Monday, June 26, 2023

Lubię Lublin

 


Tydzień szczególny, bo rocznicowy. Uwierzycie, że wytrzymaliśmy ze sobą już 19 lat w małżeństwie, a 31 w związku?... *^O^*~~~ Ja sama nie wierzę! ^^*~~ W poniedziałek Robert zdejmował szwy po wyrywanych zębach i dostał zwolnienie lekarskie, więc skorzystaliśmy z okazji i zjedliśmy lunch na mieście w japońskiej restauracji Kiseki by Alon.


 


Nasza opinia? Warto tu zjeść! Wszystko było bardzo dobre, smakowało Japonią... Gyozy świetne, przegrzebki delikatne, agedashitofu pycha! Nawet zaryzykowaliśmy sashimi i poza wyborem ryb (jak to w Polsce, maślana musiała być... ><) nie mam się do czego przyczepić, świeżość i smak.





 

Chociaż, skoro już mówimy o czepianiu się, to... Kiedy usiedliśmy przy stoliku i pani kelnerka przyniosła nam karty, za chwilę przyszła niosąc coś jeszcze. Przez chwilę miałam nadzieję, że jak w każdej japońskiej restauracji (co tam restauracji! nawet w najmniejszym przydrożnym barze!) dostaniemy mokry ręczniczek do wytarcia rąk i szklankę wody lub zimnej herbaty gratis. Niestety, ten zwyczaj, a raczej podstawa japońskiej obsługi nie została przeniesiona na polski grunt, bo pani przyniosła buteleczkę sosu sojowego... (Tak jakby ten sos plus pałeczki, serwetki, inne przyprawy nie mogły stać na stołach... Klienci kradną czy co?...Wypijają im ten sos?... *^W^*) Toaleta też Ą-Ę "japońska", w części z umywalką wisi kimono (To tak jakby każdy Polak wieszał w łazience strój ludowy albo garnitur... ^^*~~), a deska klozetowa jest specjalna (przez moment pomyślałam, że to washlet!...) - automatycznie powleka się warstwą folii, żeby klient siadał na higienicznym siedzeniu. Co z tego, skoro i w damskiej i w męskiej toalecie to tylko zepsuta ozdóbka, bo automat nawet działa, ale folia się skończyła i nikt nie zadbał o uzupełnienie zapasu... W toalecie było czysto, ładnie, mogła być zwyczajna deska i byłoby w porządku. Ktoś chciał zabłysnąć nowinką techniczną, ale nie dopilnował i głupio wyszło. *^o^*

Śmieszą mnie takie sytuacje, bo Kiseki znajduje się w centrum Warszawy (dosłownie - na tyłach Domów Centrum!), tanio tam nie jest i chyba pozują na miejsce z wyższej półki, a to dbałość o takie szczegóły świadczy o poziomie danej restauracji.

 

***

Ile razy z jak wielu stron słyszałam zawsze "nie znoszę prasować!..." I tak sobie ostatnio pomyślałam - ale czego konkretnie nie lubisz? No bo może być wiele elementów do nielubienia - 'nie lubię stać przy desce bo bolą plecy', 'nie lubię tracić czasu który mogłabym wykorzystać na coś innego', 'czuję się wykorzystywana, bo muszę prasować ubrania całej rodziny'... Wreszcie - 'prasowanie kojarzy mi się z pracą której nie znoszę, bo właśnie do pracy muszę chodzić w wyprasowanych konkretnych ubraniach'.

 

 

Wiadomo, wszystko może być fajne albo nie bardzo w zależności od tego, jaki mamy do tej czynności stosunek. Czasami wystarczy zmienić nasze myślenie i sytuacja się zmienia, zresztą podobno całe nasze życie - jego jakość - zależy od tego jakie mamy nastawienie, jak reagujemy na to co nam się przydarza, co zakomunikujemy ludziom dookoła. A czasami trzeba zmienić okoliczności, bo nasza głowa daje nam znak, że coś się dzieje nie tak, że należy wprowadzić zmiany. Może iść do lekarza z bolącym kręgosłupem, bo nie wierzę, że boli tylko podczas prasowania, na pewno uprzykrza nam też inne czynności życiowe. Albo odmówić odwalania roboty za całą rodzinę, oni też mają ręce i mogą sobie sami prasować. Albo może pomyśleć o zmianie pracy, skoro ta obecna nas tak bardzo uwiera, że sama myśl o uprasowaniu bluzki, którą mam założyć następnego dnia do pracy zawiązuje mi supeł w żołądku i wywołuje mdłości...

