Monday, April 01, 2019

Tu się przylepiłam i tu zostanę!

Co się trochę podleczę, to za chwilę jest dzień wietrzny i deszczowy, i robi mi się gorzej... W poniedziałek pojechałam na cmentarz do rodziców, wywiało mnie na lewą stronę i okropiło deszczem, i we wtorek i środę ledwo mówiłam i ciągle kasłałam. Zaczynam się zastanawiać, czy ja już do końca życia będę miała katar i kaszel?...  Chyba zmienię nazwisko na Joanna Zakatarzona-Kaszląca!...
As soon as I get a little better there is a windy and rainy day, and I get worse again... On Monday I went to visit my parents' grave, the wind blew right through me and the rain drizzled on my head, and on Tuesday and Wednesday I could barely speak and kept on coughing. I've started to wonder whether I'll be sick forever and ever?...




Ale mimo wszystko w środę rozpoczęłam akcję "wyrzucanie z piwnicy starych przetworów i inszych inszości" i po tym, jak  na dłuższą chwilę zastawiłam się kompletnie w rogu piwnicy rzeczami odstawianymi z półek "na chwilę na bok", rozłożyłam pracę na dwa dni... *^w^* Dodatkowo, zostawiłam jeszcze część rzeczy, na które musi spojrzeć Robert i zdecydować czy mu to zostawiać. Ale z zadowoleniem mogę stwierdzić, że się przejaśniło! (chociaż jeden słoik z duszonymi morelami na znak protestu przylepił się do drewnianej półki i na razie go tam zostawiłam, bo nie byłam w stanie go oderwać.....)
But being sick aside, on Wednesday I started the cleaning the basement storage project, also known as "get rid of tons of old pickles and stuff"... Moments after I blocked myself in the corner with things I was putting away on the floor "just for a moment" I decided it's a two day job... *^w^* Also, I kept some things that Robert needed to take a look at and decide what to do with them, because they're his. But even at this point it's nicer and more spacious! (although one jar with fried apricots glued itself to the shelf and it might stay there forever and we'll have to place stuff around it somehow...)

Projekt #100kwiatówwkolorze trwa, na razie udaje mi się być na czas i nie braknie mi kwiatów! ^^*~~ Przy okazji przypomniałam sobie, jakie piękne są akwarele Aquarius i chyba chcę dokupić więcej kolorów!
#100flowersincolour project thrives! I manage to create one picture a day and still have lots of flowers to choose from! ^^*~~ I reached for the Polish Aquarius brand of watercolours and I reminded myself how pretty they are, I think I'm ready for more shades!


 
 
 
 


W niedzielę był piękny słoneczny ciepły dzień, i mimo tego, że zgubiliśmy jedną godzinę (SNU!!!) zdecydowałam się wyprowadzić mój katar na spacer i pojechaliśmy do Praskiego Centrum Koneser.
Najpierw moją uwagę zwróciło otwarte w sobotę nowiutkie Muzeum Biżuterii Współczesnej. Kilka eksponatów bardzo mi się spodobało, na pewno będę szukać tych jubilerów i obserwować ich projekty!
On Sunday it was a nice warm sunny day and besides the fact that we lost one hour (of SLEEP!!!) last night due to Spring time change, I decided to take my cold for a walk and we went to Koneser Centre event place.
First, I wanted to see the fresh (opened on Saturday) Museum of Contemporary Jewelry. Some designs caught my attention and I think I'll follow some of the designers to see what they're going to make in the future!


 
 Podziwiamy biżuterię w gablocie. ^^*~~
We admire jewelry in the showcase. ^^*~~

kliknij żeby powiększyć/click to enlarge

Kilka przykładowych eksponatów.
Some of the jewelry.

