Nadszedł czas na podsumowanie naszego tegorocznego
DOJadania.
Pierwszy tydzień przeszedł i strasznie strasznie tęskniłam za jajkami!... Owszem, jedliśmy tofucznicę, ale to nie to samo, poza tym jajka na miękko albo sadzonego za pomocą tofu nie da się imitować... Natomiast nie brakowało mi nic innego, mięsa, sera - mieliśmy wegańskie smaczne sery, mleka krowiego już od dawna nie piję. O dziwo wcale nie chciało nam się słodyczy, ciast i słonych przekąsek, po nic nie wyciągały nam się ręce ani w sklepie ani w domu. Jedliśmy owoce na surowo, dodawałam je do owsianek, jedliśmy masło orzechowe i domowe konfitury, wystarczało nam to.
W pierwszym tygodniu zaliczyliśmy pierwszą porażkę produktową - gotowa wegańska kiełbaska ziołowa od Bezmięsny, dziwna konsystencja i brak smaku, fuj!... Ale też pierwsze smaczne odkrycie -
wegański "bekon" kokosowy! I pierwsze pyszne wegańskie dania hinduskie -
ziemniaki z kuminem i
dal z żółtej soczewicy. *^O^*
W drugim tygodniu wciąż tęskniłam za jajkami... *^v^* Wypróbowałam kilka przepisów z zagranicznych blogów wegańskich na jakie trafiłam w Sieci i zachwyciłam się
klopsikami w sosie z bloga Rabbit and Wolves oraz
burgerami Jamiego Olivera. Zauważyłam, że po posiłkach robię się szybciej głodna - co zrozumiałe, bo warzywa (oprócz kapustnych i strączków) spędzają na naszym systemie trawiennym ok. 3 godzin a np.: przysmażony wielki kotlet schabowy w panierce nawet do 6 godzin (jeśli mięso/fastfoody pełne tłuszczu, soli i cukru jemy na każdy posiłek to one się kumulują i czas trawienia się wydłuża). Do kolejnych posiłków siadałam z pustym żołądkiem co było fajne i właściwe, bo powinniśmy jeść właśnie wtedy, kiedy czujemy głód, a nie "na godzinę" wciąż pełni po poprzednim posiłku.
W trzecim tygodniu wciąż tęskniłam za jajkami... *^0^* Zauważyłam, że jedliśmy coraz mniej zamienników jaj czy sera, za to więcej warzyw jako takich, szczególnie, że pojawiły się młode ziemniaki, kapusta, koperek i natkę zaczęto wreszcie sprzedawać na bukiety a nie po dwie smętne gałązki! Królowała wciąż kuchnia indyjska, nic dziwnego. ^^ Odkrycie trzeciego tygodnia -
wiedeński gulasz grzybowy z książki Malki Kafki!
Trafiliśmy też na drugie sklepowe okropieństwo - "żeberka" z firmy Bezmięsny, paskudna mielona i sklejona czymś tektura, blech...
Czwarty tydzień - tęsknota za jajkami niezmienna...
Odkrycie kulinarne czwartego tygodnia -
curry ramen z ciecierzycą w miso - aromatyczne, gęste, sycące, ostre i przepyszne! I co ważne, bardzo modyfikowalne, bo kiedy zrobimy pastę curry i zmieszamy ją z mlekiem kokosowym, możemy do tej mieszanki dodać cokolwiek lubimy - tofu, różne warzywa, rybę, kurczaka, możemy sos zrobić rzadszy i zjeść z makaronem jako zupa, możemy go zrobić gęstszy i zjeść z kaszą czy ryżem jako gulasz. Świetne! ^^*~~
W czwartym tygodniu wciąż byłam chora (ki diabeł?!...), więc żeby nie wychodzić na zewnątrz i nie dać się przewiać, kiedy jestem spocona po biegu rozpoczęliśmy z mężem ćwiczenia w domu, a mianowicie
program 300 przysiadów plus ćwiczenia aerobowe.
