwa, że koty po nim przebiegną i coś ponaciskają.
Obok jest szafka na mikrofalę,
którą doczekała się poprawek ale niestety będziemy musieli dokonać jeszcze jednej modyfikacji. To ponad dwudziestoletnie urządzenie, które nie jest przeznaczone do zabudowy, więc wymaga odpowiedniej przestrzeni do odprowadzania gorącego powietrza. Niestety, poza tym, że robiąc szafkę na mikrofalę pomyliła się firma meblowa, to najpierw pomyliłam się ja, podając pani architekt zły wymiar kuchenki, i teraz jest wstawiona do szafki prawie na styk, a tak być nie może. To znaczy, kiedy pracuje w trybie mikrofalówki, to nie ma problemu, ale ma ona też rozbudowanego grilla, i wtedy mocno się rozgrzewa z tyłu i z lewej strony, a do obudowy przyciśnięty jest przewód zasilający. Oczywiste, że tak tego używać nie możemy! Wymyśliliśmy, że w szafce zamontujemy płytę meblową na prowadnicach i kuchenka na czas grillowania będzie wysuwana do przodu, tak samo jak maszynka do ryżu. *^o^*
Mam
też dwie szafki cargo, jedną wysoką obok lodówki, drugą niższą obok
piekarnika, oraz zwyczajną wąską szafkę na blachy, deski i wysokie zapasy. Uprzedzając pytania, dlaczego lodówka
ma takie przestrzenie po bokach - takie są wymagania producenta do
gwarancji, ponieważ ta lodówka nie nadaje się do zabudowy w zamkniętej
szafce i musi mieć wentylację. Miało to być inaczej zrobione, ale
zostało zrobione tak i tak już musi zostać. Z boku została przestrzeń,
którą architekt chciała zakryć płytą meblową, a my zdecydowaliśmy, że
wstawimy tam półki na wino, żeby nie tracić tego miejsca! Lodówka to miała być Toshiba ale była niedostępna i w efekcie kupiliśmy Haiera i na razie nie narzekamy. Jest pojemna, ergonomiczna, ma specjalne szuflady na różne produkty w których można ustawiać odpowiednią dla nich temperaturę i wilgotność.
Mamy zmywarkę, pierwszy raz w życiu, i w sumie podoba mi się, że nie muszę ciągle stać przy zmywaniu garów. Ponieważ jest nas dwójka kupiliśmy wąską zmywarkę 45 cm, marka Siemens, jest cicha i bardzo ją polubiłam.
Mam specjalną bardzo płytką szafkę na przyprawy. Nie wymyśliłam jej celowo, tylko jest efektem pomysłu pani architekt na miejsce, w którym miała być inna szafka, ale wygląd ścian zmienił się po pracach remontowych w stosunku do tego jak miało być w projekcie. W sumie niezłe rozwiązanie, chociaż gdyby pani Ania skonsultowała z nami ten pomysł przed jego wykonaniem, to poprosiłabym o głębszą szafkę...
Jest kuchenna wyspa, która mieści sześć szuflad - sztućce i inne takie, naczynia i jedzenie. Najwygodniejsze, że można ją obejść dookoła, więc jeśli mąż stoi na jednym końcu i walczy z kostkarką do lodu to ja mogę iść z drugiej strony i zaparzyć herbatę! ^^*~~ Na wyspie jest schodowy włącznik do świateł w kuchni i nad wyspą (z czasem zawiśnie tam krata z oświetleniem), oraz wysuwane podwójne gniazdo nablatowe.
Podobne wysuwane gniazdo nablatowe (innego typu) mamy pod oknem, miało być gniazdo na ścianie ale wyleciało z projektu i zauważyłam to dopiero po skończonym remoncie, trzeba było coś na to zaradzić i dodaliśmy gniazdo nablatowe. Jest o tyle wygodne, że ponad nim postawiłam półkę a na niej czajniki, w ten sposób nie tracę miejsca na blacie.
I na koniec - kupiliśmy elektryczny kompostownik a raczej resztkoprzetwarzacz, bo kompostu to on nie robi, tylko suszy, rozdrabnia i schładza odpady biodegradowalne. Można do niego wrzucać odpadki mięsne i sery, ale ja wyrzucam tylko roślinne, skorupki jaj i fusy od kawy/herbaty. W naszym domu dwulitrowe wiaderko zapełniamy w jeden lub dwa dni, w zależności od tego ile gotujemy. Urządzenie włączone w nocy kiedy w mieszkaniu jest cisza trochę hałasowało, ale włączone w trakcie dnia na tle normalnych dźwięków domu jest prawie niesłyszalne, cały cykl trwa kilka godzin. Produktem końcowym jest garść suchych wiórów, które można wyrzucić do pojemnika na odpady kompostowalne albo dodać do ziemi kwiatowej jako wstęp do kompostu.
Po co nam takie urządzenie? Oczywiście to kwestia wygody, bo wynosząc śmieci biorę ze sobą worek suchych wiórków a nie fermentujące resztki, które muszę zwieźć windą z ósmego piętra (mieszkanie na parterze miało swoje plusy, śmieci wynosiło się błyskawicznie!...). Jeszcze fajniejszy byłby prawdziwy kompostownik, ale te elektryczne są dużo większe i nie mam na nie miejsca, stąd taki kompromis.
Coraz częściej będąc na zakupach sięgam po dynie i figi, znak, że jesień zagościła tu na dobre. Jeśli macie jakieś pytania dotyczące naszej kuchni to zapraszam do komentowania. Żegnam się z Wami kubkiem gorącej gęstej słodkiej zupy z kukurydzy, trzymajcie się ciepło i do następnego wpisu!