 
 
 


A potem zajrzeliśmy na Ekocuda Targi Kosmetyków Naturalnych. Ludzi było mnóstwo, wyobrażam sobie, co działo się w sobotę!... Wystawców też było wielu, Robert był zdziwiony ile istnieje u nas małych firm robiących kosmetyki oparte na składnikach naturalnych. Sam dał się skusić i kiedy ja próbowałam zdobyć szampon w kuli od Czterech Szpaków (w niedzielę o 13:00 nie było już na to żadnych szans...), to on już płacił za żel do mycia i krem do twarzy i brody dla mężczyzn na stoisku Kann!... *^V^*
And then we went to Ecowonders Natural Cosmetics Fairs. There were a lot of people, I wonder was was happening on Saturday!... There were also quite a lot of exhibitors, Robert was surprised how many small natural cosmetics companies there are. And when I went to check whether I can get the new shampoo bar from Cztery Szpaki (no way on Sunday noon, all sold out...), Robert was talking to a man selling cosmetics for men, and a moment later he was paying for the set for a face and a beard: washing gel and a cream! *^V^*


 


Nie robiłam dużych zakupów, bo niczego tak naprawdę nie potrzebowałam i przyznaję, że trochę mnie ta ilość stoisk i ludzi przestraszyła... Jak się podchodziło gdziekolwiek, to sprzedający zaraz pokazywali wszystko, opowiadali, proponowali... Chyba się trochę do tego nie nadaję, wolę sama na spokojnie popatrzeć, pomacać, zakupy online i supermarkety wymyślono dla mnie! Ale pracuję nad sobą, dlatego w ogóle zdecydowałam się zajrzeć na te targi! ^^ Pojechałam też na przeszpiegi jak wygląda taka impreza, jakie są zniżki, jaka oferta. Pomacaliśmy inne niż ten który mamy zapachy dezodorantu LaLe i już wiemy, że następny będzie Sandałowy albo Cedrowy (albo obydwa, bo mamy podzielone przychylenia się... ^^*~~). Nasze zakupy to: Roberta żel do mycia i krem do twarzy i brody z firmy Kann (jego zaufanie wzbudził pan producent, który miał podobną brodę do jego własnej! *^o^*), mydło piwne z Bydgoskiej Wytwórni Mydła, szampon w kuli od Naturalnie Że ĄĘ i bambusowe chusteczki do nosa od Zuzii.
I didn't buy much because I really didn't need anything and I must admit I was a little overwhelmed by the number of people and stalls... When you approached any stall the sellers were immediately starting to talk, show the items, talk about them... I don't think I'm cut out for this, I prefer to take a look and touch, and think about it by myself, online shopping and supermarkets were invented just for me! But I've been working on my anxieties that's why I went to the fairs at all! ^^ I also went to check what does such event looked like, what was the offer and the discounts. We tried some new smells from the LaLe dedorant (we have green tea now), and we decided next one will be Cedar or Sandalwood (or both, because we apparently want different things... ^^*~~). Our shopping: Robert's washing gel and cream for face and beard from Kann, beer soap from Bydgoska Wytwórnia Mydła, shampoo bar from Naturalnie Że ĄĘ and bamboo tissues from Zuzii.




Po zakupach przyszedł czas na lunch, a ponieważ już byliśmy poza domem, to wybraliśmy się do dawno nieodwiedzanej Dżungli na Ursynowie. Miałam ochotę na domowy obiad a Robert na kurczaka (*^w^*), i udało nam się trafić idealnie, bo była pomidorowa, "mielone" i "pieczona kaczka", a do tego gotowane ziemniaczki, jarzynka buraczkowa albo mizeria! (zdjęcia poniżej). Dżungla to świetne miejsce, jedliśmy tam kilka razy i zawsze było pysznie, jedzenie jest przemyślane, porządnie smacznie doprawione, porcje spore! Jedyny mankament - trochę długo czeka się na jedzenie, to nie jest bistro, ale poczekać warto!
After shopping we went for lunch to the vegan restaurant Jungle, we haven't been there for some time and we were glad we decided to eat there! I wanted to eat some "home made lunch" and Robert felt like eating chicken (*^w^*), and it was a perfect lunch because we had tomato soup, "meat patties" from millet and soy, and "baked duck" from soy, served with mashed potatoes, beetroots or cucumbers (photos at the end of the post).


