Ciekawa sprawa - są ludzie, których budzą nuty zapachowe kawy, potrzebują nawet nie od razu tego smaku, ale właśnie aromatu żeby zacząć dzień. A ja się budzę kiedy otwieram opakowanie zielonej herbaty, czy to sencha czy genmaicha, kiedy czuję to słodkie zielsko to wiem, że zaraz nasypię liście do sitka, zagotuję wodę (podgrzeję raczej, bo to 80 stopni ma być), zaleję susz - wtedy zapach rozwinie się mocniej. Czasami rano mam ochotę na łącznika pomiędzy herbatą zieloną i czarną, wtedy sięgam po hojicha. Ta prażona zielona herbata jest właśnie takim ogniwem pośrednim, ma zalety obydwu gatunków (i żadnych wad! *^v^* Ale to moje zdanie, musicie sami się przekonać, bo ja jestem miłośnikiem i mogę nie być obiektywna. ^^*~~). Smak przychodzi za chwilę, bo przecież to musi przestygnąć, więc najpierw aromat wita receptory węchowe - chciałam napisać kubki, bo przecież herbatę pija się z kubka, ale nie ma czegoś takiego jak "kubek węchowy", a powinno być!... ^^*~~ Siadam przy biurku, stawiam kubek herbaty obok komputera, godzina 7:00, można zacząć dzień!
Tak swoją drogą, mam takie przemyślenia na temat kawy i herbaty, ciekawe, czy się ze mną zgodzicie. *^v^*
Jakieś 10, może nawet 15 lat temu zrobiła się w Polsce moda na kawę i picie tzw. alternatyw. Najpierw pojawiły się specjalistyczne kawiarnie podające najróżniejsze odmiany przelewów, z przeszkolonym personelem i całą gamą chemexów, aeropressów, flairów, syfonów i inszych inszości, potem ten sprzęt i wiedza trafiły do szerszego obiegu i można już tego wszystkiego samemu używać we własnym domu, co bardzo mi się podoba i popieram. Jak już wcześniej pisałam, nie piję kawy na obudzenie się a dla smaku, bardzo lubię kawę różnie parzoną, lubię odkrywać kawowe odmiany i subtelności w zależności od sposobu zmielenia i zaparzenia, lubię też czasami zalać kawę z kawiarki mlekiem albo napić się kawy po wietnamsku z mlekiem skondensowanym. Jak nam się nie chce bawić w indywidualne ważenie, mielenie, zalewanie to mamy też całą gamę najróżniejszych ekspresów o każdym stopniu zaawansowania. To też jest świetne!
Ale.... Czy zauważyliście, żeby ta sama specjalizacja, ta uwaga przykładana do gatunków kawy i sposobów jej parzenia wykształciła się w podejściu do herbaty?.... Bo ja absolutnie nie, i bardzo mnie to smuci!!!
Nie znam ani jednej porządnej herbaciarni. Owszem, w domu sama się obsługuję, więc kupuję liściaste herbaty takie jak lubię i parzę tak jak się powinno, ale kiedy idę do kawiarni (hm, może to jest problem, że w języku polskim w zasadzie nie używa się słowa "herbaciarnia", to i nikt się na herbacie nie skupia...), i zamawiam herbatę, to co dostaję? Zdarza się, o zgrozo! - filiżanka z zanurzoną we wrzątku torebką... Wiadomo, że najczęściej herbata w torebkach to słaba jakość na poziomie kawy rozpuszczalnej... Ale nawet, jeśli dostanę liściastą herbatę w zaparzaczu, to jest ona np.: wsypana do ceramicznego zaparzacza w dużym dzbanku a filiżankę dostaję niedużą, nie mam gdzie przelać całego naparu na raz, i nie mam jak wyjąć zaparzacza po określonym czasie, więc napar robi się coraz mocniejszy i niesmaczny. Albo metalowy zaparzacz tkwi w szklance/kubku, ale nie mam spodka, na który mogłabym go wyjąć, a zresztą nie mam pojęcia, KIEDY ktoś wlał wodę, więc nie wiem ile czasu już herbata się zaparza i kiedy powinna być wyjęta... Nikt się takimi pierdołami w polskich kawiarniach nie przejmuje!!! Dlaczego?!!!..... *>.<*
Dlaczego kawę się dopieszcza, starannie dobiera ziarna i proponuje smaki w zależności od preferencji klienta, cyzeluje ważenie ilości na napar, rozmiar zmielenia (są młynki które dają możliwość 120 kombinacji ustawień zmielenia ziaren!), ilość i temperaturę wody którą zalewamy kawę, czas immersji? A herbatę się podaje jakby to było wszystko jedno - jaki rodzaj herbaty, jaką temperaturą wody zalana, ile czasu liście pozostają w wodzie... Jakby ludziom było wszystko jedno co piją!.... W sumie wolę w kawiarniach brać kawę niż herbatę, bo wiem, że jeśli nie barrista to najwyżej kawę zrobi mi ekspres i będzie to przynajmniej smak standardowy z potencjałem dobrego, a herbatę najpewniej dostanę przeparzoną albo paskudną...
