Tydzień szczególny, bo rocznicowy. Uwierzycie, że wytrzymaliśmy ze sobą już 19 lat w małżeństwie, a 31 w związku?... *^O^*~~~ Ja sama nie wierzę! ^^*~~ W poniedziałek Robert zdejmował szwy po wyrywanych zębach i dostał zwolnienie lekarskie, więc skorzystaliśmy z okazji i zjedliśmy lunch na mieście w japońskiej restauracji Kiseki by Alon.
Nasza opinia? Warto tu zjeść! Wszystko było bardzo dobre, smakowało Japonią... Gyozy świetne, przegrzebki delikatne, agedashitofu pycha! Nawet zaryzykowaliśmy sashimi i poza wyborem ryb (jak to w Polsce, maślana musiała być... ><) nie mam się do czego przyczepić, świeżość i smak.
Chociaż, skoro już mówimy o czepianiu się, to... Kiedy
usiedliśmy przy stoliku i pani kelnerka przyniosła nam karty, za chwilę
przyszła niosąc coś jeszcze. Przez chwilę miałam nadzieję, że jak w każdej japońskiej restauracji (co tam restauracji! nawet w najmniejszym przydrożnym barze!) dostaniemy mokry ręczniczek do wytarcia rąk i szklankę wody lub zimnej herbaty gratis. Niestety, ten zwyczaj, a raczej podstawa japońskiej obsługi nie została przeniesiona na polski grunt, bo pani przyniosła buteleczkę sosu sojowego... (Tak jakby ten sos plus pałeczki, serwetki, inne przyprawy nie mogły stać na stołach... Klienci kradną czy co?...Wypijają im ten sos?... *^W^*) Toaleta też Ą-Ę "japońska", w części z umywalką wisi kimono (To tak jakby każdy Polak wieszał w łazience strój ludowy albo garnitur... ^^*~~), a deska klozetowa jest specjalna (przez moment pomyślałam, że to washlet!...) - automatycznie powleka się warstwą folii, żeby klient siadał na higienicznym siedzeniu. Co z tego, skoro i w damskiej i w męskiej toalecie to tylko zepsuta ozdóbka, bo automat nawet działa, ale folia się skończyła i nikt nie zadbał o uzupełnienie zapasu... W toalecie było czysto, ładnie, mogła być zwyczajna deska i byłoby w porządku. Ktoś chciał zabłysnąć nowinką techniczną, ale nie dopilnował i głupio wyszło. *^o^*
Śmieszą mnie takie sytuacje, bo Kiseki znajduje się w centrum Warszawy (dosłownie - na tyłach Domów Centrum!), tanio tam nie jest i chyba pozują na miejsce z wyższej półki, a to dbałość o takie szczegóły świadczy o poziomie danej restauracji.
***
Ile razy z jak wielu stron słyszałam zawsze "nie znoszę prasować!..." I tak sobie ostatnio pomyślałam - ale czego konkretnie nie lubisz? No bo może być wiele elementów do nielubienia - 'nie lubię stać przy desce bo bolą plecy', 'nie lubię tracić czasu który mogłabym wykorzystać na coś innego', 'czuję się wykorzystywana, bo muszę prasować ubrania całej rodziny'... Wreszcie - 'prasowanie kojarzy mi się z pracą której nie znoszę, bo właśnie do pracy muszę chodzić w wyprasowanych konkretnych ubraniach'.
Wiadomo, wszystko może być fajne albo nie bardzo w zależności od tego, jaki mamy do tej czynności stosunek. Czasami wystarczy zmienić nasze myślenie i sytuacja się zmienia, zresztą podobno całe nasze życie - jego jakość - zależy od tego jakie mamy nastawienie, jak reagujemy na to co nam się przydarza, co zakomunikujemy ludziom dookoła. A czasami trzeba zmienić okoliczności, bo nasza głowa daje nam znak, że coś się dzieje nie tak, że należy wprowadzić zmiany. Może iść do lekarza z bolącym kręgosłupem, bo nie wierzę, że boli tylko podczas prasowania, na pewno uprzykrza nam też inne czynności życiowe. Albo odmówić odwalania roboty za całą rodzinę, oni też mają ręce i mogą sobie sami prasować. Albo może pomyśleć o zmianie pracy, skoro ta obecna nas tak bardzo uwiera, że sama myśl o uprasowaniu bluzki, którą mam założyć następnego dnia do pracy zawiązuje mi supeł w żołądku i wywołuje mdłości...
Ja lubię prasować, może to monotonne, ale to swego rodzaju medytacja, zatrzymanie się na dłuższą chwilę, z konieczności ale znajduję w tym pozytywną stronę - właśnie to zatrzymanie, skupienie się na powtarzalnej czynności które przewietrza moją głowę i daje jej oddech. Poza tym prasowanie kojarzy mi się z tym, co lubię robić i lubię nosić - prasuję tkaniny z których szyję sukienki, a potem prasuję sukienki, które lubię nosić! (chociaż nie wszystkie, bo lnianych nie prasuję, i tak się pogniotą!... *^v^*) Nie prasuję z konieczności i na przykład koszule mąż prasuje sobie sam, tak samo jak ja ma dwie ręce, *^w^*, a w dodatku robi to lepiej niż ja przykładając szczególną uwagę do każdego centymetra materiału! Może czas odczarować to prasowanie! ^^*~~
***
Wyciągnęłam farby i szkicownik. Na razie rozruch na małej formie, żeby sobie przypomnieć jak się używa pędzla. *^v^*
***
Tydzień rocznicowy zakończyliśmy w... Lublinie! *^V^*
W 2020 roku byliśmy w Lublinie świadkami na ślubie naszych przyjaciół, a ponieważ my braliśmy ślub 19 czerwca a oni 20-go (w innym roku oczywiście), to pojechaliśmy razem poświętować właśnie tam. ^^*~~
Do Lublina mamy niedaleko, więc to był szybki wypad na jedną noc, z obiadem w żydowskiej restauracji Mandragora, tak jak trzy lata temu. Jedzenie pyszne, bardzo polecamy!!! Jedyne, co mi się nie podoba, to fakt, że nie robią rezerwacji na sobotę... Trzeba przyjść i jak będą miejsca, to się usiądzie (na szczęście były). Klienci robili rezerwacje i nie przychodzili? To się ją trzyma 15 minut a potem zwalnia stolik i "first come, first served"! Ale ten kto na pewno chce zjeść właśnie w tej restauracji będzie miał rezerwację i pewność, że nie zostanie odesłany z kwitkiem. Dziwne i ciekawe z czego to wynika, może ktoś z branży restauracyjnej mi to wyjaśni.
Natomiast niedzielne śniadanie zjedliśmy w Pelier, gdzie podają prosecco z watą cukrową!!! *^V^*~~~ Wiem, wiem, jestem dużym dzieckiem, zawsze sięgnę po watę cukrową i lody o smaku gumy balonowej, cóż poradzić... ^^*~~
#taktrzebażyć
Idzie lato, czyli będzie ciepło, czas chłodników, mrożonej kawy i zimnego arbuza. Wciąż jeszcze nie jadłam w tym roku makaronu z truskawkami i białym serem, czas to nadrobić w tym tygodniu! *^v^*