Tuesday, December 28, 2021

New hair, new me

Nowa fryzura, nowa ja. ^^*~~

 


Nie, tak naprawdę to wciąż ta sama ja, trochę tylko podrasowana! *^v^* Tak wyglądałam na świeżo od fryzjera, kiedy sama myję włosy to wcieram aktywator do loków i żel, potem pozwalam im wyschnąć i odgniatam loczki, więc będzie to trochę inaczej wyglądało. 

Wiedziałyście, że jest siódmy tom serii o Zawrociu i drugi o Jantarni? Ja przeoczyłam, ale nadrobiłam te dwie lektury w dwa dni (owszem, niewiele więcej robiłam poza czytaniem!), i teraz z niecierpliwością czekam na kolejne losy bohaterów. Lubicie książki Hanny Kowalewskiej?


 

Ja uwielbiam!!! Bohaterkami są młode dziewczyny, które już tyle w życiu przeszły, że można by obdzielić kilka osób a historie takie, że nie sposób się oderwać! Mamy tu miłość i nienawiść, rodzinę która potrafi być największym wrogiem i obcych ludzi, którzy zachowują się jak najbliżsi przyjaciele, niesamowicie poplątane losy ludzkie. Obydwie bohaterki dziedziczą po przodkach piękne domy i to też jest dla mnie urzekające, bo domy te są pełne pamiątek i tajemnic, w które sama bym się z przyjemnością zagłębiła, gdyby tylko ktoś zechciałby takim spadkiem mnie obdarować! ^^*~~ I czytając te książki przypomniało mi się coś jeszcze, o czym kiedyś pisałam Pimposhka - dają nam pewną lekcję. A mianowicie taką - czytam o tym, jak po raz kolejny któryś z bohaterów jest dla Matyldy albo Inki niemiły, złośliwy, coś kradnie, coś niszczy ważnego, kłamie, podkłada świnię, zachowuje się naprawdę samolubnie i podle, a ona zamiast zerwać tę znajomość i zatrzasnąć delikwentowi drzwi przed nosem próbuje zrozumieć, dogadać się, wyprostować stosunki, albo reaguje obojętnością, jest ponadto, odpuszcza. We mnie się gotuje, wywaliłabym taką osobę z mojego domu i mojego życia na zbity pysk!... Ale... przypominam sobie, że to nie ja. Że one mają prawo reagować po swojemu. Że mój wybór nie jest zawsze tym jedynym właściwym. Że nawet, jeśli one robią coś, co w efekcie nie przynosi im nic dobrego, to widocznie muszą się same nauczyć na własnych błędach. A czasami to nie są błędy, bo przynoszą pozytywne rezultaty. Ot, taka lekcja pokory w ocenianiu innych ludzi i przykładania do wszystkich swojej miarki. *^o^* Cykl o Zawrociu ma już siedem części, cykl o przygodach Inki dopiero dwa, i mam nadzieję na wiele kolejnych, bo z radością stwierdzam, że obydwie serie nie tracą na jakości!




Pod koniec listopada kupiłam sobie kalendarz adwentowy z firmy Plantuli. Wiem, wiem, po pierwsze - nie mając nic wspólnego z religią katolicką nie mam nic wspólnego z adwentem, a po drugie - nawet jakbym miała to adwent jest czasem na wyciszenie się i duchowe przygotowanie na boskie narodziny, a nie czasem na otwieranie prezentów każdego dnia przez prawie miesiąc!... *^N^* No cóż, w każdym razie, kupiłam ten kalendarz bo przekonało mnie, że dostanę 19 pełnowartościowych produktów z kilku różnych firm, a nie próbki czy testery (kalendarz był przewidziany na otwieranie od 6 do 24 grudnia). I jestem z niego naprawdę zadowolona! *^V^* 
 
 

 
1/3 produktów to były świece i woski zapachowe marki Plantuli, w tym nowości (przez trzy kolejne dni był zestaw - tealighty, kominek i woski!) i uważam, że to najlepsze świece sojowe jakich używałam! Zapachy nie za mocne, nie za słabe, równo się palą, kompozycje zapachowe są świetne, ciekawe. Poza świecami w kalendarzu były kosmetyki naturalne, zioła, syrop korzenny, ciepłe skarpety, książka! Zawartość była fajnie pomyślana na czas jesienno-zimowy i w przyszłym roku też zamierzam zrobić sobie taki grudniowy prezent. *^v^*
 




Zima trzyma a ja po operacji powoli wracam do zdrowia i formy. Grudzień jest dla mnie miesiącem na zwolnionych obrotach - chodzę powoli, w domu wszystko robię wolniej i uważniej, żeby wszystko się na spokojnie zagoiło, kontrola u lekarza dała pozytywne wyniki. Rok 2021 pożegnał naszą rodzinę niespodziewanym odejściem bliskiej osoby i to spowodowało, że te święta były kompletnie inne niż kiedykolwiek. 
A w zasadzie wcale ich nie było. 
Nie robię dużych planów na 2022. Japonia będzie albo nie, i nic na to nie poradzę. Zamierzam żyć z dnia na dzień, cieszyć się małymi rzeczami i czekać na bliskie wydarzenia, na przykład na kawę z koleżanką, z którą umówiłam się na 3-go stycznia. Od stycznia wracam do spokojnej jogi, rower pewnie poczeka do marca.
Zrobiliśmy sobie prezent na nowy rok i kupiliśmy wyciskarkę ślimakową do soków, więc wreszcie może zrobię użytek z książek z przepisami na sokowe mieszanki, które stoją u mnie na półce od dawna. Robert już się martwi, że jego soki pomarańczowe będą miały posmak jarmużu, bo NA PEWNO napcham do wyciskarki jarmuż, selera i inne tego typu podejrzane składniki! (i ma rację! *^v^*). 
Tyle na dzisiaj, idę zaparzyć sobie kubek herbaty z syropem korzennym, zapalę pachnącą świecę, zjem mandarynki. Czego i Wam życzę! ^^*~~

Sunday, December 05, 2021

Uffff....