Ja lubię prasować, może to monotonne, ale to swego rodzaju medytacja, zatrzymanie się na dłuższą chwilę, z konieczności ale znajduję w tym pozytywną stronę - właśnie to zatrzymanie, skupienie się na powtarzalnej czynności które przewietrza moją głowę i daje jej oddech. Poza tym prasowanie kojarzy mi się z tym, co lubię robić i lubię nosić - prasuję tkaniny z których szyję sukienki, a potem prasuję sukienki, które lubię nosić! (chociaż nie wszystkie, bo lnianych nie prasuję, i tak się pogniotą!... *^v^*) Nie prasuję z konieczności i na przykład koszule mąż prasuje sobie sam, tak samo jak ja ma dwie ręce, *^w^*, a w dodatku robi to lepiej niż ja przykładając szczególną uwagę do każdego centymetra materiału! Może czas odczarować to prasowanie! ^^*~~


 

***

Wyciągnęłam farby i szkicownik. Na razie rozruch na małej formie, żeby sobie przypomnieć jak się używa pędzla. *^v^*

 



 ***

Tydzień rocznicowy zakończyliśmy w... Lublinie! *^V^* 

 


 

W 2020 roku byliśmy w Lublinie świadkami na ślubie naszych przyjaciół, a ponieważ my braliśmy ślub 19 czerwca a oni 20-go (w innym roku oczywiście), to pojechaliśmy razem poświętować właśnie tam. ^^*~~ 

 



 

Do Lublina mamy niedaleko, więc to był szybki wypad na jedną noc, z obiadem w żydowskiej restauracji Mandragora, tak jak trzy lata temu. Jedzenie pyszne, bardzo polecamy!!!  Jedyne, co mi się nie podoba, to fakt, że nie robią rezerwacji na sobotę... Trzeba przyjść i jak będą miejsca, to się usiądzie (na szczęście były). Klienci robili rezerwacje i nie przychodzili? To się ją trzyma 15 minut a potem zwalnia stolik i "first come, first served"! Ale ten kto na pewno chce zjeść właśnie w tej restauracji będzie miał rezerwację i pewność, że nie zostanie odesłany z kwitkiem. Dziwne i ciekawe z czego to wynika, może ktoś z branży restauracyjnej mi to wyjaśni.

 


 

Natomiast niedzielne śniadanie zjedliśmy w Pelier, gdzie podają prosecco z watą cukrową!!! *^V^*~~~ Wiem, wiem, jestem dużym dzieckiem, zawsze sięgnę po watę cukrową i lody o smaku gumy balonowej, cóż poradzić... ^^*~~

#taktrzebażyć

 

 

Idzie lato, czyli będzie ciepło, czas chłodników, mrożonej kawy i zimnego arbuza. Wciąż jeszcze nie jadłam w tym roku makaronu z truskawkami i białym serem, czas to nadrobić w tym tygodniu! *^v^*

Monday, June 19, 2023

Zielono mi!...


 

- Będę sobie robić kawę, chcesz coś?

- Tak, też chcę kawę.

- Ale ja sobie robię z kawiarki.

- Ja też lubię z kawiarki!

 

Od kiedy to mąż lubi kawę z kawiarki?... Zawsze był tylko przelew! Ech... 