Piąty tydzień był trudny, bo po pierwsze, wciąż chciało mi się zjeść jajka..., po drugie, byłam bardzo zajęta pracą zleconą i nie miałam czasu na kreatywne gotowanie a po trzecie, Robert chodził do pracy na drugą zmianę, co oznaczało wspólne śniadania, lunch na wynos i samotne kolacje, przeważnie kanapki, które ja zjadałam około 20:00 a mąż przed północą. W piątym tygodniu dopracowałam pomysły na
placki - te słodkie z dojrzałym bananem zamiast jajka i te wytrawne - z mielonym siemieniem lnianym jako spoiwem.
Oraz odkrywałam kolejne genialne przepisy z książki
"Wegańska kuchnia indyjska" Richii Hingle -
kapustę z kokosem i żółtą soczewicę ze szpinakiem. *^V^* Dopracowałam też własny przepis na
wegańskie mango lassi!
Tydzień szósty zaczęłam od powrotu do biegania. Chociaż szczerze mówiąc, można to było raczej porównać do rachitycznego podreptywania na przemian z szybkim marszem, wszystko okraszone sporą zadyszką... Ale wyszłam z domu, mimo, iż koszmarnie mi się nie chciało, w ogóle nie czułam tego wegańskiego przypływu siły i energii, o których tak opowiadają weganie na youtube... Robert mówi, że jeśli weganie jedzą na śniadanie 10 bananów zmiksowanych w blenderze (są tacy ludzie), to oczywiste, że czują skoki energii z cukrów zawartych w takiej ilości bananów zjedzonych na raz. Ja tak nie jadam. Większy przypływ energii czułam trzy lata temu, kiedy odstawiliśmy słodycze i większość tłuszczy zwierzęcych!
Odkrycia kulinarne szóstego tygodnia to na pewno:
ramen na bulionie według przepisu z bloga Minimalist Baker z dodatkiem oleju na palonym czosnku.
Tydzień siódmy chciałam zakończyć hitami na stole i tak też się stało - na przykład ten
makaron ze szparagami w kremowym sosie (Vegan Richa),
risotto z pieca (Rabbit and Wolves) albo
mazurek a la snicker z bloga Jadłonomia.
Biegałam i ćwiczyłam przysiady, nie opuszczaliśmy żadnego treningu. Jednocześnie czekaliśmy na koniec diety wegańskiej i trochę nam było żal, że te 44 dni tak szybko minęły... ^^*~~
Uwaga dotycząca diety wegańskiej - myślałam, że będziemy musieli uważać na składy tylko jedzenia - czy to kupnych produktów czy w restauracjach, ale okazało się, że nie pomyślałam o ...
lekach! Bo na przykład - niektóre miękkie pastylki mają otoczkę z żelatyny. Albo znajdziemy miód czy wosk pszczeli w syropach i tabletkach do ssania na gardło.
Zaskakująco łatwe okazało się jedzenie po wegańsku na mieście, ale tego byłam pewna, w Warszawie, a w ogóle w mojej dzielnicy jest sporo wegańskich knajpek z niedrogim i bardzo smacznym jedzeniem. Zauważyłam też wzrastającą modę na weganizm w produktach spożywczych oraz w kosmetykach, w zwyczajnych sklepach zaczęły pojawiać się całe linie polskich kosmetyków wegańskich co mnie cieszy o tyle, że są to produkty cruelty free, czyli takie, po jakie ja sięgam a napis "przyjazny weganom" ułatwia mi zakupy, bo nie muszę się wczytywać, kto jest producentem danego kosmetyku i szukać informacji, czy ta firma przeprowadza testy na zwierzętach. *^o^* Wegańskie kosmetyki wypuściła np.: firma AA i Cien dostępny w Lidlu.
Minusy diety wegańskiej?
Po pierwsze, szybsze trawienie i częstsze wizyty w toalecie. To zrozumiałe, bo warzywa spędzają w jelitach spędzają o połowę mniej czasu niż mięso, ale jeśli do tej pory bywaliście w wc raz dziennie, to teraz będzie to dwa lub trzy razy. Ale nie to jest najgorsze...