Kto trzymał za mnie kciuki 3 grudnia?

Nikt, bo tak się w zeszłym tygodniu denerwowałam, że oczywiście nie pochwaliłam się na blogu, że 3 grudnia mam operację... No, ale już po, już jestem w domu i choć przecięta w pół i trochę obolała mam problem z głowy!!! A nawet kilka problemów, bo i mięśniak poszedł i jeszcze kilka rzeczy. Zdecydowałam się na szpital prywatny, bo nie chciałam czekać w nieskończoność i mieć odwoływany zabieg tak jak się to dzieje w państwowej służbie zdrowia. A tak wszystko poszło zgodnie z planem. W książce o fazach księżyca przeczytałam: "Operacja przeprowadzona w tym czasie (balsamicznego księżyca) okaże się (...) mniej traumatyczna i dojdzie do mniejszej utraty krwi. Ponadto tuż za rogiem skrada się nów wzmacniający proces gojenia." Księżyc balsamiczny występuje przez kilka dni przed nowiem, a nów miał miejsce 4 grudnia, czyli moja operacja wydarzyła się w idealnym terminie! *^V^*

Teraz czeka mnie jakiś czas rekonwalescencji, odpoczynku, na razie nie ma mowy o rowerze czy nawet zrobieniu większych zakupów, trudno. Zamierzam skupić się na spokojnym powrocie do zdrowia, do formy. 

 


Pisałam wcześniej, że tej jesieni mam wielką chęć na ziołowe zapachy w kosmetykach a ziołowe zapachy najczęściej wynikają z ziołowych składników, i dziś napiszę o moich kilku odkryciach. 

 


Jesienią i zimą zmieniam lekkie kremy na oleje, bo moja sucha skóra się tego domaga. I na przykład takim olejowym odkryciem tego roku jest firma Tyma Herbs, która właśnie świętuje drugie urodziny. Zaczęło się od ziołunów - zamówiłam Jaśmin i Kocankę, a przez drobne zawirowanie wysyłkowe dostał mi się też Uczep, który naprawił moją skórę, kiedy dostałam dziwnej wysypki po innym nowym kosmetyku. 

 


 

Po ziołunach kupiłam olejki do aromaterapii i moje najnowsze zakupy - dwie olejanki do stosowania na noc: Święta ma konsystencję suchego olejku, Dzika - tłustego. Z Tymy pochodzi również ceramiczna miseczka i szpatułka, które mogą służyć do rozrabiania maseczek, ja trzymam w miseczce biżuterię.


 

Słowo o zapachach - są ziołowe. ZIOŁOWE. Podkreślam to, bo jeśli spodziewacie się delikatnego aromatu kwiatów czy owoców, to nie tutaj!!! Nawet jaśmin nie jest rześki, tylko oleisto-ciężki, nie tego się spodziewałam po ziołunie jaśminowym.




Wypróbowałam też niedawno pomysł na masaż stóp ciepłym olejem - kilka łyżek oliwy z oliwek wstawiamy w miseczce do większej miski z gorącą wodą, w ten sposób oliwa staje się ciepła. Można też postawić pojemnik z oliwą na chwilę na kaloryferze. Robert wymasował stopy mnie, ja jemu, w tle grał smooth jazz, rozmawialiśmy sobie o różnych miłych sprawach i powiem Wam, że jeszcze długo po skończeniu masowania czułam ciepło stóp oraz dawno tak szybko nie zasnęłam a moje spanie było czystym wypoczynkiem! Zamierzam to powtarzać i wypróbować ajurwedyjski masaż olejem całego ciała (po takim masażu spłukujemy olej). 

Trochę sobie czytam o Ajurwedzie, o doszach, znajduję w tym siebie, przyswajam wskazówki. Nie zamierzam odwrócić teraz mojego życia do góry nogami i w stu procentach zastosować się do ajurwedycznych zasad wszystkiego ale wiele z tego, o czym czytam ma dla mnie sens, odzwierciedla to jak się czuję, jak odbieram rzeczywistość. Widzę narzędzia, które pozwolą mi być mnie nerwową, bardziej uziemioną i spokojną. Na przykład, przeniosłam złote mleko z poranka na wieczór, dodaję do niego szczyptę cynamonu i gałki muszkatołowej, i taka mieszanka wspomaga zasypianie. A rano wypijam na dzień dobry kubek ciepłej wody z plasterkiem cytryny, co ma pobudzić trawienie.

Niektóre z zasad stosujemy od lat i nawet nie wiedzieliśmy, że to starożytna wiedza! *^v^* Na przykład - uwaga, będzie temat toaletowy! - czy wiedzieliście, że Ajurweda poleca ustawienie we współczesnej toalecie małego stołeczka, na którym stawiamy stopy podczas załatwiania się? Pomaga to odpowiednio ustawić nasze kiszki, żeby lepiej pracowały i łatwiej się nam pozbywało tego co trzeba bez napinania się. Nikt przecież w dzisiejszych czasach nie ma toalety "na kucanego" a to jest najzdrowszy sposób wypróżniania się! I co? I my mamy taki podnóżek od dawna, gdzieś kiedyś trafiliśmy na tę informację, w ogóle nie w kontekście Ajurwedy, a ponieważ nie mieliśmy gdzie trzymać stopnia do ćwiczeń, to wsunęliśmy go do wc i opieramy na nim nogi. ^^*~~

Tyle na dzisiaj, znikam wypoczywać i do następnego razu!