 


 

No to kupiłam dużą kawiarkę, bo moja mała ma pojemność 2 espresso czyli 90 ml a teraz mamy taką na 6tz czyli około 250 ml kawy na raz, jest czym się podzielić. I jest żółta!!! (I była na nią promocja w coffedesk.pl, kolejny plus dodatni! ^^*~~) Nie piję kawy rano, żeby się obudzić, w ogóle nie znam takich jej właściwości, szczerze mówiąc mogę wypić wiadro kawy i za chwilę śpię jak zabita. Piję kiedy mi się zachce dla smaku, zapachu, dla przyjemności, a robienie jej w żółtej kawiarce to dodatkowa radość.

 

 
***

Zastanawiam się, jak to jest że przez całe życie "robiłam to źle!"... Mam na myśli schemat chodzenia spać i wstawania. Zawsze zarzekałam się, że jestem nocnym markiem, skowronki to mogą sobie wcześnie wstawać, mnie to nie dotyczy, nie interesuje, i w ogóle paszoł won z budzikiem! Kiedy przestałam pracować zawodowo jedną z zalet zajmowania się domem stało się długie spanie - nie musiałam już wstawać na 9:00 do biura, nie miałam dzieci, którym musiałabym robić śniadanie o brzasku przed szkołą, więc kładłam się spać późno i wstawałam też późno, na pewno nie przed 9:00!... Ale czy chociaż robiłam coś produktywnego wieczorami? Czasami czytałam długo książki przed snem, już leżąc w łóżku, ale przeważnie długo oglądałam telewizję, będąc coraz bardziej zmęczoną i nie czując siły żeby zwlec się z kanapy i iść wreszcie się umyć, i położyć do łóżka... 

 


 

Od powrotu z wyjazdu kontynuuję nową świecką tradycję wprowadzoną jeszcze w kwietniu - wieczorem do łóżka nie później niż o 23:00, i nie ma już czytania książek a już na pewno nie ma gapienia się w komórkę i przeglądania Instagrama! A rano budzik dzwoni o 7:00, a w zeszłym tygodniu nawet o 6:30, a ja wstaję. Po prostu. Nie wyskakuję z łóżka z entuzjazmem, są dni, kiedy chwilę mi zajmuje ogarnięcie rzeczywistości i zrozumienie, że ten natrętny dźwięk wcale mi się nie śni, i że sam nie odejdzie, muszę otworzyć oczy, namacać telefon i wyłączyć budzik. Ale jak już otworzyłam oczy, to wyłażę spod kołdry, bo wiem, że czeka na mnie przyjemny poranek. 

Śniadania jadamy o 10:30, tak więc jeśli wstanę o 7:00 to mam bardzo dużo czasu dla siebie, zanim zabiorę się za robienie śniadania. I okazuje się, że ten powolny rozruch o poranku, w samotności (bo mąż jeszcze śpi, więc tylko koty są ze mną w kuchni) jest mi bardzo potrzebny! A jakie przyjemne jest robienie zakupów, kiedy jeszcze prawie nie ma nikogo w sklepie, i ma się wtedy świeże bułki na śniadanie. *^v^* Wczesne wstawanie nie jest już dla mnie straszne, nie jest karą, bo okazało się, że to właśnie jest mój rytm, z którym czuję się najlepiej! W weekendy nie nastawiam budzika, przeważnie kładziemy się spać trochę później i budzę się sama około 8:00. Jeśli zamiast rozpocząć dzień pójdę dalej spać, to obudzę się po godzinie rozbita i "przespana"...  Dlaczego ja całe życie "robiłam to źle"?... *^W^*~~~

 


 ***

Pierwszy bób w tym sezonie i od razu trafił mi się przepyszny, małe jędrne fasolki, nie te duże i mączyste!... *^V^* Zjadłam sama na raz ćwierć kilo... (Robert nie przepada za bobem, więc mogłam to zrobić z czystym sumieniem.) Złapałam się za ucho - też tak robicie? Czy to jest mądrość ogólnoludzka czy tylko u mnie w domu tak było, że trzeba było złapać się za ucho, kiedy jadło się coś pierwszy raz w sezonie? (Na szczęście? Chyba tak, na szczęście. ^^*~~) Jednak chyba nie tylko u mnie, bo ostatnio pani w warzywniaku też o tym mówiła. Ech, te nasze małe rytuały codzienności!...