 kliknij żeby powiększyć/click to enlarge


***

Czwarty tydzień DOJadania w szczegółach. Tym razem postawiłam na prostotę wykonania i swojskie smaki na przemian z ostrą kuchnią dalekiej Azji. *^o^*

poniedziałek, 25 marca
śniadanie: nasi lemak (Robert ugotował bo to jego specjalność, bardzo ostry sos pomidorowy z czosnkiem, cebulką i tajskim chilli), podany z kokosowym ryżem, prażonymi orzeszkami ziemnymi i ogórkiem


lunch: reszta  wiedeńskiego gulaszu grzybowego z soboty ("God Food" Malka Kafka, str. 224), makaron (ja) albo ziemniaki (Robert), duszona młoda kapusta
kolacja: kanapki - żytni chleb a na nim sałata/żółty ser Violife/pomidor a na drugiej masło orzechowe i domowe konfitury z wiśni

wtorek, 26 marca
śniadanie i lunch: nic, zrobiliśmy półdniową głodówkę, piliśmy tylko wodę, i kawę.
kolacja: curry ramen (Vegan Richa) - w mojej wersji z dodatkiem cukinii, fasoli jaś, machewki, i z surową młodą kapustą na wierzchu do chrupania, oraz zamieniłam soczewicę z przepisu na ciecierzycę, bo akurat miałam ugotowaną i chciałam ją zużyć, przepyszne danie!!! Na pewno będzie się pojawiało u nas często w różnych wersjach - z tofu, z innym wyborem warzyw, Robert nawet juz sobie zażyczył wersję z kurczakiem po DOJadaniu... ^^*~~



środa, 27 marca
śniadanie: ja - owsianka z bananem, kakao, kiwi, domowymi konfiturami i mlekiem kokosowym; Robert - smażone ziemniaki z papryką, szczypiorkiem i przyprawami


lunch: ja - makaron penne z młodą kapustą duszoną w mleku kokosowym z dodatkiem ostrej pasty sambal oelek i koperku; Robert - wczorajsze curry z ryżem basmati
kolacja: barszcz ukraiński, chleb


czwartek, 28 marca
śniadanie: ja - ryż na mleku sojowym z makiem i mango (wyjadałam resztę ugotowanego wcześniej ryżu krótkoziarnistego), Robert - kanapki na chlebie żytnim: masło orzechowe z domową konfiturą wiśniową i guacamole z pomidorkiem


lunch: nasi lemak z kokosowym ryżem basmati, orzeszkami ziemnymi i ogórkiem (tak samo jak na poniedziałkowe śniadanie, sosu mamy litrowy słój zrobiony na zapas!)


kolacja: makaron z zielonego groszku z sosem z suszonych pomidorów (Vegan Richa) - zmodyfikowałam trochę przepis - zamiast kotletów sojowych dodałam ugotowaną ciecierzycę i zamieniłam mleko z nerkowców na kokosowe, bo Robert nie może jeść egzotycznych orzechów



piątek, 29 marca
śniadanie: placki z mąki pszennej i mleka roślinnego, z gruszką w kostkę i rozciapcianym ultradojrzałym bananem jako spoiwo, podane z cukrem pudrem


lunch: młoda kapusta z pomidorami, kalafior z bułeczką, młode ziemniaki z koperkiem

 

kolacja: wrapy z muhammarą i pestkami dyni, z guacamole, sałatą i czerwoną papryką, z masłem orzechowym i domowymi powidłami śliwkowymi

sobota, 30 marca
śniadanie: reszta makaronu z zielonego groszku z sosem z suszonych pomidorów (Vegan Richa), Robert szedł do pracy na 6:00, więc zrobił sobie kanapkę z wegańską mozarellą i pomidorem, a na drugie śniadanie zjadł ziemniaki/kalafiora/kapustę z obiadu z dnia poprzedniego
późny lunch o 17:00: spaghetti aglio e olio (bez masła i anchovies)