Friday, November 19, 2021

Tak się zastanawiam...


 

Wracam dziś z tematem dbania o siebie na różnych poziomach i znowu mam przemyślenia. Może ktoś wie i mi powie, bo sama nie potrafię znaleźć odpowiedzi na takie pytania:

Dlaczego w sytuacjach kryzysowych, pełnych nerwów zapominam o sobie?

Dlaczego, gdy przyjdzie smutna poważna wiadomość albo pojawia się duży problem, odcinam część mojej rutyny, która mi służy i pogrążam się w rozmyślaniach i snuciu scenariuszy, zamiast tym bardziej pamiętać o zadbaniu na przykład o swoje zdrowie i kondycję?

 


 

Od początku listopada codziennie dzielnie ćwiczyłam jogę, poświęcałam czas na medytację i robiłam raz dziennie przynajmniej 15-minutowy spacer. Aż do 8 listopada, kiedy to przyszła do nas nagła wiadomość o chorobie prowadzącej do śmierci członka rodziny, i o różnych potencjalnych kłopotach, jakie mogą być tym wydarzeniem spowodowane. I co? I ja, zamiast nadal utrzymywać tę rutynę zaczęłam odpuszczać, a zamiast tego zabrałam się za siedzenie na kanapie i rozmyślanie, i wymyślanie co będzie, jak będzie, i co dalej, i w ogóle... Nie mając wszystkich faktów, nie znając każdej sytuacji do końca. Z góry założyłam, że jest się czym martwić tak więc ja martwić się będę, i kropka!

 

Szare kluski z boczkiem i bryndzą, idealne jedzenie na utulenie! ^^*~~

 

Chcę zmienić takie moje zachowania raz na zawsze, bo to nie może być tak, że każdy większy problem przejmuje nade mną władzę i dosłownie mnie obezwładnia. Że przestaję robić to, co mi służy, co jest inwestycją w moje zdrowie i szczęśliwą sprawną przyszłość! A zamiast tego daje mi myślówę, gryzienie się, rozgrywanie w głowie scenariuszy nie popartych żadnymi faktami! Też tak macie? Jak sobie z tym radzicie?




Przyszedł nasz nowy garnek do nabe, ale też do innych potraw, bo jest to po prostu żeliwny gar z pokrywką (kupiłam go na allegro). Średnica 26 cm to nadal jest dużo i nie wiem dlaczego myślałam, że to będzie to dużo mniejsza pojemność od średnicy 28 cm... No, ale wyboru nie było, zależało mi na naczyniu płaskim, a płaskie były dostępne tylko w tym rozmiarze. W niedzielę zrobiliśmy próbne nabe (czyli danie z mięsa i warzyw w bulionie, gotowane w nabe, czyli garnku). *^v^* Klopsiki wieprzowe, paluszki krabowe, do tego grzyby, daikon, dynia, konjak cięty z bloku, makaron shirataki, tofu, wakame i kiełki fasoli mung. Wydaje się, że to ogromna porcja, ale to dużo warzyw/glonów i niewiele kalorii. Pożarliśmy wszystko ze smakiem! ^^*~~




Skończyłam czytać "Ciepło" i teraz zabiorę się za tę książkę jeszcze raz, powoli. Znalazłam tu dużo informacji z dziedziny Ajurwedy, czego wcześniej nie znałam, i chcę sobie to usystematyzować, rozpoznać mój typ ajurwedyczny i wynotować sobie korzystne dla mnie zalecenia, a potem zastanowię się, co z tego mi pasuje i z czego skorzystam na co dzień. Jest tu też kilka przepisów kulinarnych, żadne fikuśności, tylko takie domowe ciepłe gotowanie, na przykład żółte curry z tofu i mlekiem kokosowym. Autorka jest wegetarianką, ale nie zieje nienawiścią do mięsożerców i z nimi nie walczy tylko proponuje, podpowiada jak komponować dania, gdzie mięsa użyć jeśli je jadamy, pokazuje nam swoje ścieżki i daje wybór, i to mi się podoba.


 

Przypomniałam sobie też o innej książce, którą przeczytałam 10 lat temu ale cały czas stoi na nocnej szafce obok łóżka i postanowiłam do niej wrócić. To "Different kind of luxury" Andy Couturiera i jest to 11 historii Japończyków, którzy wybrali życie proste ale pełniejsze i bardziej ich satysfakcjonujące. A ponieważ chcę ograniczyć gapienie się w telefon wieczorem, a książki głównie czytam na telefonie (bo kupiłam abonament w Legimi), to chcę mieć takie specjalne książki na wieczorne czytanie w łóżku przed snem. No i znowu piję złote mleko, znacie? Lubicie? Mnie on przypomina się zimną jesienią, a wiosną odchodzi w zapomnienie. Badania wskazują, że jest to świetny środek na wzmocnienie układu odpornościowego, ma m.in. właściwości przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, antydepresyjne, wpływa na trawienie, na mocne kości, poprawia stan serca i poziom cukru we krwi, a ja po prostu lubię jego smak i właściwości rozgrzewające!