 


 
Tak przy okazji, co robicie z bobem? Bo ja tylko do wody, chwilę gotuję, odcedzić, posolić, i wyłuskiwać z łupinek. Nie znam żadnych dań z użyciem bobu, zawsze tylko tak go zajadałam, w sumie między posiłkami...

W środę zrobiliśmy na kolację spontanicznego grilla koreańskiego. Mąż nakroił mięska (golonka, policzek wieprzowy i stek wołowy), nałożyłam kiszonek, zrobiłam dwa sosy do maczania mięsa, wyciągnęliśmy płytę grillową do kuchenki. Dymu się w mieszkaniu zrobiło mnóstwo, ale otwarte okna i oczyszczacz powietrza dały mu radę, w każdym razie sąsiedzi nie dzwonili po straż pożarną!... *^W^*  Koreański grill polega na tym, że usmażone kawałki mięsa zawija się razem z kimchi w liść sałaty i takie "kęsy" wkłada się na raz do buzi, bardzo pomysłowe! Tak przy okazji, kapuściane kimchi (po lewej) zostało w naszym domu zdjęte z piedestału i zastąpione przez kimchi z rzepy i liści rzodkiewki (kkadugi)!!! Robiłam je na początku kwietnia i do tej pory proces fermentacji już mocno popracował, jednak zarówno rzepy jak i twardsze łodygi są wciąż chrupiące, to jest przepyszne połączenie smaków!  

 


A następnego dnia mąż miał wyrwane dwa zęby i na obiad jedliśmy to co można łatwo spożyć bez gryzienia, czyli ryżankę z kurczakiem. Nasz ryżowar spisał się znakomicie, chociaż gotuje kleik dłużej niż poprzednia maszynka. ^^*~~ W piątek zrobiłam japońska zupę z kukurydzy - słodką, kremową, zjedliśmy ją ze słodką chałką i bardzo one do siebie pasowały. *^0^* Najważniejszy faktor - zupa była pyszna i sycąca ale nie trzeba jej było gryźć.

 




A w sobotę poszliśmy na dawno nie organizowane Matsuri Piknik z Kulturą Japońską przy domu kultury Służew nad Dolinką. *^V^* Kolejki do wszystkich stoisk bardzo długie, widać, że ludzie się stęsknili!... Było dużo występów, muzyki, sztuki, jedzenia. I pochwalę się, że zostaliśmy rozpoznani przez podróżniczkę-czytelniczkę Fumów Turystycznych!... Bardzo to było miłe. *^o^*

 

 




Kupiliśmy kurczaka na patyku, ogórka na patyku i onigiri, a na deser matcha kinako latte i ciastka z zieloną herbatą. Widzicie, co to jest? Blok czekoladowy!!! A raczej, herbaciany, bo zamiast kakao dodano herbatę matcha, genialny pomysł który na pewno zamierzam powtórzyć w domu! *^0^*~~~ 

 

 



 

Poprosiłam męża, żeby mi zrobił zdjęcia sukienki dawno temu uszytej, ale udało się pstryknąć tylko takie na siedząco... (nie mówiąc już o tym, że na środku dekoltu miałam na niej plamę po majonezie, ech...).




Znacie już ten wykrój, bo to pierwsza wersja tej sukienki, powstała prawie rok temu z chabrowego lnu kupionego w Amstii i jest często noszona, bo jest wygodna i len - wiadomo! Przy okazji zrobiłam zdjęcie najnowszego tatuażu. Ten projekt czekał na mnie chyba dwadzieścia lat, narysowany przez znajomego. A teraz doczekał się realizacji w interpretacji Agaty z WhiteRatTattoo. Na razie jest czarny, ale nie wykluczam dodania mu kolorów, chociaż jeszcze nie wymyśliłam jak to miałoby wyglądać.



