No więc, jestem. ^^*~
Wyjazd do Japonii zawsze był dla mnie wyraźnym resetem na wielu płaszczyznach myślowych i pozwalał mi zmienić perspektywę. Tym razem odebrałam te wakacje jak zatrzymanie się na moment, zamknięcie oczu, spokojny długi wdech i wydech. Przemyślałam różne sprawy, popatrzyłam na swoje życie z boku, wróciłam trochę innym człowiekiem niż wyjeżdżałam 2 maja.
Zmiana nie jest drastyczna, ale zaszła na głębokim poziomie mojego podejścia do życia codziennego. Bo na przykład, uświadomiłam sobie, że od wielu lat podziwiam japońską estetykę i dbałość zarówno o piękny produkt jak i piękne jego opakowanie, nawet najmniejszego najprostszego sprzedawanego produktu. Jedzenie podane w taki sposób, że najpierw cieszy oczy, a dopiero potem kubki smakowe, i mam tu na myśli zarówno samą potrawę jak i naczynia, z których je zjadamy, kolory, kształty, sezonowość zarówno składników jak i całej oprawy na stole. Czy umiem te zasady przenieść do mojego życia? Czy potrafię cieszyć się drobnymi rzeczami, które składają się na każdy dzień? A przecież z tych dni składa się całe nasze życie, a ja mam wrażenie, że czasami zamiast skupić się na fajnym przeżywaniu chwil to gdzieś gnam myślami i w mojej głowie jestem zupełnie gdzie indziej.
Koniec wakacji oznacza powrót do mojej rutyny dnia, to pięknie mi się sprawdzało w kwietniu. Czyli do łóżka o 23:00, wstaję o 7:00, medytacja, pisanie dziennika, zielona herbata, chcę wreszcie wprowadzić z powrotem jogę i inne ćwiczenia. W poniedziałek wstałam o 6:10, kot mnie obudził, mruczał, łaził, tulił się, oczy mi się otworzyły i wygrzebałam się z pościeli. Wciąż czuję się zmęczona i trochę chora, przeziębiłam się w połowie wakacji i wciąż to się za mną ciągnie, długie loty też nie są przyjazne mojemu krążeniu bo puchnę.
Niby przygotowywaliśmy się do tego wyjazdu przez cztery lata, ale na miejscu byliśmy jak dzieci we mgle... Trochę było rzeczy zaplanowanych, trochę miotania się bez ładu i składu... Miałam listę rzeczy do kupienia - z niej przywiozłam tylko książki, bo jednego dnia poszłam do księgarni, wyszukałam to co chciałam, kupiłam. Reszta rzeczy to przypadkowe wybory, nie licząc maszynki do gotowania ryżu. *^v^*
Nasza poprzednia maszynka do ryżu wciąż sprawuje się dzielnie, ale jest mała i bardzo podstawowa, zachciało nam się czegoś większego i bardziej rozwiniętego technologicznie. Na szczęście japońskie sklepy mają wybór sprzętów na 220 V, bo duże zakupy robią w nich Chińczycy, więc i Europejczyk się zaopatrzy! Ta Toshiba wydała nam się najlepszym wyborem jeśli chodzi o stosunek jakości do ceny (i jest czerwona!!! *^O^*), gotuje kilka rodzajów ryżu (w tym ma program do "pysznego ryżu"!...), podgrzewa/odgrzewa ryż ugotowany, ma timer, można w niej zrobić też ciasto albo dania na parze i zupę. Jeszcze nie testowana, na razie stoi w kuchni i cieszy oczy, bo w weekend od razu ugotowałam porządny domowy rosół i nim się zajadaliśmy. ^^*~~
Kupiłam kilka książek kucharskich, w większości to zdobycze z Book Off, książkowego second-handu, więc płaciłam grosze. I tak, po kolei od lewej - pomysły na ciekawe sycące zupy towarzyszące miseczce ryżu, dalej różne opcje japońskiego curry, potem dania wegańskie!!!... To dla mnie wielka ciekawostka i nowość w kuchni japońskiej, która bardzo często sięga po mięso, ryby, albo chociażby rybny bulion. Będę wnikliwie studiować i gotować! *^o^* Dalej przepisy na jedzenie oczyszczające organizm z toksyn - kupiłam bo przepisy chwyciły moje oko, a tu taki dodatkowy element! *^-^* No i ostatnia książka to świeżynka z księgarni, wydana w maju tego roku - pomysły na onigiri (czyli ryżowe kulki) plus zupę miso, czyli taka baza japońskiego posiłku.
Tu kolejna zdobycz z Book Off - książka z wykrojami, kupiłam ja dla wykroju na jinbei - komplet spodenek i kimonowej bluzy, Robert nosi takie od lat ale nie jest łatwo kupić je w jego rozmiarze (chyba, że w sklepie dla zawodników sumo!...), a teraz mogę nam takie komplety uszyć! ^^*~~
Kopiłam album z akwarelami polskiego artysty mieszkającego do lat w Tokio Mateusza Urbanowicza. Pierwszą jego książkę poświęconą małym japońskim sklepikom mam od 2018 roku, teraz mogę się cieszyć i inspirować jego interpretacjami tokijskich ulic nocą. *^0^*~~~
Kupiłam też trochę powieści z polecenia, zobaczymy jak mi pójdzie czytanie, łatwe to nie będzie, ale spróbuję!
Na targu staroci wyszukałam trochę ceramiki. A w sklepie z używanymi kimonami rolkę ręcznie tkanego jedwabiu.
Do tego trochę kosmetyków, jakieś drobiazgi w stujenówce, zapas zielonej herbaty.
Naiwnie liczyłam na to, że będę miała czas na malowanie... Oczywiście nawet nie otworzyłam szkicownika, kiedy nie zwiedzaliśmy albo nie pisałam bloga wakacyjnego to odpoczywałam!... Pierwszy dzień w onsenie po prostu przespaliśmy. Trochę zapomniałam jak to jest na wakacjach w Japonii, a trochę nie wzięłam pod uwagę, że od ostatniego wyjazdu minęły cztery lata i jestem o cztery lata starsza i w gorszej kondycji fizycznej, z nadwagą która nie pomaga w robieniu dzień w dzień po 15 000 kroków... Teraz też jeszcze doleczam przeziębienie i szesnastogodzinny lot, i powoli wchodzę w tryb domowej codzienności. Jem pomidory, truskawki, szparagi i sprawdzam co się zmieniło przez ten miesiąc, kiedy byłam po drugiej stronie świata.