Bo,
po drugie, najmniej przyjemne są gazy. Miałam o tym nie pisać, ale jeśli zdaję rzetelną relację z naszego eksperymentu, to nie mogę o tym nie wspomnieć. Cokolwiek jedliśmy, nie musiała to być fasola czy kapusta, ale cokolwiek innego, przez pierwsze cztery tygodnie męczyły nas wzdęcia i gazy. Szukałam na ten temat informacji i znalazłam odpowiedź - to absolutnie normalne. *^v^* W naszych jelitach mieszkają miliony bakterii trawiących to co zjemy, jeśli usuniemy z diety niektóre składniki a wprowadzimy nowe (albo zwiększymy ilość innych), te bakterie muszą się przystosować, nauczyć nowych procedur. I może to zabrać nawet osiem tygodni!... Zmienił się też 'aromat', na mniej nieprzyjemny. Na szczęście u nas wszystko uspokoiło się po miesiącu. Tak, nie wiem, czy chcieliście to wiedzieć, ale już wiecie... *^O^*
Trzecim minusem może być fakt, że trzeba uważniej czytać etykiety (chociaż może to też być plus! *^V^*), bo czasami dany produkt nie składa się z tego co nam się wydaje, że powinien zawierać. Już nie mówię o serwatce w proszku w margarynach, ale chociażby lecytyna sojowa (jest w wielu produktach, np.: w czekoladach, nawet w tych gorzkich) - pozornie brzmi to jak składnik roślinny ale czytałam, że w procesie jej pozyskiwania używa się tłuszczów zwierzęcych, więc niektórzy weganie mogą ten składnik uznać za nie do przyjęcia.
Czwarty minus - jedzenie na mieście - ja mam blisko domu kilka świetnych knajpek wegańskich, ale idąc do restauracji ogólnoproduktowej musiałabym się nieźle nagimnastykować, żeby upewnić się co do składników nawet w warzywnych sałatkach czy zupach, to wymaga doczytywania, maglowania kelnera, są też takie miejsca, w których na serio nie ma nic czystoroślinnego, nawet frytki mogą być usmażone w smalcu. I to jest ważny faktor, który należy wziąć pod uwagę przechodząc na dietę opartą wyłącznie na roślinach:
- czy często jadam na mieście?
- czy będę miał co zjeść, kiedy wyjdę ze znajomymi?
- czy moi znajomi dostosują się do mnie i pójdziemy razem do takiej restauracji, żebym ja też miał co zjeść czy raczej będą mnie uważać za upierdliwy ciężar, który męczy otoczenie swoją dziwaczną dietą?...
- czy w święta u rodziny spotkam się z życzliwą akceptacją dla mojego sposobu żywienia i jakimiś wegańskimi potrawami na stole czy awanturą, że mama/ciocia/babcia tyle się narobiła przy pasztecie i ciastach, a ja niewdzięcznik nie chcę NAWET spróbować?!... ^^*~~
I
czy będzie mi to przeszkadzać - czy ważniejsza jest dla mnie akceptacja społeczna mojej grupy/rodziny czy własne przekonania na temat mojej diety, zdrowia, dobra zwierząt, wpływu hodowli zwierząt na stan naszej planety? No bo weganizm to nie jest sama dieta, większość ludzi rezygnuje z jedzenia produktów odzwierzęcych z powodów ideologicznych, a nie zdrowotnych - zmieniają na wegańskie również kosmetyki, ubrania, rezygnują z kupowania rzeczy od firm testujących na zwierzętach ale też takich, które produkują swój towar w krajach mało uprzemysłowionych płacąc pracownikom głodowe stawki i tworząc im skandaliczne warunki pracy. Ja jestem gdzieś w połowie tej drogi między ideologią a czystym żywieniem, nie chcę się w to zagłębiać, nikogo do niczego zrażać czy przekonywać, bo to jest temat-rzeka i każdy powinien sam dowiedzieć się tyle ile chce i dostosować swoje wybory zakupowe do swojego światopoglądu.
Robert poruszył jeszcze problem jedzenia w pracy - blisko jego biura nie ma żadnej wegańskiej knajpki. Przyjeżdżają foodtrucki, ale żaden z nich nie jest wegański, a to co proponują weganom foodtrucki ogólnożywieniowe jest takie sobie, nie przykładają się do smaku, nie zależy im... Gdyby nie brał jedzenia z domu to chodziłby głodny.