 

A mąż zadawał szyku w nowym jinbeiu kupionym na wakacjach w sklepie... dla zawodników sumo!!! *^V^* Zastanawiamy się, czy nie wybraliśmy zbyt dużego rozmiaru, na szczęście spodnie będzie mi łatwo zmniejszyć, a góra jest w zasadzie okay. A to była połowa rozmiarówki!...





---> News z ostatniej chwili - polski przedstawiciel firmy Zojirushi wprowadził wreszcie do oferty ryżowary! Jeśli pytacie mnie, jaki sprzęt kupić, polecam Zojirushi. Te oferowane są nawet fajniejsze niż mój pierwszy ryżowar, mają więcej funkcji i są nowocześniejsze!... (porównywalne z Toshibą, która teraz kupiliśmy)

 


 

W ogóle dużo się działo w ten weekend w Warszawie, w mojej okolicy było Matsuri japońskie i Dni Ursynowa, do tego m.in. marsz Parady Równości, Dzień Jogi nad Wisłą i Wege Festiwal na Agrykoli. Lato wchodzi pełną parą, jeszcze tylko żeby pogoda dopisała!... *^v^*


 

Najbliższy tydzień miejmy nadzieję będzie już bez-dentystyczny, za to zakończy się przyjemnym akcentem poza Warszawą. Życzę Wam świetnego tygodnia i do następnego poniedziałku! ^^*~~

Monday, June 12, 2023

Obsesje codzienności


 

Czy Wasz zeszły tydzień też był taki długi?... Czy to tylko tak u mnie?...   Był wypełniony wieloma fajnymi rzeczami więc nie narzekam (i jedną niefajną - mąż się przeziębił i chorował podczas kilku wolnych dni...), na przykład spotkałam się z koleżanką na kawę i plotki (tak, i na bezę też... ^^*~~)!



Zrobiłam tatuaż (pochwalę się, jak się zagoi),  a tydzień zaczęłam od umycia okien! (Oczywiście następnego dnia spadł gwałtowny zacinający z boku deszcz, ale to już inna historia... 0w0*~~)

 


 

Istne szaleństwo, wiem, ale chyba po wyjeździe opanował mnie Duch Sprzątania. Wstaję o 7:00, toaleta, zęby, prysznic, kubek ciepłej zielonej herbaty, medytacja albo/i skrobię coś w dzienniku, a potem łapię za odkurzacz i oblatuję na szybko całe mieszkanie (duże nie jest więc długo to nie trwa... ^^*~~). Przy dwóch kotach odkurzanie co najmniej raz dziennie to dla mnie konieczność. Lubię widok posprzątanego mieszkania, więc chcąc nie chcąc sprzątam na bieżąco, na przykład myję naczynia podczas gotowania i tuż po zjedzeniu posiłków, żeby nie stały w zlewie i nie męczyły swoim widokiem. 



 

Wieczorem przed snem ok. 22:00 nastawiam herbatę na cold brew - odmierzam 10 g herbaty hojicha albo 15 g senchy, zalewam litrem zimnej wody, zostawiam na blacie kuchennym do 7:00 rano, kiedy wstaję - wtedy wyjmuję sitko z liśćmi i mam chłodną herbatę na cały dzień, zaliczka do tych zalecanych 2 litrów dziennie.

 


 

Trafiłam niedawno na zdanie, które bardzo mnie poruszyło. Oglądam kanał Nao (z japońskimi napisami, ale można włączyć też angielskie) i w ostatnim filmie Nao przekazała coś, co dało mi do myślenia i bardzo mi się spodobało. 

When you live an ordinary life with no change, you sometimes envy those taking on big challenges and growing visibly.
But I want to be a person who finds small opportunities for growth and enjoyment in everyday life that only I can understand, and I want to be able to recognize them for myself properly. 