Bawię się ostatnio kawą. Zrobiłam na przykład ice cold brew
- robi się to następująco: wsypuje się zmieloną kawę do filtra, stawia
drip na szklance, teraz trzeba trochę zmoczyć ziarna chłodną wodą.
Następnie układa się na kawie stertę z kostek lodu i już, cała robota
wykonana, teraz trzeba tylko poczekać, aż to się rozpuści i
przecieknie.
Pierwsza porcja to było 24 g kawy i
300 gm lodu, takie same proporcje jakich użyłabym do cold brew (kawy
zalanej zimną wodą). Zanim cały lód się rozpuścił musiałam sporo
poczekać... Mimo, iż był bardzo gorący dzień, trwało to 8 godzin, wciąż
szybciej niż cold brew (co najmniej 12 godzin) ale długo, trzeba to brać
pod uwagę. Może robić mniejsze porcje w dwóch dripach? Następnego dnia
zrobiłam 16 g kawy i 200 gm lodu, na kawę czekałam 6 godzin, dzień był
chłodniejszy, deszczowy. Smak super, zero goryczki
czy kwaśności, łagodny - co podobno jest efektem bardzo powolnego
przesączania się wody przez kawę, smakuje mi zarówno na czysto jak i z
dodatkiem zimnego mleka.
***
Ostatnio sprzątam. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, są porządki wiosenne, są takie przed świętami albo pod koniec roku, u mnie są porządki letnie. Każdego dnia znajduję jakiś kąt w domu, który wymaga posprzątania, odkurzenia co najmniej, ale też czasami dokładnego umycia, na pewno przejrzenia zawartości - na przykład w poniedziałek posprzątałam półkę z kapeluszami i umyłam mikrofalówkę - o tym bardziej szczegółowo poniżej, bo metoda jest genialna i działa!!! Znalazłam dwa kapelusze na lato, o których kompletnie zapomniałam, jeden taki bardziej do Saint Tropez na wywczasy, za to drugi całkiem codzienny, bardzo dobrze, że się znalazł, będzie noszony! W środę ogarnęłam jedną i pół szafkę kuchenną, pozbyłam się kilku obtłuczonych kubków ceramicznych i starych plastikowych kubków do napojów (po co ja je kiedyś kupiłam to nie wiem?... To był taki gruby plastik, nie jednorazówki, i nawet kiedyś były w użyciu, ale już dawno zmieniły kolor z przezroczystego na bury i nie były potrzebne.), resztek starych herbat owocowych (po co je kupuję to nie wiem, nigdy nie wypijam więcej niż kilka naparów, a potem to leży w głębi szafki...), znalazłam paczkę papierowych filtrów do herbaty co będą jak znalazł na wrzucenie przypraw i ziół do rosołu żeby je potem łatwo wyłowić. Przejaśniło się, zrobiło się miejsce na kawiarki, przesypałam cukier do puszki, od razu lepiej się w takiej kuchni pracuje!
Przy okazji wrzuciłam do pralki jeden sweter, co czekał na moją decyzję - czy go nosić czy jednak spruć i zrobić w mniejszym rozmiarze, bo nawet oversize ma swoje granice... Decyzję podjęły za mnie mole, po praniu okazało się, że jest wygryziona dziura, która w pralce dała o sobie znać w pełnej krasie, czyli jednak prujemy i przerabiamy, i w sumie nawet się cieszę, bo tak to wisiało w niebycie i niezdecydowaniu, a tu wszechświat za mnie zdecydował, i mam plan przeróbki!
***
Jak już wspominałam, oto pomysł na czyszczenie mikrofalówki zaczerpnięty z japońskiej telewizji. Jest trochę dziwny, ale DZIAŁA!!! *^O^*~~~ (Samo przekazanie tej metody też było bardzo dziwne, bo pokazano swego rodzaju teledysk, pani w sukni śpiewała piosenkę w rodzaju naszych przebojów Ireny Santor, a w tle pan w spodniach w kant, białej koszuli, kamizelce garniturowej i muszce pokazywał, jak umyć mikrofalówkę... Nie, tekst utworu muzycznego nie miał nic wspólnego ze sprzątaniem! Nie pytajcie, bo nie wiem i nie odpowiem... *^W^*~~~)
Rozpuszczamy 1 Ł sody w 100 ml ciepłej wody, moczymy ściereczkę.
Wyżymamy ściereczkę i kapiemy na nią ze dwa chlusty płynu do mycia naczyń.