Ogólnie, podsumowując nasz sposób żywienia -
najwięcej jedliśmy tego, co i tak jemy przy naszej diecie flexi - ryżu krótkoziarnistego i basmati, ziemniaków, kaszy gryczanej, makaronów i pieczywa gruboziarnistego jako baza, w naszych daniach pojawiała się komosa, ryż dziki, inne kasze.
Z warzyw najczęściej sięgaliśmy po: cebulę i czosnek (podstawa wielu sosów!), pomidory (czasami świeże, często puszkowane/passaty), ogórki, rzodkiewki, buraki, różne kolory soczewicy, fasole, ciecierzycę, groszek, marchew, fasolkę szparagową, kapustę kiszoną i ogórki kiszone/małosolne. Pewnie ze względu na kończącą się zimę i nieśmiałe przedwiośnie jedliśmy warzywa korzeniowe i ziarna w zupach i gulaszach. W kwietniu pojawiły się w sklepach i na naszym stole szparagi, młoda kapusta, młode ziemniaki.
Piliśmy mleka roślinne z różnych ziaren i orzechów (z owsianką lub kawą), jedliśmy tofu (powiedzmy, dwa razy częściej niż zwykle), natomiast
zaskakująco mało schodziło u nas wegańskich serów (mimo, że znaleźliśmy bardzo smaczne zamienniki firmy Violife). Wegańskich sklepowych "wędlin" spróbowaliśmy dosłownie trzy razy, trafiliśmy na paskudne kiełbaski ziołowe (BezMięsny), obrzydliwe "żeberka" (BezMięsny) i "curry wurst" w sosie produkcji niemieckiej - smaczne kiełbaski, które rzeczywiście smakowały jak niemieckie homogenizowane kiełbasy, ale niewielki słoiczek kawałków kiełbasy w sosie curry kosztuje ok. 16 zł, więc drogo.
Jeśli chodzi o rodzaj kuchni, najczęściej jedliśmy dania kuchni indyjskiej, bardzo lubimy tę kuchnię i najłatwiej mi było gotować hinduskie wegańskie potrawy.
Bardzo chciałam zaobserwować,
czy zmienia się mój poziom energii i zdrowia, ale niestety przez
cały okres DOJadania męczył mnie wyjątkowo złośliwy wirus "kataru", więc byłam zasmarkana, rozkasłana i ogólnie słaba. Nie wiążę tego z rozpoczęciem diety wegańskiej, bo wirusa złapałam pod koniec lutego czyli na tydzień przed przejściem na dietę roślinną, za to bardzo liczyłam na poprawę stanu zdrowia - tyle się nasłuchałam o tym, jak weganie po odstawieniu nabiału stają się okazami zdrowia... U mnie efekt był wprost przeciwny - katar trwał w nasileniu... Czy wyleczyłabym się szybciej, gdybym nie odstawiła produktów odzwierzęcych z diety? Tego się nie dowiemy, no bo ich tam nie było (na moim talerzu ^^).
Inna sprawa, że gdybyśmy przed 6 marca byli wszystkożercami jedzącymi mięso 3 razy dziennie, a do tego śmieciowy fastfood i gotowe dania pełne soli, cukru i konserwantów, zmiany byłyby bardziej widoczne. Ale nie, przed rozpoczęciem
DOJadania żywiliśmy się w dużym stopniu wegetariańsko, z czysto wegańskimi dniami, więc zmiana w naszym jedzeniu nie była aż tak drastyczna, stąd brak spektakularnych efektów w poprawie naszego zdrowia i samopoczucia,
one nie były w takim złym stanie!... *^V^*~~
Oczywiście moje plany powrotu do biegania długo trwały w zawieszeniu, wszak nie sposób biegać z katarem do pasa i wykasłując płuca... Biegać zaczęłam od szóstego tygodnia
DOJadania.
Dla porządku dodam, że po zakończeniu eksperymentu nie zauważyłam polepszenia stanu mojej skóry, ale to pewnie dlatego, że ja nigdy, nawet jako nastolatka (poza kilkoma pryszczami raz na jakiś czas) nie miałam ze skórą żadnych problemów. Moje paznokcie zawsze były mocne i szybko rosły (1 mm na tydzień), więc i tu nie zaobserwowałam żadnych zmian.
