Tuesday, February 05, 2019

Daj sobie czas

Pod ostatnim wpisem Kajka w komentarzu zauważyła, że gdzieś zginęła moja promienna natura. I ja się z tym zgadzam, to znaczy, zgadzałam się w styczniu i postanowiłam napisać o tym kilka słów.
Under the last post Kajka commented that she noticed I lost my radiant nature. And I totally agree, it was like this until the end if January, and I decided to write a bit about it.

Moje życie z moją mamą nie było łatwe, pisałam już o tym w zeszłym roku tutaj. Nie będę rozpisywać się na ten temat, chociaż wiem, że może pomogłoby to kilku osobom, gdyby przeczytały, jak sobie radzić z toksycznym narcyzem, że mają prawo zawalczyć o siebie nawet jeśli tym narcyzem jest własny rodzic, że terapia naprawdę pomaga poukładać sobie w głowie na nowo. No, ale nie chcę już tego rozdrapywać.
Ostatnie lata były coraz trudniejsze, co ciekawe widać to po ilości wpisów na blogu - z roku na rok było ich coraz mniej, jakbym nie miała siły pisać... (chociaż uważam, że jakościowo było całkiem nieźle! ^^). Wydawało mi się, że skoro przetrwałam ostatnie miesiące przed 1-szym września 2018, kiedy to moja mama zmarła, to wreszcie jestem wolnym człowiekiem i mogę ruszyć z kopyta z moim życiem. Nie miałam racji.
My life with my mom wasn't easy, I wrote about it here last year. I'm not going to write more about this topic although I know it might help some people in the same situation if they read how to deal with toxic Narcissus, that they can fight for their lives even if that Narcissus is their parent, that the psychological therapy really helps. But I don't want to dig in it again.
The last few years were more and more difficult, what's interesting if you look at my blog I kept posting less and less posts here, as if I had no strength to write as much as in the previous years... (although I think quality wise they were good years! ^^). I thought that if I survived the months before my mother's death on 1st September, finally I was a free person and I could get cracking with my life. I was wrong.



Najpierw był wrzesień - pogrzeb, największa praca przy sprzątaniu mieszkania po rodzicach, ale też radosne oczekiwanie na wyjazd do Japonii. Potem październik i nasze niespodziewane wakacje, na które się w ogóle w zeszłym roku nie nastawiałam, bo wiadomo, że nigdzie byśmy nie pojechali gdyby moja mama wciąż żyła i była chora. Przyszedł listopad i wróciliśmy do rzeczywistości, którą należało uporządkować - dokończyć sprzątanie mieszkania (emocjonalny ciężar tego zadania był chyba większy niż sama praca fizyczna...), pozałatwiać sprawy urzędowe, w międzyczasie zdecydowaliśmy, że zrobimy remont łazienki w naszym mieszkaniu więc na jakiś czas przeniesiemy się z kotami do mieszkania moich rodziców, opóźniając wynajem, co mi spędzało sen z powiek, bo nie wiedziałam, jak koty zareagują na chwilową przeprowadzkę w nowe miejsce. Potem, ponieważ majster od remontu okazał się jakiś szemrany i za drogi, odpuściliśmy remont. No i rozchorował się najpierw Robert a potem ja dostałam dziwnych niepokojących dolegliwości...
First it was September - funeral, the biggest job at cleaning the patents' apartment, but also the cheerful waiting for the trip to Japan. Then October came and with it our unexpected holidays, I didn't really count on going to Japan throughout the previous months because it was obvious we wouldn't go anywhere when my mother was getting more and more sick, and then she was dying in the hospice. November came and we came back to the harsh reality of finishing cleaning the apartment (the emotional burden of this task was somehow even heavier than the physical work...), I had to visit a few administration offices to take care of paperwork, in the meantime we decided to have our bathroom renovated so we wanted to move with the cats to my parents' apartment for some time which would push the letting of the flat further, and I wasn't happy about it because I didn't know how the cats would react to new place. Then, because the renovator we found turned out somehow crooked and too expensive we decided not to renovate the bathroom at this time. And the final piece of the puzzle - first Robert got sick and then I got some strange disturbing symptoms...