 


 

Przepis jest bardzo prosty - najpierw robimy pastę: 1/2 szkl. mielonej kurkumy mieszamy z 1 ł mielonego pieprzu i 1 szkl. wody, podgrzewamy ok 3 minut mieszając, żeby się nie przypaliło. Potem zdejmujemy z ognia i dodajemy 4 Ł oleju kokosowego. Pastę przekładamy do słoika i trzymamy w lodówce, spokojnie wytrzyma kilka miesięcy.

A żeby zrobić napój, mieszamy 1 szkl. dowolnego mleka (zwierzęcego, roślinnego) i 1/2 ł pasty, można do tego dodać cukier i szczyptę cynamonu. Podgrzewamy na mały ogniu ok. 1 minuty i gotowe. Ja po przelaniu do kubka dodaję łyżeczkę miodu.

 



Przy okazji, farbowanie wełnianej chusty się udało! *^v^* Wcześniej była nieładnie żółtawo-beżowa, teraz jest buraczkowo-wiśniowa, nie jest to jednolity kolor bo widocznie nie wymieszałam dobrze barwnika, ale mi to wcale nie przeszkadza. Użyłam 11 litrowego garnka i farby Simplicol do wełny i jedwabiu, a chusta ma wymiary 100 cm na 250 cm. Można farbować też w pralce, ale bałam się, żeby barwnik nie został do następnego prania... Gotowałam 1 godzinę w 65-70 stopniach (trzeba mieć termometr).

 


To ja teraz pójdę nabrać wreszcie oczka na te skarpety bez palców i pięt, a Was zostawiam z pozytywnymi wibracjami na weekend! *^V^*

Sunday, November 07, 2021

I myślę sobie tak...


Ostatnio ciągle słyszę albo czytam - "nie znoszę jesieni!", "nie znoszę deszczu i wiatru!", "jest zimno/ciemno/buro/ponuro"... 

I myślę sobie tak: straciliśmy umiejętność życia w zgodzie z rytmem natury. W Polsce mamy mniej lub bardziej zaznaczone cztery pory roku, ale rozwój cywilizacyjny przyzwyczaił nas do tego, że przez cały rok działamy na tych samych obrotach, wstajemy o tej samej godzinie, kładziemy się tak samo późno latem i zimą - czasami zapalamy światło a czasami nie trzeba bo jest jasno. Nie twierdzę, że należy wrócić do rytmu dobowego czy rocznego naszych przodków żyjących z uprawy roli i hodowli zwierząt, bo wiadomo, że zmianowy pracownik fabryki albo pracownik biurowy będzie miał inny harmonogram dnia niż rolnik (również współczesny), ale może dla samego siebie warto przestać narzekać (psuje się humor sobie i innym dookoła...*^o^*) i spróbować inaczej.

 


 

Ja wiem, świat nam tego nie ułatwia. Ledwo 1 sierpnia w sklepach zobaczyliśmy napisy "Witaj szkoło!" i naszą głowę 'zasypały' przybory szkolne, to potem we wrześniu pojawiły się znicze, żeby natychmiast 2 listopada zamienić się w bombki i mikołaje, potem będzie tylko kilka dni od 27 grudnia, gdy zaleje nas fala reklam fajerwerków i od stycznia na nowo - Walentynkowe serduszka, 15 lutego wjadą pisanki i kurczaczki, a po Wielkanocy wakacyjne oferty last minute, i tak w koło Macieju!... Czy widzicie pewien schemat?

 

Kasza gryczana z jajkiem sadzonym i maślanką, ponadczasowa i ponad sezonowa pyszność! *^0^*
 

Nie ma czasu na odpoczynek. Nie ma okresów bez świętowania. Nie ma oddechu. Ledwo coś jednego się odbyło, już biegniemy szykować siebie i nasze otoczenie na następny punkt w czasie, i staramy się to jak najbardziej przyspieszyć. Kiedy byłam dzieckiem, w naszym domu choinkę ubierało się rano 24 grudnia - nie na tydzień przed świętami, nie na dwa, dekoracje nigdy się nie opatrzyły bo pojawiały się w domu na chwilę przed świętowaniem a znikały na początku stycznia. Teraz kalendarze adwentowe można kupić już w październiku, a jak ktoś kupi, to postawi na widoku, bo taki ładny, albo i nawet zajrzy do środka, bo ciekawe co w środku, i już ma po świętach w listopadzie!...

 

Hasamiyaki w korzeniu lotosa, pyszna propozycja na jesień! (mrożony lotos kupuję online).
 

I tak samo próbujemy zrobić z pogodą. Tempo życia i rozwój cywilizacyjny przyzwyczaiły nas, że możemy mieć wszystko na zawołanie, i kiedy przychodzi ciemny deszczowy bury listopad, to jesteśmy niezadowoleni, bo już teraz chcemy lata! Nie umiemy wyhamować, poczekać, a ten listopad, grudzień to jest przerwa na zatrzymanie się, odpoczynek, dla natury ale też dla nas. 

 

Japoński klasyk i jedno z moich ukochanych dań - nikujaga (wołowina, ziemniaki, makaron shirataki, warzywa duszone w sosie).
 