Co do włosów - ponieważ jakoś mi zmarniały przez zimę, mniej więcej w połowie DOJadania wprowadziłam program naprawczy - wróciłam do regularnego (trzy razy w tygodniu) olejowania przed myciem, zaczęłam nakładać maski na włosy na godzinę, a nie na kilka sekund tuż po umyciu, zwiększyłam też udział w diecie produktów, które są dla włosów wyjątkowo dobroczynne - ciemnozielone warzywa (brokuły, jarmuż, szpinak, sałaty), orzechy, pestki dyni i słonecznika, soczewica, fasole, banany, kakao, pomidory, owoce jagodowe, wróciłam do regularnego picia naparu z pokrzywy i skrzypu. Na razie za wcześnie na jakieś znaczące rezultaty.
Schudłam tylko 1,5 kilo, Robert - 5 kilo. Przejście na dietę czystoroślinną miało być eksperymentem, jego głównym celem nie miało być odchudzanie, toteż nie skupiałam się na potrawach niskokalorycznych, jedliśmy dania smażone, dużo awokado, porcje były słuszne. Wzięłam sobie też do serca to co słyszałam od wegan na youtube - nie przejmuj się składnikami i wielkością porcji, jedz tyle ile chcesz a spadek wagi sam przyjdzie. Widocznie nie tyczy się to mojego organizmu... Ja jednak chciałabym zgubić jeszcze kilka nadmiarowych kilogramów, więc po świętach zamierzam wprowadzić zmniejszenie moich porcji i wciąż ograniczać słodycze, desery, alkohol, na rzecz owoców i warzyw.
Ciekawe dla mnie okazało się to, jak
skrócił mi się czas robienia zakupów w supermarkecie. Szłam po
warzywa i owoce, to oczywiste (nie mam blisko domu bazaru). Tuż przed warzywniakiem jest
alejka bio - tam brałam mleka roślinne i tofu. Za warzywniakiem są
mrożonki, gdzie brałam mrożone warzywa, owoce, grzyby. I tyle! *^V^*
Raz czy dwa w ciągu półtora miesiąca zajrzałam do alejki
makarony/kasze (nawet półkilowy worek kaszy dwie osoby jedzą przez dłuższy czas, a zapasy w domu też już miałam, a ryż japoński czy basmati kupuję online). Dwa razy byłam w alejkach z
gospodarstwem domowym, bo potrzebowałam zapas worków na śmieci i średniej wielkości rondel z pokrywką. ^^*~~ Środki czystości i kosmetyki kupuję w Rossmannie albo online z dostawą, więc te alejki w ogóle mnie nie dotyczą. Chleb kupuję w piekarni (najchętniej gruzińska albo Putka). Wodę do picia i soki kupowaliśmy hurtowo raz na trzy tygodnie, kiedy Robert podjechał do sklepu samochodem. Natomiast zupełnie nie dotyczyły mnie alejki z mięsem i wędlinami, rybami, słodyczami, przegryzkami, alkoholem, nabiałem, jajkami. Ot, taka oszczędność czasu.
Teraz to co pewnie interesuje Was najbardziej -
czy pozostaniemy przy diecie wegańskiej?
Odpowiedź brzmi
"nie, ale...".
Wracamy do sposobu żywienia, jako prowadziliśmy przed 6 marca, przywracając do swojej diety nabiał, jajka i niewielkie ilości mięsa, czyli wracamy do diety flexitariańskiej, jednak półtora miesiąca weganizmu uświadomiło nam, że
chcemy i potrzebujemy w naszej diecie jeszcze mniej produktów odzwierzęcych niż jedliśmy do tej pory (z przyzwyczajenia?). W ogóle nie mamy ochoty na wędliny czy sery, na kawał mięcha na talerzu (
chwila-moment, ja, znaczy mąż, mam :-), ale na dość specyficzne rzeczy jak ossobuco czy pręgę wołową z rosołu, i raczej raz na jakiś czas tylko). Nasze pierwsze posiłki po
DOJadaniu w sobotę to była jajecznica na kilku skwarkach boczku, żurek z jajkiem na twardo i kawałkiem białej kiełbasy, na kolację zjedliśmy szparagi w galarecie zawinięte w cieniutki plaster szynki i trochę śledzia w oliwie/pod szubą (i Robert od razu dostał lekkiej zgagi, duh!....). Czy widzicie powtarzający się schemat? Produkty mięsne są i od teraz będą niewielkim dodatkiem, tłem smakowym, a główną rolę zagrają na talerzu z rzadka. Poza tym kupując te wędliny dokładnie przeczytałam składy i nie ma w nich niczego paskudnego, tylko mięso, przyprawy, sól (zapłaciłam za to odpowiednią cenę w sklepie eko... ale nawet te niewielkie ilości jakie kupiłam starczą nam na długo, bo jemy ich po troszku).