kolacja: kanapki - chleb żytni: muhammara i pestki dyni; sałata, bio pasztet z marchewki (kupny - taki sobie, suchy), muszarda

niedziela, 31 marca
śniadanie: ryż basmati, kalafior w żółtym curry, papadamy - skoro nie mogę jeść jajek to równie dobrze mogę jeść dania "obiadowe" na śniadania


lunch: pojechaliśmy do Dżungli i to okazało się strzałem w dziesiątkę!
Zapomnieliśmy, że jak mamy ochotę na "domowy obiad" porządnie doprawiony i pysznie ugotowany, to trzeba do Dżungli! Jedliśmy pomidorową,  "kaczkę" sojową z ziemniaczkami i buraczkami (kaczka lepsza od mięsnej!!!) i mielone jaglano-sojowe z sosem tatarskim, ziemniaczkami i mizerią. PYYYYCHA!!! *^V^*

 
 

kolacja: kanapki z muhammarą i pomidorem, i masłem orzechowym z domową konfiturą z wiśni


20 comments:

  1. O matko, jak ty gotujesz!!!! Niesamowite, jak jesteś kreatywna! Zazdroszczę. Ja bardzo lubię dobrze zjeść, ale żeby zaraz gotować, to niekoniecznie.
    Nasi Lemak to tradycyjne malajskie danie, które zjem, ale nie przepadam. Twoje wygląda dużo lepiej. Tutaj podstawą są suszone krewetki, suszone anchovies, a to nie mój smak. Patrząc na twoje menu, to jesteś Azjatką pełną gębą. Jesz ciepłe dania na wszystkie posiłki. Ja, po prawie dwóch latach w dalekiej południowo-wschodniej Azji, jeszcze nie przywykłam, aby jeść obiad na śniadanie:)))
    Pozdrawaiam słonecznie:)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! ^^*~~ Ja też lubię dobrze zjeść i jak sobie sama tego nie ugotuję, to skąd to wezmę?... *^V^* Nie wszystko można kupić albo zjeść w knajpie!
      Przepis na nasi lemak Robet gdzieś znalazł w Sieci (najpierw jadł to dania z baru w Warszawie), i ten składa się z ogromnych ilości czosnku i chilli, a do tego cebula i pomidory... *^w^* Ale na bazie z anchovies też musi być pyszne! Z tym obiadem na śniadanie to jest tak, że nie ma u mnie znaczenia, jaki to rodzaj dania - śniadaniowy czy obiadowy, za to dzielę śniadania na ciepłe i zimne w zależności do pory roku, latem częściej jadam owsianki na zimno, zimą - gotowane gorące. Natomiast są takie dania, które chętnie zjem o każdej porze roku - jajecznica, jajko na miękko, naleśniki, miska ciepłego ryżu z natto, zimne silken tofu ze szczypiorem i sosem sojowym i zupa miso... ^^*~~

