"Jedzie pociąg jedzie,
wiezie ludzi wiezie,
puszcza dymu szare kłęby.
Powiedz mi sąsiedzie,
dokądże ty jedziesz,
bo ja do Szklarskiej Poręby."
Marek Grechuta
W czwartek wybraliśmy na zwiedzanie okolic Szklarskiej Poręby i zaczęliśmy od absolutnie magicznego miejsca, czyli od Japońskiego Ogrodu Siruwia.
(Zdjęcia poziome można powiększyć.)
Przyznam, że kiedy usłyszałam cenę 27 zł za bilet wstępu, to nieco mnie zatkało (w Tokio płaciliśmy raczej 300-400 jenów, a tutaj ponad 700...), ale kiedy zaczęliśmy krążyć po alejkach i podziwiać jak właściciele-pasjonaci zaprojektowali i zorganizowali całe założenie ogrodowe, to uznałam, że jest to najlepiej wydane 27 zł na wstęp dokądkolwiek!
Ogród jest piękny, przemyślany, świetnie zaaranżowany krajobrazowo. Rośliny są dobrane i posadzone w taki sposób, że można by ten ogród spokojnie przenieść do któregoś miasta w Japonii i pasowałby tam jak ulał! Jest tu wszystko - woda, głazy, suche kamienne i piaskowe ogrody, różnorodność kolorów i faktur, drzewka bonsai, ale też nasza rodzima roślinność, która idealnie zgrywa się z roślinnością egzotyczną.
W Siruwii (której nazwa to japońska wersji imienia właścicielki Sylwii!) jest też małe muzeum z kolekcją zbroi samurajskich i japońskich lalek, barek z przekąskami i lodami, pamiątki, można się napić japońskiej herbaty. Często też organizowane są tu różne wydarzenia związane z kulturą Japonii, koncerty, itp, a przez płot widać, że ogród będzie rozbudowywany. Robert po cichu liczy na pensjonat z gorącymi źródłami kiedyś w przyszłości!... *^w^*
Siruwia jest piękna. Właściciele włożyli mnóstwo pracy w aranżację ogrodu i idealnie połączyli japońską estetykę i egzotyczną roślinność z polskim krajobrazem. Jest to naszym zdaniem jeden z najlepszych ogrodów w stylu japońskim jaki odwiedziliśmy i bez problemu mógłby się znaleźć w Tokio, gdzie cieszyłby i zachwycał na równi z innymi tamtejszymi ogrodami. Z przyjemnością do Siruwii wrócimy! *^V^*
Przy okazji, na wakacje uszyłam sukienkę - błękitny jersey, wzór własny na podstawie zdjęcia bluzki, jakie znalazłam gdzieś w Sieci -> chodziło mi o te trzy plisy w pionie idące przez środek sukienki pod dekoltem. Już wiem, że będę chciała jeszcze z nią pokombinować, być może dodam nakładane kieszenie albo zrobię plisę na jednym boku, to ostatnio mój ulubiony motyw w sukienkach (zastosowałam go w poprzedniej sukience, której jeszcze nie pokazywałam).
Po dwóch godzinach spędzonych w Siruwii poczuliśmy głód i pojechaliśmy znaleźć miejsce, na które Robert trafił na mapie Google'a poprzedniego dnia, a mianowicie... w malutkiej wsi Grudza miał się znajdować RAMEN SHOP!!! Nie do końca wierzyliśmy w jego istnienie, ale kto wie, może jednak?... Daleko nie było. Niestety, informacje pochodzące z mapy nie napawały optymizmem - miejsce miało jedną entuzjastyczną ocenę oraz taką informującą, że ktoś był i szukał, ale baru nie znalazł... I niestety tak samo było w naszym przypadku, przejechaliśmy wioskę wszerz i wzdłuż a pod podanym adresem ramen-baru znaleźliśmy jedynie plebanię! Ktoś zrobił sobie intrygujący żart, umieszczając taki bar w środku wiejskiego krajobrazu woj. Dolnośląskiego i nawet ilustrując swoją recenzję zdjęciami apetycznych misek pełnych ramenu!... Szkoda, że dodać miejsce na mapie może każdy, potwierdzić jego istnienie musi tylko osoba o statusie "lokalnego przewodnika" a nikt z Google'a nie weryfikuje punktów na mapie. *^N^*
W efekcie na obiad pojechaliśmy do Perły Zachodu, gościńca położonego nad jeziorem Modre. Niestety nie podawali tam czeskiego piwa, a Książęce było najmniejszym złem, jakie oferowano... Ale jedzenie było pyszne! ^^*~~ (znowu bigos z kopytkami, tym razem pieczonymi!)
Ostatnim punktem wycieczki była Książęca Wieża w Siędlęcinie nad Bobrem. Ta XIV-wieczna wieża mieszkalna słynie z tego, że na jednym z jej poziomów zachowały się polichromie z 1346 roku nawiązujące do historii Sir Lancetota. Malowideł nigdy nie dokończono (na jednej ze ścian wciąż są same szkice) i nie znamy powodu, dlaczego tak się stało. Podobno od 2016 roku trwają prace konserwatorskie mające na celu odtworzenie polichromii (gdy tam byliśmy niewiele się działo w tym kierunku).
Wieczorem po powrocie do Szklarskiej Poręby zakończyliśmy dzień kolacją w Młynie Łukasza. ^^*~~
I to już był prawie koniec naszych krótkich wakacji. Następnego dnia Lena i Ciech wracali do Warszawy, więc tylko skoczyliśmy do Czech na szybkie zakupy i obiad w Harrachowie i nasi przyjaciele pomknęli do domu a my zostaliśmy jeszcze na jedno popołudnie i wieczór na relaks Pod Modrzewiem.
To były bardzo fajne wakacje tym bardziej, że my prawie wcale nie podróżujemy po Polsce a po jej południowej części w szczególności, bo łażenie po górach nie jest naszą ulubioną formą spędzania wolnego czasu. Poznaliśmy troszkę okolice Szklarskiej Poręby, zorientowaliśmy się co jest do zobaczenia i być może wrócimy tam niebawem na pogłębianie naszej znajomości z tym regionem. Ja przekonałam się, że góry to nie równina i mimo upalnego lata powinnam była zabrać więcej cieplejszych ubrań/długich spodni/bluz/swetrów, bo sierpniowe wieczory potrafią być ciałkiem rześkie!... No i nie mam porządnych butów do wędrówek górskich, a niewykluczone, że przeszłabym się na spacer do któregoś z naszych wodospadów albo może nawet i kawałeczek w góry! *^o^* Baza wypadowa jest sprawdzona - Pokoje Pod Modrzewiem są przyjemnym pensjonatem z wygodnymi wielkimi pokojami (śniadanie w cenie) w zacisznej lokalizacji ale blisko centrum miasta, a Makunka okazała się dokładnie taka jak sobie wyobrażałam, znając ją z jej bloga i Instagrama, i jeszcze więcej!!! *^V^* Jak tylko spotykałyśmy się w jadalni przy stole, to pogaduchom nie było końca i w ogóle cud, że udało nam się wyjechać bo jeszcze stojąc przy spakowanym samochodzie pytlowałyśmy jak najęte!... Zdecydowanie trzeba tam wrócić, bo wyraźnie mamy sobie jeszcze dużo do powiedzenia!... *^V^*~~~~