A może by tak przestać truć dupę sobie i innym dookoła, *^n^*, i wykorzystać ten zimny ciemny czas na odpoczynek fizyczny i psychiczny, nacieszyć się tym, że posiedzimy w domu z bliskimi, pod kocem, z herbatą, z książką, z rękodziełem, że znajdziemy czas na maseczkę na twarz i peeling na pięty (te z Was, które deklarowały, że malują paznokcie u stóp cały rok, nie tylko latem - przyznajcie się, regularnie dbacie o pięty? *^v^* Bo ja, wstyd przyznać, często o nich poza okresem letnim zapominam i biorę się za nie dopiero, jak zaczynają przypominać tarkę do stóp!...). Zamiast dołować samych siebie jojczeniem można się ciepło ubrać i znaleźć swój fajny sposób na miłe spędzenie tego jesienno-zimowego czasu, na przykład ugotować coś pysznego. Specjalnie nie używam czasowników "przeczekanie" "przetrwanie", bo to od razu nastawiałoby nas negatywnie. Tak jak cieszymy się czasem wiosny czy lata, możemy również cieszyć się jesienią i zimą, wszystko jest w naszej głowie!

Można też skupić się na zadbaniu o siebie. Kobieta zadbana - co jako pierwsze przychodzi Wam do głowy? Makijaż, fryzura i modne ciuchy? Takie jest popularne rozumienie tego określenia, ale moim zdaniem to osoba raz w roku porządnie przebadana, z wyleczonymi zębami, z zaliczonym usg piersi i ginekologicznym, która tak ułożyła swoje życie, że poświęca tyle samo czasu na dawanie z siebie innym jak i na swoją przestrzeń, zdrowie fizyczne/psychiczne i rozwój. Osoba otaczająca się ludźmi którzy ją inspirują i wspierają, nie ciągną w dół, znająca swoje priorytety. Tak, makijaż i fryzura są miłe i poprawiają nasze samopoczucie, ale to fikuśności które są na liście dalej. I wiem, nie jest łatwo być kobietą (czy ogólnie - osobą) zadbaną, bo cały czas próbujemy spełniać wiele oczekiwań a te często nie są zgodne z naszymi potrzebami. Ale uważam, że warto próbować, bo jak ostatnio przeczytałam "życie to nie zupa, żeby zaraz było drugie"!..... *^O^*



Mój plan na listopad - więcej dbania o ciało i głowę (bo o twarz dbam całkiem nieźle, a co z resztą?...) - czyli regularna joga, wymuszona niestety powrotem rwy kulszowej, medytacje, które mnie wyciszają, nawilżanie, bo chwilami jak patrzę na swoje nogi to jestem sucharkiem!!! - w tym pomoże mi np.: Boska Kostka czyli balsam w kostce, bardzo mi się spodobała taka forma balsamu (kostkę ogrzewamy w dłoniach i smarujemy ciało tym co nam na dłoniach zostaje), ma świetny cytrusowy zapach, a do rąk kremy Soraya Plante, są trzy rodzaje, wszystkie bardzo lubię i używam wymiennie i cała bateria kremów do stóp z dużą zawartością mocznika. Oczywiście gotowanie - przypominam sobie o gorących owsiankach i jaglankach, ale też o bulionie na ramen i gorących kociołkach pełnych niespodzianek nabe (kupiłam nawet nowy garnek, mniejszy od tego podwójnego, żebyśmy mogli cieszyć się nabe we dwoje!), kusi mnie bigos, zapiekanki i groch z kapustą. ^^*~~ Kupiłam też książkę, która jest właśnie o tym - o wyciągnięciu z tego jesienno-zimowego czasu jak najwięcej pozytywów. Położyłam ją przy łóżku i dawkuję sobie przed snem, jest tam trochę o Ajurwedzie, trochę gotowania i inszych inszości mogących uprzyjemnić nam życie w czasie między listopadem a marcem (ale można też je stosować przez cały rok! ^^*~~), a wszystkie pomysły sprawdzają się u autorki od lat. (Nina Czarnecka pisze bloga Blimsien, który podczytuję od dawna.) Mam też w tym roku fazę na olej i zioła, i tropię kosmetyki i zapachy, które łączą te dwa składniki. 

Rękodzieło - wyciągnęłam zaczęty rok temu Piórkowy sweter i włóczkę na skarpetki do jogi (takie bez palców i pięty, dla przyczepności do podłoża), bo mi stopy marzną podczas ćwiczeń, a pierwsze podejście do wydziergania takich skarpetek kilka miesięcy temu spełzły na niczym... (Popatruję na rower, ale jeszcze nie jestem kondycyjnie gotowa na powrót do pedałowania w pełnym wymiarze.) A na poniższym zdjęciu macie drugą wersję bluzy, którą jak obiecywałam uszyłam z poprawionego wykroju - zwęziłam korpus, zmniejszyłam podkrój szyi i kaptur, na mankietach i na dole jest ściągacz. Dwa razy podchodziłam do zrobienia zdjęć tej bluzy i dwa razy się nie udało z przyczyn niezależnych... No to niech pojawi się teraz na blogu w zajawce, a być może kiedyś doczeka się porządnej sesji! Na razie jest już w stałym noszeniu, co można poznać po kocich kłakach!... *^w^*

 


 

Na koniec, ciasto na weekend (ale nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby je upiec w poniedziałek albo w środku tygodnia! ^^*~~) - migdałowe z ricottą. Mocno rośnie a po wystudzeniu środek opada, ale chyba dlatego że robiłam je z połowy składników w małej tortownicy to moje nie klapnęło za bardzo. Pyszne - wilgotne, cytrusowe, miękkie ale też chrupiące, mój nowy faworyt na jesień zaraz obok pomarańczowego ciasta z semoliną Ottolengiego! *^V^* 

 

 
 
Dzisiaj tyle miałam do powiedzenia, idę teraz wyjąć z farbowania chustę wełnianą (tkaną), którą kupowałam online i jak przyszła, to kolor wcale mi się nie spodobał... Ciekawe, czy kolor po farbowaniu mi przypasuje?.... >)(<

Sunday, October 31, 2021

Urodziny w kwiatach

Jak sobie obiecałam tak zrobiłam - na weekend upiekłam sernik dyniowo-kajmakowy z przepisu ze strony Moje Wypieki. Mój z konieczności nieco zmodyfikowany, bo już na etapie podpiekania spodu i mieszania masy serowej zorientowałam się, że mam za mało sera, nie wiem jak ja robiłam listę zakupów... Więc dodałam więcej masy kajmakowej i też nieźle wyszło!