      Delete
  2. A ja myślałam, że zakupy on-line to dla mnie wymyślono :). Nie lubię takich imprez, ale supermarkety też mnie przytłaczają.
    Z gotowaniem mam jak Danonk - lubię patrzeć jak inni gotują :).
    Biżuteria arcyciekawa, lubię formy supernowoczesne, ale owady pani Woźniak też mnie urzekły :).
    Pięknie malujesz! Krokusy zachwyciły mnie wyrazistym przepięknym kolorem, pozostałe - delikatnością i dopracowanymi detalami :). Moje obrazki roślinkowe inspirowane Twoim wyzwaniem kwiatkowym zaczęły powstawać, ale jakiś post z nimi będzie nie wiem kiedy, może na półmetku, taki bardziej zbiorowy, bo jestem w niedoczasie i nie mam siły tego ogarniać.
    Zazdroszczę Ci trochę życia w dużym mieście, mój maż uparł się na dość głęboką prowincję, co ma swoje zalety, ale mnie jednak ciągnie do cywilizacji :). Niby wszędzie można dojechać, do najbliżej metropolii mamy godzinkę jazdy autostradą, ale w praktyce to jednak staje się wyprawą. Zresztą - może trzeba by zmienić podejście, zainteresować się bardziej wydarzeniami, przeczesać internet w poszukiwaniu fajnych miejsc, które pojawiły się od czasu naszych studiów. No jednym słowem - ruszyć tyłek z kanapy. Znowu mnie zainspirowałaś :).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jednym minusem kupowania online jest fakt, że nie mogę niczego dotknąć - nie ma to dużego znaczenia przy np.: kosmetykach, bo przeważnie wiem co kupuję, czego się spodziewać, ale jest problematyczne przy ubraniach, włóczce i materiałach, bo jestem macaczem i muszę sprawdzić, jak czuję daną tkaninę pod palcami... (no, z ubraniami jeszcze jest problem z rozmiarem, szczególnie spodni...). Natomiast kiedy dopada mnie pomocna pani w drogerii zawsze mówię, że sobie oglądam (no, chyba że szukam konkretnej rzeczy), ale na takich targach stoiska są malutkie, ludzi dużo, stajesz przy danym stoisku nos w nos ze sprzedającym a za Tobą już kolejna następnych zainteresowanych. No, nie jest łatwo...
      Biżuteria na tyle mnie zaciekawiła, że aż zrobiłam porządek w mojej skromnej kolekcji naszyjników! *^V^* Idzie wiosna, czas dekoltów czyli miejsca na ich eksponowanie!
      Dziękuję bardzo za komplementy dla szkiców! *^-^* Na razie daję radę się wyrobić, chociaż ten tydzień mam wyjątkowo zajęty, bo wpadła mi robota (też artystyczna) i to na ostatnią chwilę... Ale nie poddaję się!
      Kiedyś myślałam, że chcę mieszkać pod miastem albo na wsi, była taka potencjalna możliwość godzinę drogi od Warszawy (15 minut od Pułtuska), ale... ja chyba jestem zwierzęciem miejskim. Owszem, fajnie by było nie mieszkać w bloku, mieć ogródek, widok na rzekę i las pod bokiem, ale ja nie prowadzę samochodu, mam swoje ulubione sklepy, knajpy, mam blisko do parków, Ursynów jest bardzo zielony a do centrum mam 15 minut metrem. I w sumie jest mi tu dobrze! ^^*~~ A ruszyć tyłek z kanapy sama mam w tym roku ochotę, właśnie żeby pokorzystać z imprez kulturalnych czy targów, trochę pożyć życiem miasta, trochę wyjść z własnej skorupy i poza moją strefę komfortu. *^o^*

      Delete
  3. Po prierwsze zdrowia zycze!
    A poza tym chcialam podziekowac, bo jestes dla mnie ogromna inspiracja kulinarna, dzieki Waszemu DOJadaniu w wersji weganskiej. W domu jemy wegetariansko, albe bardzo nudno. Chcialabym, zeby bylo wiecej wegansko. I mam juz cala mase pomyslow od Ciebie na proste, szybkie i bardzo dobrze zapowiadajace sie obiady!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! Mam nowe tabletki i syrop, i chyba idzie ku lepszemu... ^^*~~
      Bardzo się cieszę, że Cię inspiruję, bardzo mi miło to czytać! Czasami nie trzeba robić dużych zmian w jadłospisie, ale coś dodać albo przyrządzić trochę inaczej niż zawsze. Dla nas weganizm jest eksperymentem, ale już wiemy, że dużo pomysłów zostanie z nami po 19 kwietnia, bo są ciekawe i smaczne. Powodzenia w gotowaniu i pochwal się, co jecie! *^o^*

      Delete
  4. Już poprzednio miałam napisać, ze Twoje akwarele z wiosennymi kwiatami bardzo mi się podobają. Świetny pomysł i mam nadzieje, ze uda Ci się wytrwać w Twoim postanowieniu by codziennie malować jeden kwiat.