I wiem, że na wakacjach w Japonii z przyjemnością pójdę na sushi (jadam
je tylko tam, w Polsce przestałam) albo na miskę ryżu z duszoną wołowiną
w Yoshinoya (czyli gyudon).
Co do mleka - nie kupiłam go po
DOJadaniu, Robert nie chciał (smakuje mu Alpro sojowe, dopóki nie zachce mu się granoli na śniadanie mleko nie jest niezbędne), ja nie piłam krowiego mleka już od kilku miesięcy, więc mi go nie brakowało, lubię mleka roślinne. Ale nie będę uciekać przed mlecznymi przetworami o ile takowe mi się w posiłku przytrafią (maślanka!... paneer!... twarożek!... ^^*~~).
Dodatkowo,
zdecydowaliśmy, że tam gdzie nie potrzeba, nie będziemy stosowali produktów odzwierzęcych, na
przykład zamierzam kupować wegańskie margaryny (te bez oleju palmowego)
bo są smaczne. Podobnie makarony - te sklepowe z dodatkiem jajek
zawierają zapewne jajka z chowu klatkowego, no bo jakie inne... A można
zrobić pyszny makaron bez jajek, jak będę chciała jajeczny to kupię
jajka wolnowybiegowe i sama sobie zrobię kluski!
Oprócz jajek brakowało mi miodu i z radością do niego powrócę!
Czy było trudno?
Pod pewnymi względami bardzo trudno (jajka!!!!), dodatkowo dlatego, że my nie jesteśmy ludźmi, którzy wrzucą na talerz byleco i już się najedzą. My jemy dla przyjemności patrzenia na jedzenie, wyczuwania jego aromatów i smaków, nie dla nas 10 zmiksowanych bananów na śniadanie przez 7 dni w tygodniu... Obserwowaliście nasze jadłospisy przez ostatnie tygodnie i my tak jadamy zawsze, nie tylko w okresie DOJadania - każdego dnia różnorodnie, dania z różnych stron świata, nasza spiżarnia jest zawsze wypełniona egzotycznymi składnikami, przyprawami, w poszukiwaniu inspiracji grzebię w książkach kucharskich i blogach. Kiedy zdecydowaliśmy się usunąć z menu jajka i nabiał, musieliśmy kombinować, żeby przede wszystkim śniadania i kolacje (bo z obiadami było łatwiej) wciąż były interesujące i sycące.
O dziwo, pierwsza jajecznica w sobotni poranek była bardzo wyczekiwana i ... w porządku. Ale bez fajerwerków. Trochę nam smutno, bo czekaliśmy na te jajka, kupiłam dobre wiejskie wolnogrzebiące *^-^*, a tu niespodzianka - nie chwyciły nas za kubki smakowe!... Może już ich tak bardzo nie potrzebujemy?...
Ale wracając do tematu - żywienie wegańskie było bardzo proste, szczególnie na przedwiośniu kiedy zaczęły się pojawiać nasze ulubione nowalijki - szparagi, młoda kapusta, porządne rzodkiewki, ogórki gruntowe. Odkryliśmy wiele przepysznych dań wegańskich, które pozostaną z nami na zawsze, na przykład wszystkie wegańskie potrawy hinduskie z książki i bloga Richii Hingle. W poszukiwaniu ciekawego wegańskiego jedzenia przetrząsałam najróżniejsze książki kucharskie i trafiłam na kilka ciekawych blogów. Jedzenie na mieście też nie sprawiało nam żadnego kłopotu dlatego, że w Warszawie, a w naszej dzielnicy w szczególności jest dużo bardzo dobrze karmiących miejsc wegańskich.