Jeszcze we wrześniu myślałam, że od teraz będę siłaczką, która góry sama poprzenosi i stawi czoła wszystkiemu, co życie przyniesie. Kiedy zakończyłam rozmowę telefoniczną z lekarzem z hospicjum, który poinformował mnie o śmierci mojej mamy, Robert mnie przytulał a ja mówiłam, że jest w porządku, że jestem spokojna i ogarnięta. Nie wzięłam pod uwagę jednej rzeczy - że właśnie przechodzę najzwyczajniejszą na świecie żałobę po stracie rodziców... Niezależnie od tego, jakie były między nami stosunki i jakie miałam do nich pretensje, każdy człowiek potrzebuje czasu, żeby na spokojnie opłakać, choćby symbolicznie, utratę najbliższej rodziny, a przede wszystkim musi sam sobie dać ten czas. Ja nie zrobiłam tego po śmierci mojego taty w 2016 roku, bo nie miałam kiedy - umierał nam kot, potem zaraz rozchorowała się moja mama, miała badania, operację i cały czas musiałam być silna, dla siebie i dla niej. Po jej śmierci wydawało mi się, że zamknął się pewien rozdział i koniec, zaczynam nowy z czystą kartą. Ale człowiek nie jest pojemnikiem, który można jednym ruchem opróżnić i zacząć wypełniać od nowa, zawsze coś zostaje i nas gryzie.
In September I thought from now on I'd be strong enough to move the mountains and to face anything life brings. When I finished talking with the doctor from the hospice who called to inform me about my mother's death Robert was hugging and comforting me, and I was saying I was calm and alright. I didn't take into account one thing - I was entering the mourning phase... Irrespective of the relationships between me and my parents, and my pretences, each man needs time to mourn - even symbolically, the death of the closest family, and he/she has to give himself/herself the time. I didn't do it after my father's death in 2016 because there was no time for that then - my cat was dying, then my mother got sick, she had her medical check-ups and an operation, and I had to be strong for me and for her. After her death I thought some chapter was closed and then I'd start a new one with clean slate. But a man is not a vessel that can be emptied with one movement to be filled with something new, there's always something left that bothers us.




Sprzątanie mieszkania wisiało nade mną jak miecz Damoklesa, mimo, iż zostało niewiele do zrobienia wciąż to odwlekałam, przyszedł grudzień, potem święta u teściów, wróciliśmy z nich z katarem stulecia, który ciągnął się i ciągnął w styczniu... Robert robił kolejne badania (nie chcę wchodzić w szczegóły) i mimo, iż wszystko wskazywało na w miarę niegroźną opcję chorobową, to istniała minimalna szansa na coś bardzo poważnego, i obydwoje żyliśmy w strachu (ja się nie przyznawałam, bo czułam, że muszę być silna za nas dwoje i podnosić męża na duchu). Na szczęście moje dolegliwości okazały się niegroźne i łatwe do naprawienia! I jakimś dziwnym trafem nie miałam energii do niczego poza zwyczajnymi codziennymi sprawami jak zakupy czy sprzątanie... Wydziergałam dwie czapki, maszyna do szycia stała nieruszana od lata, szkicownik pokrył się kurzem, o aktywności fizycznej nie wspomnę... Jedyne, co robiłam regularnie to czytanie książek!
Cleaning the apartment hanged over my head like the sword of Damocles and although it wasn't much left to do I kept procrastinating it, December came, then the Christmas holidays at my in-laws, we came home with the terrible cold that lingered into January... Robert kept doing medical check-ups (I don't want to go into details) and in spite of the fact that most of the results pointed towards a fairly benign illness there was a tiny chance that it's something life threatening and we both lived in fear (I was brave again for Robert). Fortunately my symptoms turned out to be the result of something not serious and easy to fix! I didn't have the energy for anything else than the normal day to day activities like shopping or cleaning... I knitted two hats, sewing machine stayed untouched, the sketchbook was covered with dust, I won't even mention doing sports... I only read a lot of books!