    Czy do tego curry od Vegan Richa sama przygotowywałaś pastę curry, czy korzystałaś z gotowej? Swego czasu kupiłam kubełek żółtej pasty curry i jakoś mi nie schodzi, ale ciągle szukam inspiracji, żeby ja zużyć i ten przepis byłby super do tego celu :)

    Aczkolwiek ja, podobnie jak moje przedmówczynie, wolę jeść niż gotować :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! ^^*~~ Ja też mam nadzieję, że wytrwam, chociaż już automatycznie sięgam rano po szkicownik i mam nowe pomysły związane z malowaniem kwiatów (i do ryb bym chciała powrócić).
      Pastę curry robiłam sama, z podanych składników, wrzucasz wszystko do blendera, ziuuuuu i gotowe, dodajesz tylko mleko kokosowe, bulion i wsad do wyboru - warzywa, tofu, cokolwiek innego. Ale jeśli masz gotową pastę, to masz jeszcze łatwiej, szczególnie, jeśli jak mówisz nie przepadasz za gotowaniem *^w^*. Łyżka pasty na patelnię, podsmażyć, dodać mleko kokosowe (i bulion ewentualnie, jeśli to ma być zupa) i warzywa, i już!

      Delete
  5. Dobry wieczór, Joasiu,
    od dawna zachwycam się Twoimi obrazkami,ale uważałam, że nie mam prawa ich głośno komentować, ponieważ sama nie potrafię nic namalować.
    Co do częstych przeziębień: czy stosujesz syrop z rokitnika? My mamy owoce z własnego ogrodu, syrop surowy, zakonserwowany cukrem bez gotowania (strasznie słodki,ale zażywany w małych ilościach) i nie pamiętamy już, co to jest katar, ani ból gardła. Na kaszel dobrze działa też syrop z sosny, też własnej produkcji posiadamy.
    Podziwiam niezmiennie twoją kuchnię i samozaparcie w diecie bezjajecznej.
    Natomiast u nas nabiał jest, oprócz warzyw i kasz, podstawą jadłospisu. Wegetarianizm - owszem, chociaż nie zawsze ( dynia duszona na boczku wędzonym jest smaczniejsza, niż bez boczku), ale bez mleka, serów przeróżnych i kleksa prawdziwej, kwaśnej śmietany w zupie, bez naleśników z mleka i jajek, bez sernika, kefiru nie bylibyśmy szczęśliwi. Do weganizmu na razie nie dojrzeliśmy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oj tam, zawsze mamy prawo wypowiedzieć się na temat czyjejś sztuki, bo coś nam się podoba albo nie, niezależnie od tego, czy sami potrafimy cokolwiek w danej dziedzinie czy nie. *^v^*Bardzo mi miło, że Ci się podobają!

      Nie stosuję syropu z rokitnika ale widzę, że powinnam takowego poszukać, na razie popijam syrop z apteki i właśnie się doczytałam, że ma składniki pochodzące z upraw ekologicznych! ^^*~~ Ale cudów nie czyni, może jak wydudlam całą butelkę...

      Wychodzi na to, że Twoja rodzina żywi się tak jak my! *^v^* Moje bezjajeczne samozaparcie jeszcze się nie załamało tylko dlatego, że wiem, że to eksperyment który zakończy się 19 kwietnia... Nawet nie wiedziałam, że tak lubię jajka i będzie mi ich tak brakować! A może to uzależnienie? Podobno nabiał uzależnia, a czy jajka też? Muszę poczytać na ten temat. Robert już zapowiedział, że pierwszą jajecznicę zje na skwarkach ze słoniny!... *^0^* Trzymaj kciuki za moje naleśniki, bo zamierzam usmażyć "takie prawdziwe" na rozciapcianym bananie jako spoiwo zamiast jajka, placki już mi się takie udały, teraz naleśniki, tylko niech mi banany porządnie dojrzeją, bo dziś kupiłam jeszcze bez plamek na skórkach.

