Wiosna!!! Wiosna!!!... *^O^*~~~ Przynajmniej w kalendarzu, chociaż za oknem też już pięknie, zmieniłam moją puchową kurtkę-kołdrę na wełniane płaszcze i już czuję się lżej.
Czytam "Rześko" i w rozdziale marcowym jest kilka bardzo ciekawych pytań, które można sobie zadać. Na przykład, czy przechowuję rzeczy z przeszłości, bo nie chcę czegoś odpuścić - mnie takiej jaka byłam kiedyś? Nigdy o tym tak nie myślałam, że to o to chodzi, że trzymamy się kurczowo przedmiotów, bo stwarzają one iluzję, że tamto życie jeszcze nie minęło albo wkrótce wróci, bo nie chcemy się pogodzić ze zmianą. I nie mówię tutaj o kilku miłych pamiątkach czy przedmiotach sentymentalnych związanych z miłymi wydarzeniami z naszego życia. Mówię na moim przykładzie o sukienkach.
Kiedy zaczęłam je szyć to zaczęło mi ich szybko przybywać, zmieniała się moja sylwetka, mój styl ewoluował a ja wciąż mam większość kiecek, które kiedykolwiek przeszły przez moje ręce przez ostatnie 15 lat. Tak, części się pozbyłam. Tak, pozostały takie, które kocham ale od trzech lat się w nie nie mogę zmieścić i jakoś nie zanosi się, żeby to się miało zmienić... Albo takie, które miałam na sobie raz w życiu i wciąż nie potrafię się z nimi rozstać, a przecież wyraźnie widać, że wcale nie są moim pierwszym wyborem, kiedy sięgam do szafy!
Kiedy wróciłam z pierwszego wyjazdu do Japonii ostatnią torebkę kiepskiej supermarketowej japońskiej herbaty trzymałam w szafce chyba przez kolejne trzy lata, do następnego wyjazdu... Bo ta torebka herbaty trzymała mnie w iluzji, że wciąż tam jedną nogą jestem, że to się nie skończyło tak ostatecznie, że nie do końca wróciłam do codzienności w Polsce.
A wiecie, jak to jest - jak się człowiek kurczowo trzyma jednego brzegu rzeki, to nie dotrze do drugiego. Chyba warto patrzeć w przyszłość, a nie ciągle oglądać się za siebie... Temat niełatwy, na pewno do przepracowania.
Wciąż sprzątam. Zrobiłam porządek w dwóch szufladach i szafce z przyprawami i sosami, kiedy mi się tyle tego nagromadziło?!.... Dokupiłam pojemniki, mniej więcej pogrupowałam przyprawy regionami (polskie, japońskie, indyjskie, inne), z przodu ustawiłam te po które sięgam częściej. Wróciłam też do porannego szczotkowania ciała na sucho (przypomniałam sobie, jak to cudownie porusza wszystkie komórki i budzi człowieka! *^O^*) i kupiłam czyścik do języka. Po co czyścić język możecie przeczytać w Sieci, ja kiedyś używałam do tego brzegu łyżeczki, ale to nie było komfortowe, czułam się jak dziecko u lekarza, któremu doktor wkłada do gardła szpatułkę... Na szczęście czyścik sprawdza się dużo lepiej! I zaobserwowałam, że od kiedy jestem na diecie wegańskiej mój język każdego ranka prawie nie ma nalotu do usuwania, inaczej było kiedy jedliśmy produkty odzwierzęce.
***
Zeszły tydzień zaczęłam z wysokiego C - nastawiłam bigos. *^v^* Ale nie taki tradycyjny, na bazarze kupiłam kiszoną kapustę z warzywami korzeniowymi, czosnkiem i przyprawami. Do tego zamiast zwyczajnej słodkiej kapusty dodałam główkę włoskiej.
Do kapusty poszły namoczone we wrzątku suszone podgrzybki (20 g) wraz z wodą, przyprawy (liść laurowy, ziele angielskie, kminek, tymianek, wędzona papryka, pieprz), puszką pomidorów, kieliszek czerwonego wina, duży chlust sosu sojowego, pokrojone w kostkę wędzone tofu (200g) i śliwki wędzone. Wszystko to dusiło się powoli z przerwami przez dwa dni, a ja sobie to dosmaczałam solą, sosem sojowym, pieprzem.
Nie zabrakło japońskiego śniadania.
Były grzanki z groszkiem, miętą i fetą z Violife.
Na obiad były np.: kotlety z fasoli z ryżem i daniem kare z Wege Michy, do tego ogórki kiszone z bazarku.
Albo tarta ze szpinakiem i grzybami.
Wymyślałam ja na bieżąco: spód był kupny.
- spodnia warstwa to gęste ciasto naleśnikowe z 2 "jajek" Veggs, 1 szkl. mleka roślinnego, 0,5 szkl. mąki, 3 Ł płatków drożdżowych, duża szczypta gałki muszkatołowej, sól, pieprz i pęk posiekanego szpinaku.
- na wierzch dałam podsmażone na oleju: posiekane 3 ząbki czosnku, posiekaną drobno 1 dużą cebulę, pokrojone w półplasterki 2 wielkie pieczarki
Zapiekłam wszystko ok. 30 minut w 200 stopniach. Przed pieczeniem posypałam wierzch tartym "serem" wegańskim typu parmezan, ale nie miał on żadnego smaku, dał tylko efekt ozdobny...
Mąż zrobił makaron z bazyliowym pesto.
Zrobił makaron i zrobił pesto. *^o^*~~
Przy okazji spróbowaliśmy wegańskiego parmezanu i o dziwo, mimo podejrzanie białego koloru to jest produkt bardzo zbliżony smakiem i konsystencją do prawdziwego sera dojrzewającego!...
Zrobiłam zupę luźno inspirowaną koreańską kimchi jigae. Moja wersja była daleka od oryginału, ale chciałam trochę wyczyścić lodówkę, więc wyglądało to tak:
- podsmażyłam na oleju 1 posiekaną cebulę i 1 dymkę
- dorzuciłam ok. 200 g domowego kimchi
- dodałam 900 ml wegańskiego bulionu, 0,5 puszki pomidorów, 2 Ł sosu sojowego, 1 Ł oleju sezamowego,
- do tego poszło: garść pokrojonych pieczarek, 200 g twardego tofu pokrojonego w kostkę, 200 g klusek ryżowych tteobokki, pod koniec dorzuciłam sporą garść pokrojonego szpinaku i 1Ł pasty gochugaru
Na deser był np.: wegański pączek z Piekarni Putka, jeden z najlepszych jakie jadłam w moim życiu! *^V^*
W Biedronce znalazłam coś nowego - włoska pinsa do upieczenia z dodatkami. Pinsa nazywana jest rzymską odmianą pizzy, zrobiona jest z trzech rodzajów mąki: pszennej, ryżowej i sojowej.
Nałożyłam na nią sos z pomidorów, oliwki, pieczarki, kapary, karczochy, bazylię, posypałam wegańskim parmezanem. Bardzo pyszna odmiana pizzy!
Nastawiłam kimchi. Pudełko zapałek dla porównania rozmiarów, to jest 5 litrowy słój. *^v^*
***
W zeszłym tygodniu były pierwsze spacery bez szalika! *^0^*~~~ I pierwsze wiosenne burze. W Tokio już kwitną sakury, do wyjazdu do Japonii 36 dni.