 


W niedzielę wystroiłam się w nową sukienkę, którą uszyłam kilka tygodni temu, i poszliśmy na miasto na sushi - pierwszy raz od wielu lat!... 

 


 

To znaczy, nie na miasto pierwszy raz od wielu lat tylko na sushi pierwszy raz od wielu lat, bo niestety/stety pierwszy wyjazd do Japonii w 2011 roku i jedzone tam sushi nas zepsuło, przestaliśmy je jadać w Polsce, bo jednak trzy rodzaje ryby z mrożonki to jednak nie jest to samo co duży wybór świeżych ryb i owoców morza, o cenie nie wspominając. No, ale zatęskniłam więc poszliśmy. Miejsce wybraliśmy na podstawie ocen - Sushi Nugat na Wąwozowej i ogólnie było w porządku, tylko nie umieją przyrządzić japońskich pierożków, no ale trudno, sushi było smaczne, szczególnie węgorz!

 

 

A wystroiłam się z okazji urodzin! *^v^* 47 lat mi minęło jak jeden dzień, można by powiedzieć.


 

Materiał to jersey wiskozowy z Nitka Kłębek a ten model sukienki już znacie, uszyłam ją w marcu zeszłego roku też z jerseyu wiskozowego, ale we wzór kraty. Model to 111 z Burdy 10/2014, z tym, że tak samo jak poprzednio nie uszyłam wąskiego przylegającego dołu tylko trapezowy. Uwielbiam takie "wodne" dekolty, a ten można nosić luzem albo podpiąć na której ze stron dla urozmaicenia.



 

Przyznam, że zupełnie zapomniałam, że mam ten materiał... To wyraźny znak, że chyba mam ich za dużo! Zrobiłam mały remanent i wyłożyłam na wierzch jesienne i zimowe wzory, i chwilowo nałożyłam sobie szlaban na kupowanie nowych tkanin (nie liczy się kawałek pikówki, jaka mi będzie potrzebna do płaszcza, ale wzorzystych materiałów na razie mam zapas!). Ale jak tylko go zobaczyłam, to od razu zachciało mi się go nosić, jest ultrajesienny. *^-^*~~~




 

To by było tyle na dzisiaj. Myślałam, że pokażę Wam tę sukienkę w towarzystwie winno-bordowej jesiennej długiej bluzy, ale ta jeszcze nie powstała. Przed wyjazdem na wakacje do Czech kupiłam na szybko taką długą bluzę z kapturem (w kolorze eukaliptusa), i jest bardzo fajna jednak nie spełnia ona mojego podstawowego życzenia - nigdzie nie znalazłam takiej bluzy w kształcie litery A, wszystkie są długimi lub jeszcze dłuższymi tubami, a ja chcę luzu i rozkloszowania na biodrach! No to sobie taką uszyję, materiał już mam, tylko jeszcze muszę dokupić odpowiedni suwak.

Friday, October 29, 2021

Taki dziwny październik...


 

To był bardzo dziwny październik...

 


 

Aż się zdziwiłam, jak zajrzałam na bloga i ostatni wpis jest z 25 września! Pogoda w międzyczasie zmieniła się z "bose stopy" na "zdecydowanie skarpetki do kapci!", wyciągnęłam z czeluści szafy wełniane płaszcze, przewietrzyłam swetry. Dużo się przez ostatni miesiąc działo, ale czy to były sprawy ciekawe dla czytelników bloga o gotowaniu i szyciu?...  



 

No bo tak: najpierw była dwa razy przekładana coroczna uczta Draconii (czyli grupy odtwórstwa historycznego, w której działa Robert, jakby ktoś nie wiedział). I mimo, iż noclegi tym razem były w ciepłym działkowym domku, to jednak dni spędzone na powietrzu zaowocowały u Roberta przeziębieniem, z którego wciąż nie może się wyleczyć. Poza lekami przepisanymi przez lekarza ratujemy się syropem rokitnikowym od Jagody i miodem z tymiankiem i podbiałem (genialny wynalazek i naprawdę pomaga na gardło! ^^*~~). Piszę "ratujemy się" bo ja oczywiście też się tym katarem zaraziłam, a dodatkowo...


 

To już trzeba być wyjątkowym szczęściarzem, żeby kogoś rozbolały trzy zęby na raz!.... A ja właśnie miałam to szczęście........ Dobrze, że ból nie był kosmiczny, ale od trzech tygodni chodzę sobie do dentysty - a to na leczenie ubytków, a to na leczenie kanałowe... Aktualnie został mi jeszcze jeden ząb i boli mnie już tylko portfel, lecz cóż poradzić, ech... Przy okazji, pierwszy raz w życiu trafiłam na bardzo niedelikatną dentystkę! Nie mam jej nic do zarzucenia jako profesjonalistce, bo dwa zęby odbudowała mi fachowo, ale w trakcie pracy niestety jest tak nieporadna, że wali narzędziami po zębach, przyciska rączki od narzędzi do dziąseł, na siłę rozciąga wargi, a po drugim zębie wróciłam do domu z pokaleczonym podniebieniem i językiem od formówki... Ja rozumiem, że stomatolog nie ma najłatwiejszego pola do pracy, i naprawdę nie jestem super wrażliwa na ból i dyskomfort ale bez przesady!!! Dlatego na leczenie ostatniego zęba idę do innego dentysty!