Ściereczkę składamy na pół, zawijamy w folię kuchenną (nadającą się do używania w mikrofali nie wiem, czy u nas każda się nadaje, ja mam taką na której jest napisane, że się nadaje, Jan Niezbędny wyprodukował) i wkładamy do tej brudnej mikrofalówki - 500 W na półtorej minuty. (ja włożyłam na 450 W, bo taką mam opcję, wyżej jest 630 a nie chciałam przesadzić)
(O ile wcześniej tego nie zrobiliśmy) teraz zakładamy rękawice gumowe i ostrożnie, bo to gorące zdejmujemy folię ze ściereczki. Ściereczkę na razie odkładamy na bok, a folię zwijamy w luźną kulkę i szorujemy nią przypalone miejsca w kuchence, raz przy razie, powoli i dokładnie.
Jak już mniej więcej odskrobiemy co tam się przypaliło (a rzeczywiście schodzi!), bierzemy ściereczkę i doczyszczamy wnętrze kuchenki.
Na koniec przecieramy wnętrze inną suchą ściereczką.
Cudów to nie zdziała na bardzo brudnych poprzypalanych kuchenkach i pewnie trzeba będzie procedurę powtórzyć, ale byłam zaskoczona jak dobrze zadziałało na mojej mikrofali, dużo tłustych przypalonych plam zeszło bardzo łatwo.
***
Zrobiłam też lunch z polecenia Marzeny - kluski tteokbokki z bobem, masłem i szałwią, przepyszne i lekkie, w sam raz na upalny letni dzień! *^0^*~~~
I wreszcie zjadłam letni klasyk, tym razem na bogato *^V^* - makaron ze śmietaną i truskawkami, i malinami, i arbuzem!!!
Zrobiłam też blok herbaciany. Oparłam się na klasycznym przepisie na blok czekoladowy, tylko kakao zamieniłam na herbatę matcha.
Składniki:
- 0,5 szk. mleka
- 0,75 szk. cukru
- 4 Ł herbaty matcha w proszku
- 250g masła (może być margaryna lub masło roślinne)
- 2 szkl. mleka w proszku
- garść "przeszkadzajek": herbatniki, wafle, bakalie,
orzechy, dmuchany ryż, itp
Mleko, cukier, masło i herbatę przełożyć do garnka i podgrzewać do rozpuszczenia i połączenia się składników (nie gotować!).
Zdjąć
garnek z ognia i dodawać stopniowo mleko w proszku, mieszając
trzepaczką. Na koniec wmieszać połamane na małe kawałki herbatniki lub
wafle i bakalie (u mnie mało przeszkadzajek, bo tak lubię).
Masę wyłożyć do
formy keksowej wyłożonej papierem do pieczenia, wyrównać łyżką i wstawić
do lodówki do stężenia na parę godzin. Gotowy blok kroić na kawałki.
***
Tydzień samotności, co dawno mi się nie zdarzyło, bo u
męża w pracy przyjechali bossowie z Włoch, więc w dzień chodził pracować
do biura a wieczorami chodził na kolacje, piwa, spotkania popracowe zaplanowane i spontaniczne. Trochę zgłupiałam od tej samotności-wolności i w sumie nic produktywnego oprócz sprzątania nie zrobiłam... U
niego też dawno już tak nie było, więc zmachał się jak koń pod górę,
albo nawet cały tabun koni!... Dobrze, że przyszedł weekend i można było wreszcie odpocząć! *^V^* W sobotę na śniadanie były puchate placki a potem zabrałam się na spacer.
A niedzielę zaczęliśmy od śniadanie na zewnątrz, i doszliśmy po raz kolejny do tego samego wniosku - mamy w naszej okolicy zdecydowanie za mało kawiarni i barów śniadaniowych! Cóż, taki urok nie mieszkania w centrum miasta.
Zaczęły się wakacje, zauważyliście? Ja dość boleśnie - najpierw jadąc do dentysty nie zauważyłam, że zawiesili mi na okres wakacyjny jeden z autobusów i stałam na przystanku jak ten dudek wypatrując go przez dobre 10 minut... Aż coś mnie tknęło, sprawdziłam w Sieci rozkład i kiedy okazało się, że rozkładu nie ma to spojrzałam na górną część wiaty przystankowej - a tam skreślony numer!... A kiedy wracałam do domu, wsiadłam zadowolona do pustawego autobusu innej linii, usadowiłam się wygodnie a on... na kolejnym przystanku zakończył bieg!!! Bo na okres wakacyjny skrócili mu trasę i obcięli 10 przystanków w moim kierunku!... To, że przez Ursynów jedzie metro nie oznacza, że można pozabierać nam autobusy (które zresztą jadą w większości po tych częściach dzielnicy, gdzie metro nie dociera!). Ale kto by tam się przejmował potrzebami pasażerów, ktoś w Wydziale Komunikacji zrobił obliczenia, narysował wykresy i statystycznie wyszło mu, że zainteresowania tymi liniami w wakacje nie ma i można je skasować...
Cóż, jakoś przetrwamy te wakacje! Przed nami kolejny tydzień, mam na dzieję z lepszą pogodą, bo niedziela była dość chłodna... Miłego tygodnia!!! *^0^*~~~