Kiedy uświadomiłam sobie, dlaczego tak się ze mną dzieje, zrobiło mi się trochę lżej i zamiast wciąż mieć do siebie pretensje, że jestem taka bezproduktywna dałam sobie czas. Dodatkowo w styczniu kolejne badania Roberta wykazały poprawę, więc prawie na pewno jego choroba nie jest tą poważną opcją zagrażającą jego życiu, uffff..... Pod koniec stycznia ruszyłam z finiszem sprzątania mieszkania po rodzicach i umówiłam małe odświeżenie ścian. W sprawach urzędowych zobaczyłam światełko w tunelu.
When I realised what was happening to me I felt better and instead of blaming myself for being lazy I gave myself time to grieve and rest. Also, in January Robert had another check-up and the results showed almost 100% certainty of something not life threatening, phew!... At the end of January I took care of finally finishing the cleaning of my parents' flat. I saw a progress in the administrative paperwork.




Powoli wracam do siebie. Zaplanowaliśmy tegoroczne rewolucyjne DOJadanie, ale o tym będzie dopiero w marcu. *^v^* Zebrałam się i sprułam wreszcie niekochany sweter, i zabrałam się za dzierganie czegoś nowego. Zaczęłam regularnie chodzić na długie spacery, i mam nadzieję na rychły powrót do biegania. Mam plany związane z malowaniem. Chcę wrócić do regularnej nauki japońskiego, którą porzuciłam rok temu. Coś się we mnie zmieniło i czuję, że po kilkumiesięcznym wycofaniu się wchodzę z powrotem na właściwą drogę. Będzie mi bardzo miło, jeśli będziecie mi towarzyszyć czytając tego bloga! *^0^*
I've been slowly starting to be me again. We planned this year's Yearly Slimming Menu's time in March. *^v^* I finally frogged the unloved sweater and started something new. We started to have regular long walks and I'm looking forward to running again.I have plans for new paintings. I want to go back to regular Japanese classes I temporarily resigned from last year. Something started to change in me and I feel after a few months withdrawal I am entering the right path again. I'll be more than happy if you continue to be with me on this path reading my blog! *^0^*

32 comments:

  1. Rzadko komentuje ale Twój post jest bardzo ważny. Zapominamy, że potrzebujemy czasu na spokojne przeżycie wszystkich emocji, i tych smutnych i tych wesołych. Ciesze się, że wychodzisz na prostą i z przyjemnością będę czytała o nauce japońskiego i oglądała Twoje prace (i te malowane, i te szyte, i te dziergane).
    Pozdrawiam
    Kasica

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję, bardzo mi miło! *^v^*
      No właśnie, dzisiejszy świat jest w takim biegu, że nie dajemy sobie czasu na wiele rzeczy, już nie mówię, że robimy na raz kilka rzeczy - jemy przed komputerem odpowiadając na maile biznesowe na przykład... Tak samo każde kolejne święto pojawia się w handlu tuż po przeminięciu poprzedniego, nie ma okresów spokoju, nacieszenia się tym co było i powolnego oczekiwania. I żałobę czy euforię po szczęśliwym wydarzeniu też przeżywamy przez chwilę, a tak się nie da, organizm na to nie pozwoli i sam nas zwolni.
      Obiecuję porządne fajne wpisy już niebawem! ^^*~~