Uświadomiłam sobie niedawno, że całe życie na coś czekałam, na "coś innego", "coś lepszego" co miało się wydarzyć, kiedy ja w międzyczasie ogarniałam codzienność. Tak jak się czeka na wygraną w Totolotka, i "jak się wygra, to dopiero zacznie się żyć"... Nie chcę już być tamtą osobą, która "przelatuje wzrokiem" każdy dzień, chcę się zatrzymywać i zachwycać, chcę się otaczać tym co mnie cieszy, choćby to były najmniejsze drobiazgi. Chcę, żeby droga też była celem podróży. Czuję, że od kiedy tak myślę, moja codzienność stała się inna, lepsza, zatrzymuję się i skupiam na rzeczach ważnych - ważnych dla mnie, bo przecież każdy z nas ma swoją drogę i inne sprawy postawi na pierwszym miejscu, inne sposoby spędzania czasu, inne priorytety, każdy ma inną otwartość na dostęp świata zewnętrznego do swojego wnętrza. 

Oglądam kilka japońskich kanałów i zastanawia mnie ich fenomen - ludzie nie robią niczego niesamowitego, pokazują jak wstają rano w normalnym domu pełnym zwyczajnych sprzętów, robią śniadanie, parzą kawę, sprzątają, przynoszą ze sklepu warzywa i bukiet kwiatów, idą na spacer do parku, bawią się z kotem - i mają setki tysięcy obserwujących i miliony wyświetleń. Nie wiem, skąd ta popularność zwyczajnego życia ale sama czekam na kolejne filmy, to mnie cieszy, uspokaja, nastraja pozytywnie do mojego życia, uczy radości z drobnych codziennych czynności. Czuję, że nie chcę oglądać szalonego życia Ozbornów i Kardaszianów w ich pałacach, wolę popatrzeć jak ktoś kroi kapustę, odkurza, parzy kawę. W sumie to tylko od nas zależy, jakie treści wpuszczamy do naszych głów i co to robi z naszymi umysłami. Nie ma czegoś takiego jak "trzeba o tym wiedzieć, bo inaczej..." No właśnie, bo inaczej co? Jeśli wydarzy się coś bardzo ważnego, to na pewno się o tym prędzej czy później dowiem, ktoś mi powie, przeczytam na Instagramie, świat zadba, żeby nie ominęła mnie ta wiadomość. A na razie "ja wysiadam" jak śpiewała Anna Maria Jopek, albo może nie wysiadam, ale przesiadam się do ciuchci, która sobie powoli turkocze po torach obok w moim tempie. *^-^*


A druga rzecz, na której też moje oko zahaczyło się gdzieś w Sieci - reklama gogli do rzeczywistości alternatywnej i hasło "Reality. Avoided"...

Tak, ja rozumiem, że ktoś wymyślił takie hasło, żeby podkreślić, że ich gogle są tak dobre, że skutecznie odcinają Cię od otoczenia i możesz kompletnie uniknąć świata dookoła, zatapiając się w świecie wymyślonym. Ale dotarło do mnie, że ja NIE CHCĘ unikać rzeczywistości!!! 

 


 

Szłam niedawno wieczorem do domu moją stałą trasą od stacji metra i jest taki kawałek, gdzie chodnik przecina rozległy trawnik,  na szczęście rzadko koszony (ma nawet tabliczkę "tu kosimy rzadziej"). Aktualnie jeszcze nic nie jest skoszone a roślinność w maju rozszalała się gdzie tylko mogła, więc są tam wysokie trawy, polne kwiaty, krzaki rozmaite. I kiedy szłam tamtędy po 20:00 w ciepły wieczór czerwcowy, to zachwyciłam się, JAK ta zielenina PACHNIE!... *^0^*~~~ Byłam w środku miasta, ale nie czułam spalin i betonu tylko wilgotną trawę, mieszankę kwiatów, nagrzaną przez cały dzień ziemię... Jak mogłabym chcieć uciekać od takiej rzeczywistości zakładając gogle odcinające mnie od świata?!... ^^*~~ 

 


 

