W zeszłym tygodniu do soboty byłam sama w domu, bo mąż pojechał służbowo do Londynu. Lubię te dni, kiedy bywam sama w domu, zdarza się to kilka razy w roku, mam wtedy inny rytm dnia, posiłków, inaczej rozkładam sobie czas na wszystkie czynności. Miałam rozległe plany i w sumie sporo zrobiłam, chociaż głównie skupiłam się na sprzątaniu - przejrzałam wszystkie tkaniny, które zgromadziłam, zrobiłam porządek w pudłach robótkowych na balkonie, sprzątnęłam szufladę z rzeczami "do pieczenia" w kuchni. Przy okazji robiłam sobie porządek w głowie, pozbywając się zbędnych i nieużywanych rzeczy.
Kiedy Czajka pokazała w zeszłym tygodniu książkę Lisy Aisato "Życie" a ja znalazłam w Sieci kilka zdjęć jej zawartości i odwiedziłam stronę autorki, i od razu zamówiłam swój egzemplarz! Te ilustracje są niesamowite - ciepłe, poruszające, kiedy na nie patrzę jednocześnie czuję utulenie, uśmiech i mokre oczy... Coś mi się wydaje, że będę ją ze sobą nosić po mieszkaniu i ciągle do niej zaglądać. Jestem zachwycona wyobraźnią Lisy, łączy ona tradycyjną pracę pędzlem na papierze z wykańczaniem obrazów na komputerze (stąd wszystkie jej oryginały dostępne do kupienia to wydruki).
Sama też trochę pracowałam ze szkicownikiem.
***
Zainspirowałam się przepisem Mateo Zielonki z jego strony internetowej i zrobiłam scarpinocc z ricottą, polane masłem z szałwią. Ciasto z dwóch jajek i trzech żółtek jest świetne, ale... nie wyobrażam sobie, że robię ciągle takie ciasto, co miałabym robić z pozostałymi białkami?... Ile bezy człowiek jest w stanie zjeść?!... *^0^*~~~ Pewnie w restauracji jest inaczej, w domowej kuchni tak się nie da gotować.
W każdym razie, ciasto zagniotłam ręcznie, wyrobiłam chwilę aż było gładkie, zawinęłam w folię i poszło do lodówki na godzinę (może odpoczywać do 24 godzin). Wałkowałam je maszynką do grubości 6, można było cieniej, ale lubię mieć trochę "kluski" pod zębem, jeśli wiecie co mam na myśli. ^^*~~ Nadzienie to ricotta, tarty parmezan, skórka otarta z 1 cytryny, duża szczypta gałki muszkatołowej. Po ulepieniu pierożków wrzuciłam je do gotującej się wody a po chwili na patelnię z rozpuszczonym masłem z liśćmi szałwii.
Z tego samego ciasta (260 g mąki daje dużą kulę ciasta!) zrobiłam następnego dnia wstążki, które zjadłam z sosem z karczochów w oliwie, czosnku i ricotty, pomysł Nigela Slatera z książki "Zielona uczta, wiosna lato".
Na weekend ugotowałam stracotto czyli wołowe ragu, super danie bo samo się robi, na początku jest tylko trochę krojenia, dolewania, a potem dusi się kilka godzin na minimalnym ogniu i nawet nie trzeba do tego jakoś często zaglądać. Wyszło pyszne - gęste, treściwe, pełne smaku! Zjedliśmy je raz z kaszą gryczaną a potem tak jak proponował Jamie, z domowym makaronem.
A pod koniec tygodnia kompletnie zwariowałam, bo postanowiłam upiec tort!... Chyba za dużo ostatnio oglądam programów The Great British Bake Off! *^W^*
Wymyśliłam sobie coś lekkiego i letniego, więc cytrynowy biszkopt przełożony malinowym musem, dodatkowe warstwy to konfitura z rabarbaru (rabarbar przesmażony z garścią cukru) i marcepan domowej roboty. Wykończyłam kakaową glazurą i udekorowałam marcepanowymi kulami, malinami, kumkwatem, skórką cytrynową i kwiatami ślazu.