Dodatkowo miałam atrakcje w postaci prób umówienia się na operację mojego mięśniaka (tego dziada co mnie pozbawiał żelaza! Tak w ogóle, po miesięcznej suplementacji zrobiłam badania i wszystko pięknie wróciło do normy. *^o^* Teraz tylko usunąć przyczynę i będzie super!). Nie będę opisywać szczegółowo, ale brak profesjonalizmu i chaos w lecznicy Medicover kompletnie mnie zaskoczył i zniesmaczył, nie zamierzam tracić u nich więcej pieniędzy i w listopadzie idę do innego szpitala gdzie, mam nadzieję, zajmą się moim przypadkiem w bardziej satysfakcjonujący sposób (a wygląda na to, że może być taniej, co przy tak dużej kwocie ma znaczenie!). 

 

 


Weszliśmy w jesienny tryb żywienia, to znaczy na stół wjechały jabłka, orzechy, dynie, persymony i figi. Był pierwszy ramen, a raczej wstęp do ramenowego sezonu, lada dzień nagotuję znowu gar bulionu, podzielę i pozamrażam, i będzie po co sięgać w jesienne i zimowe dni. Jakby się ktoś pytał, gdzie w Warszawie można kupić fajne dynie, to znam dwa takie miejsca - gospodarstwo Majlertów na Białołęce i stoiska dyniowe w Lesznowoli na ulicy Słonecznej 197 i my właśnie tam zrobiliśmy zakupy, bo mamy bliżej. Uszyłam bluzę (modyfikacje zbyt dużego wykroju dały pozytywne rezultaty! ^^*~~) i jesienną sukienkę, jak nie będzie gradobicia to w weekend mam zamiar być w niej obfotografowana. Wyciągnęłam wełnę i krystalizuje mi się ostateczny kształt jesiennego płaszcza, jaki chciałabym z niej uszyć. Mam też w kolejce materiały na dwie sukienki i długą ciepłą bluzę. Zrobiłam trochę szkiców z okazji #inktober, można je zobaczyć na moim koncie na Instagramie.

 



Na listopad mam plan! 1-go listopada idę jeszcze do dentysty (!), ale potem zamierzam mieć same przyjemności, żeby sobie zrekompensować poprzedni miesiąc z bólami zębów i wkurzaniem się na prywatną służbę zdrowia. Na pewno zrobi się zimniej, bardziej mokro, będzie mniej dni słonecznych a więcej wiatru i pluchy, ale co tam, nie zamierzam sobie tymi drobiazgami zaprzątać głowy! Do codziennej szklanki wody z miodem i pyłkiem dodam kubeczek ciepłego złotego mleka na odporność, będę jeść dynie i orzechy, i upiekę dyniowo-karmelowy sernik. Będę szyć, malować, czytać kryminały, i wrócę na rower. Taki mam plan na jesień. *^v^*~~~




Saturday, September 25, 2021

Przedwakacyjne uszytki

No to lecimy z przedwakacyjnymi uszytkami! *^v^*

 


 

Po pierwsze, postanowiłam dokończyć wycięte dawno temu spodnie dresowe Złoty Pył. Wykrój już znacie, to niezawodny model 105 z Burdy 12/2019, czyli Złota Jesień z zeszłorocznych wakacji oraz domowa wersja Malwy. Materiał kupiłam w sklepie Metry i Centymetry, i występuje on w kilku wersjach tkanin, mam go też na softshellu. Nie mam nic więcej do dodania o tych spodniach poza tym, że niezmiennie są to moje najwygodniejsze i najukochańsze portki!!! *^0^*~~






(Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że materiał w złote monstery używam od roku i bardzo mocno się już sprał... Czarne tło pokryło się białawym meszkiem a złote liście przeszły w przytłumioną żółć... Nie wiem, jak będzie z jakością dresówki z Metry i Centymetry, tamtą dresówkę kupiłam na allegro.)

Drugim uszytkiem jest bluzka z resztek, i kiedy ją szyłam uświadomiłam sobie, że w zeszłym roku uszyłam pierwszą wersję tej bluzki z innych resztek i jeszcze jej nie pokazywałam! No to po kolei - najpierw "bluzka śniadaniowa" - tak ją nazywam, bo jest ultra mięciutka i wygodna, i wskakiwałam w nią rano w hotelu, żeby zejść na śniadanie. Model to 115B z Burdy 08/2015 i jak widać powstała z dwóch dresówek pozostałych po szyciu sukienek, błękitnej i różanej. Wykroiłam elementy jak się zmieściły na kawałkach tkanin, co wyraźnie widać, bo niebieski rękaw musiał dostać różany mankiet, inaczej byłby za krótki. ^^*~~ Oraz czego nie widać, plecy są całe niebieskie i zszywane z dwóch połówek. Góra jest wykończona lamówką z niebieskiej tkaniny, mankiety obrzucone i podłożone a dół bluzki tylko obrzucony ściegiem overlockowym. (Wiem, że lamówka na dekolcie się podnosi, cięłam ją ze skosu a mimo to tak się zachowuje, trudno, nikt z tego strzelał nie będzie, jak mawiała moja mama, bluzka działa i z taką "stójką", i nie zamierzam sobie tym zawracać głowy! *^n^*)

 


 