Jestem zapachowcem, kto też tak ma? Zapachy zawsze mocno kojarzą mi się z miejscami, wydarzeniami, i po czasie wystarczy delikatna nitka jakiejś woni, żebym odbyła całą sobą sentymentalną podróż w czasie! Majowa Japonia pachnie dla mnie azaliami, rosną wszędzie - w parkach, wzdłuż chodników na ulicach. Ta odmiana jest piękna i niesamowicie aromatyczna, pachnie jak... marihuana! >0< I ten zapach będzie mi się już zawsze kojarzył z nasza pierwszą wyprawą do Japonii w 2011 roku, zapisało mi się w głowie i wyskakuje z szufladki ze skojarzeniami za każdym razem, kiedy pojawi się chociaż cień tego aromatu. ^^*~~

 


 

Albo smakowanie jedzenia (co też w sumie po części wiąże się ze zmysłem węchu). Gdzież tam przeszłoby mi przez myśl, żeby się odseparować od tych smaków, zapachów, tekstur!... Truskawki i szparagi już są na porządku dziennym, w zeszłym tygodniu na stół wjechała fasolka szparagowa. Młodą kapustę trochę przegapiłam przez nasz wyjazd w maju, ale czekam teraz na polskie czereśnie. Ryż dobrej jakości ugotowany tak jak trzeba nagle przestaje być białym bezosobowym wypełniaczem dla sosu i staje się poezją pojedynczych okrągłych smakowitych ziaren!...


 

Słodki pachnący miodem melon!... Lada dzień zacznę dźwigać ze sklepu arbuzy. *^V^* I przyznam się Wam po cichutku, że tak już trochę czekam na jesienne polskie jabłka... Ale największą moją aktualną obsesją są pomidory, mogę je jeść do wszystkiego, do kotleta i do ciasta!... *^0^*~~~



Podam Wam pomysł na super sałatkę! Pomidory i truskawki kroimy w kawałki, liście rukoli rwiemy na mniejsze fragmenty (jeśli nasza rukola jest z bazaru, czyli duża), mieszamy to wszystko doprawiając oliwą, octem balsamicznym, solą i pieprzem, obficie posypujemy kruszonym w palcach serem feta albo sirene, na wierzch można rzucić kilka plasterków szynki dojrzewającej wedle gustu. Zjadamy z grzankami z chleba na zakwasie i kieliszkiem schłodzonego wina, pasuje tu nawet szprycer albo prosecco! ^^*~~
 
 

 

Obsesja numer dwa - ghee od Pasiek Sadowskich! Ich miody kupuję od dawna, pierwszy raz wzięłam ghee i jestem zakochana w jego orzechowym aromacie, od kiedy pierwszy raz go użyłam to smażę tylko na nim, oleje poszły chwilowo w odstawkę. ^^*~~ Na przykład jajka smażone na ghee to P-O-E-Z-J-A! (o ile lubicie jajka bez dodatków w postaci bekonu czy szynki, ja bardzo lubię)

Upiekłam ciasto. To znaczy, w ryżowarze je upiekłam, czyli raczej uparowałam?... W każdym razie, ciasto wyszło całkiem smaczne, *^V^*, polukrowałam i zjedliśmy z herbatą i ze smakiem! Następnym razem zmodyfikuję przepis (był dołączony w instrukcji obsługi maszynki) i zrobię coś z herbatą matcha, a przede wszystkim ubiję białka przed połączeniem ich z resztą masy, bo bez tego ciasto prawie wcale nie urosło.

 

 

Za to koniec tygodnia był gwałtowny, stłukłam fajną szklankę, wywaliłam pudełko śmietany na podłogę... Tak mnie strofuje nieuważność, za dużo chciałam na raz zrobić, za szybko... W takich chwilach wiem, że muszę zwolnić, wręcz zatrzymać się na chwilę, skupić się na jednej rzeczy na raz, skończyć ją i dopiero zabrać się za kolejne. 

 


 
W tym tygodniu w planach rzeczy fajne i konieczne... Z tych fajnych - 17 czerwca wraca piknik z kulturą japońską w Domu Kultury Służew nad Dolinką! *^V^* Z tych koniecznych - wizyta u dentysty, ech... Ale cóż, pogoda piękna, koty puchate, nie ma co narzekać. Pięknego tygodnia Wam i sobie życzę, i do przeczytania następnym razem! *^0^*~~~