Nie miałam pojęcia, że marcepan można zrobić tak łatwo, i że domowy jest taki pyszny!!! Wystarczy wymieszać mielone migdały z cukrem pudrem w proporcji 1:1, i dodać nieco likieru Amaretto, tyle, żeby składniki dało się dokładnie wymieszać i zlepić w jednolitą masę. Mieszałam wszystko ręką w misce, jak ciasto na makaron. ^^*~~
Biszkopt
upiekł mi się idealnie za to z musem miałam trochę problemów, źle
ubiłam śmietanę, normalnie drama na miarę uczestnictwa w Bake Off!...
>0< Na szczęście w końcu wszystko ładnie się związało po
schłodzeniu. Mus malinowy mógłby być trochę słodszy, ale słodycz
glazury, marcepanu i biszkoptu ładnie równoważy kwaśność musu i
rabarbaru, muszę przyznać, że jak na drugi tort w życiu całkiem nieźle
mi to wyszło! Odważyłabym się poczęstować Pimposhkę! ^^*~~
Popełniłam jeden błąd strategiczny - zamiast musu powinnam była użyć kremu malinowego. Mus zawiera żelatynę ale na początku jest bardzo płynny, dopiero po czasie spędzonym w lodówce zaczyna nieco tężeć. To oznacza, że nadaje się do wypełniania pełnych naczyń jak miski czy silikonowe formy, a nie do wlewania do rozpinanej tortownicy... A ja uparłam się, żeby zrobić tort, który od razu będzie miał ładne proste brzegi pokryte musem, więc postanowiłam złożyć tort w tortownicy o 1 cm szerszej niż upieczone blaty biszkoptowe!... >< Jak widać, w końcu wyszło to mniej więcej tak jak chciałam, ale uczcie się na moich błędach.
Mąż z Londynu przywiózł mi w prezencie kolczyki w kształcie koron, czuję się królewsko! ^^*~~ A do tego ciekawy szkicownik akwarelowy, którego kartki są delikatnie szarawe, takie jak opaska na okładce i gumka spinająca notes. Kupiłam kilka kursów na Domestika, na pewno wykorzystam go do praktyki.
Kolejny tydzień przed nami, świętujecie długi weekend? My tak, chociaż we wtorek musimy pojechać do nowego mieszkania i zdemontować podłączenie okapu w kuchni... Tak, był źle podłączony do kratki wentylacyjnej, ale przez 40 lat nikt się tym jakoś szczególnie nie przejmował, a przecież przeglądy wentylacji odbywały się co roku! A teraz, kiedy już myślałam, że ta konstrukcja doczeka do remontu, to jednak spółdzielnia po majowym przeglądzie dała nam właśnie 7 dni na demontaż. Ech... *^o^*
W każdym razie, miłego tygodnia! Wracają upały, jak mówi moja koleżanka - pijcie wodę i pamiętajcie o SPF. I korzystajcie z lata! ^^*~~
Niektórzy mówią, że kobieta wychodzi za mąż, żeby być szczęśliwą, jak mąż wyjeżdża ;). Żarcik, oczywiście! Ale tak się złożyło, że u mnie podobna sytuacja jest w tym tygodniu - mąż wyjechał... więc co robi żona? - porządki! oraz dogadza sobie kulinarnie! Do porządków włączyłam nawet syna, bo postanowiłam przeorganizować jeden pokój, który ostatnio był graciarnią - ja robię selekcję gratów (kocham to!), a syn przesuwa meble. W czasie obecności męża byłyby dyskusje i opór materii, bo jemu wszystko się przyda oraz lubi mieć mieć wszystko pod ręką czyli "na wierzchu". Syn chętnie pomaga, bo jest zwolennikiem minimalizmu i sterylnego porządku.