      Delete
  2. Nie bez powodu wszystkie zalobne tradycje i rytualy maja na celu spowolnienie i uszanowanie twojego status jakby na zewnatrz codziennosci. Minie rok i niedziel szesc. To cale zatrzymywanie zegarow... Shiva zydowska mnie strasznie wzrusza te pierwsze siedem dni kiedy to spolecznosc sie toba opiekuje a ty masz wlasnie - nic nie robic tylko pozostac. Wielu ludzi ucieka w zapracowanie a to nic nie daje. Tak ze nie musisz byc promienna no nie. Z tego co widze wychodzisz juz z tej smugi cienia, we wlasnym rytmie. Czekam na powrot i usciski zalaczam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^v^*
      Podczas konsolacji moja ciocia zapytała mnie, czy wiem, że nie powinnam ruszać mieszkania po rodzicach przez miesiąc, zapytana dlaczego nie umiała odpowiedzieć, "bo tak się robi". I może trzeba było przez ten miesiąc zamknąć się w domu, zamawiać pizzę i leżeć pod kocem na kanapie zamiast szarpać się z milionem rzeczy do posprzątania? Zanikają nam pewne tradycje, a jednak mają one sens, te płaczki na pogrzebach, których szloch porusza innych żałobników i wywołuje oczyszczające płakanie. Ja nie płakałam, na żadnym z pogrzebów moich rodziców, oczy mi się zaszkliły, ale jakoś zatrzymałam te emocje w sobie, a może właśnie trzeba było się wyryczeć?... (i nie był to strach przed rozmazaniem makijażu, bo go wcale nie miałam ^^, cały tydzień między śmiercią mamy a pogrzebem byłam poważnie chora, gorączkowałam, także w dniu pogrzebu tylko umyłam głowę i posmarowałam buzię kremem i wyszłam z domu, podobno wyglądałam wyjątkowo upiornie, wiem to od zaprzyjaźnionej sąsiadki...) Tacy próbujemy być silni za wszelką cenę, nawet nieświadomie...

      Delete
  3. Asiu, dziękuję. Faktycznie człowiek to nie pudełko.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^o^*~~
      Myślę, że coś w tym pudełku zostanie na zawsze, ale sporo już uprzątnęłam i jest miejsce na nowe!

      Delete
  4. Życzę wytrwałości i pogody ducha.
    Pozdrawiam

    ReplyDelete
  5. Człowiek to nie pudełko, a głowa to nie śmietnik. Nie zatrzymuj więc w głowie niepotrzebnych rzeczy. Dla mnie byłaś i jesteś promienna. Nieodmiennie zachwycasz i inspirujesz. Czytałyśmy, czytamy i będziemy czytać. Ja nie mogę się doczekać tego nowego swetra!!! Ściskam bardzo bardzo:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^-^*~~
      Wygląda na to, że przejdę porządki w głowie na przedwiośniu, chociaż zima nigdy nie była dla mnie czasem przygnębiającym, zima musi być i tyle, lubię wszystkie pory roku. Ale w tym roku przedwiośnie jest dla mnie nowym początkiem. *^v^*

      Delete
  6. Pisalas, ze sa klopoty, choroby, pozniej smierc Mamy... dla mnie bylo jasne, ze masz teraz wazniejsze sprawy niz blog czy radosna tworczosc. Rozumiem tez zalobe po bliskich, ktora moze trwac pol roku, rok, a czasem kilka lat. Nie ma na nia recepty ani od niej ucieczki. Trzeba przezyc, przetrawic, przeplakac czy wysmucic. Ciesze sie, ze jednak nadchodzi poprawa i masz wiecej energii.

    Ja na swoje trudne chwile patrze troche jak na stracony czas, kiedy ogladam sie wstecz. Choc to nie do konca jest prawda, bo bez nich nie bylabym taka jaka jestem, dzis. I sa one czescia zycia, tak jak szczescie i spokoj.

    Klopoty zdrowotne wydaja mi sie najtrudniejsze. Reszta spraw jest do poukladania, w swoim tempie.

    Dobrze, ze uporalas sie z tamtym mieszkaniem, to tez symboliczne zamkniecie. Kosztuje sporo energii, ale jest niezbedne, zeby pojsc dalej, lzejsza. I przy okazji mnie np.pokazuje ze nie warto gromadzic zbyt duzo, bo pozniej ktos bedzie mial klopot z wyrzucaniem tego nadmiaru. Odgruzowywalam juz pare mieszkan po starszych osobach z rodziny i zawsze jest to mieszanina zadumy, smutku, balaganu i brudu. Szukanie osob czy instytucji, ktore przygarna pozostale dobre rzeczy, pakowanie i wyrzucanie na smietnik zuzytych, zachowywanie pamiatek, dokumentow i zdjec. A na koncu refleksja: to bylo czyjes cale zycie, czesto przez wiele lat zbierane. A teraz juz go nie ma. Przeminelo.

