Kiedyś bardzo chciałam mieć tatuaż.
Najpierw wymyśliłam sobie chińskiego smoka wijącego się przez całą rękę od dłoni do barku. Potem miałam fazę fascynacji hinduską sztuką dekorowania dłoni henną i rozważałam wybranie takich motywów, niekoniecznie na dłoniach. Ale cały czas miałam z tyłu głowy, że to przecież na zawsze, że trzeba wybrać coś, co naprawdę mi się podoba, co mnie reprezentuje, co będzie takie moje.
Przez wiele lat nie brałam tatuażu pod uwagę, bo Robert jest wielkim miłośnikiem japońskich gorących źródeł i hoteli z takimi kąpieliskami, a do takich osoby z tatuażami nie są wpuszczane. To się zmienia, szczególnie jeśli chodzi o obcokrajowców, ale nie chciałam naginać zasad. Jednak nigdy nie byłam miłośniczką długiego moczenia się w basenach na przemian z gorącą i zimną wodą, wolę szybki prysznic, więc jeśli nie będę już mogła korzystać z łaźni to nic się nie stanie. I tak zawsze korzystamy z łaźni osobnych dla kobiet i mężczyzn, więc Robert będzie się kąpał i moczył do woli a ja spędzę ten czas w pokoju relaksując się na tatami i pijąc zieloną herbatę. *^o^* Nie mówiąc już o tym, że z gorących źródeł korzystamy tylko przez kilka dni w roku, jeśli uda nam się wyjechać do Japonii.
No i najważniejsza kwestia - znalazłam motyw, który chciałabym mieć na skórze, i jest to coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, tylko mojego, czego nie spotkam na drugiej osobie. Moje ryby. Moje własne akwarelowe obrazki. *^o^* Na pierwszy ogień wybrałam skalara, miejsce nierzucające się od razu w oczy - prawe udo. Jak założę szorty latem - będzie widać. (ja w szortach?.... he he he!... *^W^*) Udało mi się znaleźć artystę, który robi kolorowe prace w podobnej malarskiej estetyce i zgodził się pracować z moim projektem, nie każdy tak lubi i absolutnie to rozumiem. Znalazł się szybki termin na 1 czerwca - co mnie nieco zaskoczyło, bo myślałam, że będę miała więcej czasu na zastanawianie się, czy robić, czy nie robić...
Bo chciałam najpierw schudnąć, porządnie poćwiczyć, żeby te nogi jakoś lepiej wyglądały, iść na jakieś zabiegi usuwania cellulitu... Myślałam, że terminy zazwyczaj są odległe i jeszcze zdążę się dziesięć razy rozmyślić! Ale z drugiej strony, po zeszłorocznej operacji obiecywałam sobie, że TERAZ to się wezmę za siebie, wreszcie nabiorę energii, kondycji, schudnę, wzięłam się za jogę, planowałam powrót na rower, nawet siłownię, żeby wymodelować sylwetkę na ciężarach... I co? I niewiele z tego wynikło, bo od kilku miesięcy walczę z bólem i blokadą lewego barku (jestem cały czas pod opieką fizjoterapeuty). Życie nas czasami trochę stopuje ale to nie powód, żeby wszystko odłożyć na niewiadomokiedy. Poszłam za ciosem i absolutnie nie żałuję! Zawsze chcemy być szczuplejsze, gładsze, może bardziej opalone, albo bledsze, może więcej mięśni, żeby to lepiej wyglądało... I w ten sposób odsuwamy w naszym życiu różne rzeczy "na później", i potem żałujemy, że czegoś nigdy nie zrobiliśmy! ^^*~~
Nie będę ukrywać, że bolało. Na początku troszkę, ale z czasem skóra była coraz bardziej podrażniona. Raz, że tatuaż jest duży, większy niż planowałam, ale jak zaczęliśmy wybierać rozmiar i przykładać do nogi, to taka większa wersja wydała mi się lepsza, zresztą tatuażysta powiedział, że przy większym motywie będzie mógł lepiej dopracować szczegóły. Dwa, tatuaż jest kolorowy, a cieniowanie kolorami boli bardziej niż czarny kontur nakładany pojedynczą igłą. Zmieściłam się w jednej sesji - 6 godzin (z małymi przerwami), potem czekało mnie kilka dni pielęgnacji - częstego mycia i smarowania specjalnym kremem do świeżych tatuaży. Dokładnie tak jak się spodziewałam po mojej skórze - tatuaż błyskawicznie się zagoił, już następnego dnia rano nie miałam już upływu limfy, która jest naturalną substancją ochronną w ranach drapanych lub kłutych (np.: przy przekłuwaniu uszu). Za to opuchlizna schodziła mi dobre kilka dni. Potem kolejne dni gojenia jak to przy zadrapaniu - musiałam się mocno pilnować, żeby tej ryby cały czas nie drapać, bo czułam się jak po ugryzieniu komara, tylko takim na pół uda!
Poniżej tatuaż świeżo po zrobieniu, po 6 godzinach sesji:
I osiemnaście dni po zrobieniu, jest już częściowo wygojony.
Kryzys wieku średniego? Być może. *^0^* Nawet, jakbym wytatuowała się cała to i tak wyjdzie to taniej niż Porsche czy Ferrari. (Tak, tę muślinową spódnicę z rozcięciem uszyłam specjalnie po to, żeby chwalić się tatuażem! ^^*~~)
Moja wytatuowana przyjaciółka powiedziała "Uważaj, robienie tatuaży wciąga!..." i teraz wiem co miała na myśli. ^^*~~ Mam już plany na kolejne wzory, chcę dołożyć więcej ryb na nogach, już wybieram gatunki, robię szkice. Wrócił do mnie stary pomysł na motyw, który kiedyś narysował dla mnie kolega - mój znak zodiaku. Zmienia mi się perspektywa i planuję tatuaże na ręce, barki, łydki.
I na koniec, odpowiedź na często zadawane pytanie - a jak z tymi tatuażami będziesz wyglądać na starość? *^W^* Mój tatuażysta powiedział kiedyś "Wszyscy w starszym wieku będziemy prezentować się nieładnie, ci z tatuażami będą bardziej kolorowi." *^0^* Ja bym powiedziała "A kogo to będzie obchodzić, jak będziemy wyglądać w starszym wieku? Ważne, że nam się to będzie podobać, teraz i za kilka lat!"