ReplyDeleteW kulinariach aż tak jak Ty nie szaleję, tort chętnie bym zjadła, ten Twój wygląda niebiańsko! - ale poprzestaję na lodach z wymyślnymi dodatkami :).
U nas jest w pewnym sensie podobnie - wolę sama robić porządki, bo sama zrobię więcej i efektywniej w danym czasie. Mąż lubi robić sobie przerwy w porządkach albo znajdzie coś (jakieś urządzenie), co zaginęło dawno temu i nagle się odnalazło, i to go zajmuje na dłuższy czas... I już robota stoi! *^o^* Jednak bez mężów jak widać bywamy bardziej wydajne!
DeleteJednak torty będę piekła tylko na większy okazje ze znajomymi i rodziną, ten egzemplarz, chociaż i tak malutki, był spory jak na naszą dwójkę!... Lody z dodatkami? Dogadałabyś się z moim mężem, on uwielbia desery lodowe z fikuśnościami i "przeszkodami", ja tylko czyste smaki lodów.
Mój mąż do porządków się zupełnie nie nadaje, bo zawiesza się od razu przy pierwszym przedmiocie wziętym do ręki :). Poza tym to taki typ, który dobrze się czuje wśród nagromadzonych rzeczy, a traci pewność siebie w uporządkowanej przestrzeni. Odwrotnie niż ja.
DeleteNajbardziej uwielbiam lody śmietankowe w czystej postaci (chyba Algida miała kiedyś takie boskie śmietankowo-śmietankowe, nie widuję ich ostatnio, może złe sklepy wybieram), ale teraz w ramach słomiano-wdowiej rozpusty wymyślam przeróżne wariacje i dodatki :).
To chyba cecha facetów, mój też się zawiesza, szczególnie, jak sprzątamy szufladę z kablami i częściami komputerowymi!... *^W^*~~~
DeleteJa w lodziarniach często sięgam po "smaki dzieciństwa", czyli np.: ciągle testuję gumę balonową. ^^*~~ No i oczywiście czekolada! I pyszne lody o smaku whisky jadłam na warszawskim Ursynowie, na Kabatach.
Ha ha tort wygląda bardzo smakowicie! I ślicznie udekorowany!
ReplyDeleteZaciekawiło mnie to co napisałaś o braku męża a co za tym idzie innym rytmie dnia. Moja mama na przykład jak ojciec jechał w morze to brała się do działania (np. robiła remonty) a jak był w domu to działo się zdecydowanie mniej. Ja na przykład widzę też u siebie różnicę, jak Jon ma dzień w biurze a ja jestem w domu sama. Ciekawe skąd to się bierze!?
Bardzo dziękuję! ^^*~~ Okazało się to nie aż tak trudne, chce mi się powtarzać torty, oczywiście nie za często, bo we dwójkę nawet taki mały torcik jedliśmy kilka dni.
DeleteWydaje mi się, że ta zmiana rytmu wynika z dostosowania się do drugiej osoby. Jak jestem sama w domu cały dzień, to jem co chcę i kiedy chcę/kiedy mam czas zgodny tylko z moim harmonogramem. Jak mąż pracuje z domu, to ustalamy wspólnie czas posiłków i co będziemy jedli. Tak samo ze sprzątaniem - sama wiesz, ile masz sił i czasu na dany fragment mieszkania do ogarnięcia, i sama szybko podejmujesz decyzje, co zrobić z danymi rzeczami, we dwójkę trzeba się wspólnie zastanowić nad wszystkimi tymi zmiennymi. No, i ludzie mają różny tryb działania, ja potrafię szybko podejmować decyzje i wolę dłużej popracować ale skończyć dane zadanie, Robert będzie się dłużej zatrzymywał na różnych przedmiotach i jak się zmęczy, to odłoży dokończenie porządków na następny dzień. A ja wolę robić po swojemu, to nadrabiam, jak go nie ma! *^v^*