      Delete
  6. A możesz mi podać Twój adres email?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zawsze jest po lewej stronie bloga pod moim profilem. ^^*~~
      brahdelt@draconia.pl

      Delete
  7. Dzięki, jutro do Ciebie napiszę.
    "Podobno nabiał uzależnia" - napisałaś, a ja mnie się wydaje, że jedzenie uzależnia.Gdyby tak nie trzeba było jeść - ile czasu wolnego mielibyśmy i jakie figury! I żadnego odchudzania, ani wyrzutów sumienia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No, ale ja tak na serio... *^v^* Podobno nabiał zawiera kazomorfinę, zaliczaną do opiatów, która potrafi uzależnić podobnie do twardych narkotyków! Stąd nasza miłość do smaku sera, bo daje nam uczucie spokoju i przyjemności. Dopiero zapoznaję się w tym tematem, ale widzę, że nabiał nie jest najzdrowszą opcją... Szkoda, bo o ile mleka mogę nie pić, to twaróg albo maślankę kocham! A może... to czyste uzależnienie?..... *^O^*

      Delete
  8. Omatko, a ja od dwudziestu lat na śniadanie jem kanapkę z białym serkiem (ale chyba nie jestem w nałogu).
    Muszę wypróbować ten makaron z ciecierzycą. :))
    Też lubię online, ale jak e-dziewiarka się otworzyła w Łodzi, to jakoś mnie ciągnie. :D
    Powodzenia z morelami i katarem!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jedna kanapka wielkiej krzywdy nie uczyni. Tak mi się wydaje... ^^*~~ Skoro lubisz!
      Makaron polecam, zresztą dodatki mogą tu być różne, wedle smaku.
      Włóczki i materiały to ja wolę kupować po pomacaniu, już się kilka razy zawiodłam na kupowaniu online, nie taki kolor bo jednak zdjęcia różnie wychodzą, nie takie w dotyku.
      Dziękuję! Morele na razie zostawiłam w spokoju, niech jeszcze postoją, skoro im tak dobrze w mojej piwnicy... *^w^* Katar zwalczam Sinupretem!

      Delete
  9. A jeszcze a propos niekończącego się przeziębienia wczoraj przeczytałam taki wpis: http://agnieszkamaciag.pl/wiosenne-przesilenie-jak-z-nim-sobie-poradzic/

    U mnie się zgadza, bo choć chora nie jestem, to ciągle coś muszę odkaszlnąć. A tu jak na złość wszystkie opcje, jakie mis ie pchają na talerz są nabiałowe :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. No to ja nie wiem... Według tego artykułu powinnam być okazem zdrowia! Nie jem żadnego nabiału od 6 marca, w większości moje posiłki są indyjskie, czyli pełne imbiru, przypraw (w tym kurkumy), ostre od chili. Najwięcej jem na obiad. Ćwiczę regularnie i bardzo dużo chodzę, na spacery i w ogóle, zamiast komunikacji miejskiej. Ogólnie jestem w pozytywnym nastroju, bo zaczynamy planować tegoroczną Japonię... ^^*~~ Zgodzę się, że jem masło orzechowe i banany, ale nie znowu tak dużo, częściej jabłka i gruszki. No i ze snem nie jest idealnie, bo zasypiam raczej po północy niż przed 22:00, ale z kolei wstaję o 9:00, bo nie muszę się zrywać o świcie.
      No to już nie wiem, co z tym moim zdrowiem... Może rzeczywiście wciąż "odchorowuję" stres z zeszłego roku, Gackowa pisała, że 5 lat zajęło jej dochodzenie do siebie po śmierci najbliższej osoby.

      Delete
    2. Stres to jedno, ale spotkałam się tez z teorią, ze po rezygnacji z nabiału, czy zaśluzowujacych pokarmów organizm potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby się odśluzować i to może być własnie Twoje przeziębienie.

      W każdym razie życzę rychłego powrotu do zdrowia :)

      Delete
    3. Być może o to chodzi, minął dopiero miesiąc, może to za mało.
      Bardzo dziękuję! Staram się jak mogę, biorę grzecznie Sinupret i piję syrop. *^v^*

      Delete