Czuję, że nie wykorzystałam całego potencjału kuchni wegańskiej, i nie mówię tu o podróbkach sera, mięsa, wędlin, mam na myśli całą gamę przekąsek, sałatek, zup i deserów - tych ostatnich nie jedliśmy ze względu na post i chęć odchudzenia się. Przedwiośnie i pogoda zachęcały raczej do zjadana gulaszy z makaronem/ryżem/kaszą i gęstych bogatych zup w których łyżka stoi, a człowiek ma tylko jeden żołądek (niestety! ^^*~~), a więc nie zdążyłam sięgnąć np.: po sałatki Yotama. Dlatego zdecydowaliśmy od tej pory robić sobie w tygodniu dni wegetariańskie i czysto wegańskie, a w przyszłym roku na czas DOJadania znowu przejść na dietę roślinną.
***
Pisałam o tym, że postanowiłam zrobić badania zawartości kilku substancji w moim organizmie przed i po DOJadaniu, i oto wyniki:
5 marca zrobiłam badanie witaminy B12 i żelaza, ówczesne wartości to:
Witamina B12 - 323,9 pg/ml (norma 197 - 771)
Żelazo (jedn. trad) -
90,74 ug/dl (norma 37 - 145)
Pod koniec grudnia 2018 zbadałam też cholesterol i wtedy miałam lekko podwyższony jego poziom. W czasie konsultacji z lekarzem, w związku z moją dietą głównie opartą wtedy na warzywach, zbożach, owocach, z minimalnym udziałem mięsa i tłuszczów odzwierzęcych pani doktor uznała, że ten poziom dla mnie może być wynikiem uwarunkowań genetycznych. Niektórzy ludzie tak mają, że u nich poziom cholesterolu jest podwyższony albo wysoki ponad normy przez całe życie.
Cholesterol całkowity (jedn. tradyc.) - 204,20 mg/dl
norma poniżej 190,00
Ponowiłam badania tuż przed zakończeniem DOJadania, czyli będąc od półtora miesiąca na diecie wegańskiej i oto wyniki:
Witamina B12 - 309 pg/ml (minimalny spadek, w normie)
Żelazo - 102 ug/dl (minimalny wzrost, w normie)
Cholestero całkowity - 180 mg/dl (spadek o 24 punkty, jestem w normie)
I teraz tak - po pierwsze, po co w ogóle robiłam te badania: z ciekawości. Chciałam się dowiedzieć, w jakim stanie jest mój organizm i czy przejdzie jakieś znaczące zmiany po półtora miesiąca na diecie roślinnej.
Z ręką na sercu, kto z nas - wszystkożerców robi sobie regularne badania krwi? Jeszcze morfologię to owszem, czasami się zrobi przy jakiejś infekcji, ale glukoza, hormony, żelazo, cholesterol? Czujemy się niby dobrze i nie zawracamy sobie głowy badaniami. A wegetarianina, a weganina to już na pewno każdy zaraz pyta o badania krwi!... *^W^*
No i wyszło wszystko w normie - witamina B12 spadła mi minimalnie, żelazo wzrosło minimalnie, cholesterol się unormował (był minimalnie powyżej normy). Te dane są w granicach błędu więc w zasadzie nie możemy zaobserwować żadnego znaczącego wpływu weganizmu na mój stan zdrowia.
(Miałam jeszcze zrobić gęstość kości, ale rozmawiałam o tym z ortopedą i doradził, żeby zrobić to w pierwszym roku menopauzy a potem kontrolować co kilka lat, więc mam na to jeszcze czas.)
***
No to tak się kształtowało nasze tegoroczne
DOJadanie, które zupełnie zdominowało wpisy na blogu przez ostatnie półtora miesiąca... *^0^* Dajcie znać, jak tam Wasze postanowienia - przeprowadziłyście jakieś wiosenne oczyszczanie? Coś usunęłyście z diety? Wprowadziłyście może jakiś sport do codziennej rutyny? A może wypróbowałyście któryś z polecanych przeze mnie przepisów? Jestem ciekawa! *^v^*