Sokole oko wyłowi na powyższych zdjęciach spódnicę, która już tu wystąpiła na blogu pod postacią tuniki Łąkołody! Tunika owa miała dwie wady, po pierwsze: bardzo elastyczny dół doszyłam do lekko elastycznej góry i trudno się to zakładało, a po drugie - ostatnią rzeczą, jaką znajdziecie w mojej szafie są takie długie tuniki! Może dlatego wcale jej nie nosiłam i w końcu postanowiłam przerobić dolny panel na bluzkę. Jednak kiedy ją odprułam od górnej części przypomniałam sobie, że ma ona kieszenie, i pomyślałam, że może warto je jakoś wykorzystać, skoro już tam są?... (w bluzce wypadłyby z boku cycków! ^^*~~) Wystarczyło więc zaszyć tunel na gumę, wpuścić ową gumę i już miałam spódnicę idealną!

Teraz ta bluzka, która powstała jako pierwsza - dwie resztki jerseyów z dwóch sukienek. ^^*~~

 



 

Jedziemy dalej! Po wycięciu elementów na spodnie Złoty Pył zostało mi trochę drukowanego materiału, no to dokupiłam dresówkę w kolorze miodowa musztarda i uszyłam bluzę z kapturem. Model to bluza 103 z Burdy 01/2017. Przyszło mi do głowy, żeby uszyć sobie coś dużego, luźnego, oversize, i wycięłam rozmiar 42 zamiast zwyczajowej 40-stki. I to był błąd, to znaczy sama bluza jest okay, ale kaptur i podkrój szyi jest bardzo duży i trochę źle się układa, w następnym egzemplarzu wprowadzę poprawki do wykroju, ale ogólnie jestem bardzo zadowolona! *^v^*

 





 

Teraz kolejne spodnie - wymyśliłam sobie jeansy - żeby były elastyczne, bo takie są wygodne i żeby miały elementy ozdobne. Wzięłam na warsztat model 109 z Burdy 09/2020, który już widzieliście w zeszłym roku pod postacią Hortensji oraz dwa rodzaje elastycznego jeansu i dziecięce kimono, które kupiłam na targu staroci w Japonii kilka lat temu.

 




 

Wykrój na spodnie podzieliłam na elementy, po trzy na każdy przód i tył, pomieszałam układ tkanin i dodatkowo ponaszywałam fragmenty wzorzystej bawełny. Oczywiście Hortensje powstały z tkaniny elastycznej (interlock) więc nie wymagały zapięcia, natomiast jeans z dodatkiem elastanu już tego wymaga więc wszyłam suwak z przodu.

Przy okazji mam uwagę dotyczącą tkaniny interlock - po roku noszenia spodni Hotensje moje doświadczenia są takie: o ile interlock nadaje się do szycia luźnych bluzek czy sukienek, to zupełnie się nie sprawdzi pod postacią dopasowanych ubrań z dużą ilością szwów, np.: z naszytymi kieszeniami. To co w ogóle nie dzieje mi się w przypadku dresówek, dzieje się niestety z interlockiem - materiał szybko wypycha się na kolanach i rozciąga się na szwach, robią się spore dziurki, a zapewniam Was, że nie szyłam ultra opiętych legginsów tylko normalne spodnie, które trochę się naciągają, gdy siadam, kucam, itd, ale przez większość czasu pozostają luzem wokół ciała.

 



No i tak to na razie wygląda. W planach mam niebieską bluzę z kapturem (kupiłam już materiał i ściągacze), szarą raglanową bluzkę z jerseyu (materiał już uprany czeka na krojenie), i zobaczymy co dalej. Mam jeszcze kilka tkanin wzorzystych, ale chwilowo nie mam pomysłu na nowe sukienki. Mam wełnę na płaszcz, ale nie mam do niej reszty (chcę połączyć wełnę z czarną pikówką) i opracowanego pomysłu. Mam softshell z wzorem Złoty Pył i rozważam uszycie z niego kurtki, ale jeszcze nie wiem jakiej. Mam zaczęte zeszłej jesieni spodnie z innego softshella i nawet niedawno kupiłam do nich suwak, może je niebawem dokończę! Ela Kos pytała w komentarzu, czy nie mam nic na drutach - no mam, sweter piórkowy. Myślałam, że zdążę go skończyć przed wyjazdem do Czech ale się nie udało, zresztą i tak bym go tam nie założyła bo cały czas mieliśmy upalne lato! Ale czas go skończyć, bo zaczęły chodzić mi po głowie mitenki... Co w ogóle jest nie w moim stylu, bo ja muszę mieć zakryte nie tylko dłonie ale też palce, inaczej rękawiczka nie ma dla mnie sensu, ale jakoś mi się mitenek zachciało, co poradzić. ^^*~~ 

(Czy widać, że zaczynam nabierać energii i ochoty do działania? Nie czuję się jeszcze zbyt dobrze, ale razem z lekarzem zaplanowaliśmy rychły zabieg, który powinien znacząco poprawić mój stan zdrowia, co mnie najpierw strasznie przeraziło ale potem napełniło nadzieją na odzyskanie radości życia i siły do, hm... w sumie do wszystkiego, bo obecnie nie mam siły na nic. Także ten, idzie ku lepszemu! *^o^*)

 

Tyle na dziś, idę trzeć ziemniaki na szare kluski z bryndzą i skwarkami*, obiad idealny na chłodną i mokrą sobotę! Miłego weekendu i do następnego razu. ^^*~~

*oczywiście ziemniaki zetrze za mnie blender, co będę sobie palce ścierać na tarce!... *^V^*~~~