    Trzymaj sie cieplo, tej niemroznej zimy:) Niedlugo przedwiosnie, dlugie dni, wiecej slonca. Zycze Wam zdrowia, zebyscie tej wiosny/roku mogli nadal realizowac swoje pasje, jechac po raz kolejny do Japonii i dzielic sie wrazeniami z wyjazdu:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^v^*
      Zawsze od kłopotów uciekałam w rękodzieło, bo jak zajęłam czymś ręce to głowa też trochę odpoczywała. No i jakoś tak sama siebie podbudowywałam, że MIMO WSZYSTKO jestem dzielna i idę do przodu zamiast siedzieć z twarzą w papierowej torebce i próbować oddychać bez hiperwentylacji (raz na serio prawie tak musiałam zrobić...). Ale jak widać może jednak trzeba było się wykrzyczeć, wypłakać, już po tym wszystkim, wyrzucić to z siebie to wymagało wyrzucenia.
      Zgadzam się, że trudne chwile też są częścią życia i bez nich być może nie nauczylibyśmy się czegoś o sobie. Ja widzę jak zmieniłam się przez ostatnie lata, głównie dzięki terapii, trudne sytuacje życiowe pozwoliły mi znaleźć inną mnie, której u siebie nie podejrzewałam, ale w końcu wyszła na światło dzienne, trochę szkoda, że nie 20 lat temu, ale podobno lepiej późno niż wcale, *^v^*, żałowanie teraz już niczego nie zmieni i czasu nie cofnie.
      Co do kłopotów zdrowotnych, kiedy zaczęliśmy z Robertem chorować to strasznie się bałam jednej rzeczy - moja teściowa zmarła kilka lat po śmierci swojego ojca, który bywał trudnym człowiekiem a ona się nim przez kilka lat opiekowała. Moja mama odeszła po dwóch latach chorowania po śmierci ojca, alkoholika, z którym nie miała łatwego życia. Tak jakby te choroby dopadły je obydwie już po zniknięciu źródła stresu. I ja od razu zaczęłam myśleć, że może my mamy tak samo, po bardzo trudnym roku i odejściu mojej mamy ja teraz zapadłam na jakąś straszną chorobę i też zaraz mnie nie będzie... Naprawdę miałam takie myśli! Ale ja mam w sobie dużo radości życia, planów, oczekiwań, mam co robić, zawsze myślałam pozytywnie i byłam przekonana, że mam dużo szczęścia w życiu, tak więc mam nadzieję, że nie powtórzę ich sytuacji! *^o^*
      Mieszkanie po rodzicach muszę jeszcze odmalować, wynieść ostatnie kilka drobiazgów i już! A było tego koszmarnie dużo! Gromadzimy niesamowite ilości przedmiotów a potem ktoś to musi posprzątać, ech... Dało mi to porządnie do myślenia i zaczęłam robić porządki w moim otoczeniu, hehe... ^^*~~

      Delete
  7. Trudny czas.... Ja właśnie od kilku miesięcy mam u siebie moją Mamę i widzę jak przez ostatnie lata bardzo się od siebie oddaliłyśmy.... A może ja dojrzałam emocjonalnie i patrzę na nią i na świat zupełnie inaczej. Dzisiaj nie potrzebuję jej akceptacji, jest obowiązek, który trzeba spełnić. No i myślę podobnie jak ty myślałaś.... A teraz widzę że po odejściu wcale nie nie jest łatwiej.... Te Wasze komplikacje zdrowotne to też może być odreagowywanie stresów które przeszliście.... Trzymaj się :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! ^^*~~
      Ja z moją mamą nigdy nie byłam blisko, wydaje mi się, że to zawsze była moja walka z jej potrzebą kontroli nad każdym aspektem mojego życia, a z roku na rok było trudniej, no bo wiadomo, im człowiek starszy tym jego nawyki się pogłębiają, a ja coraz bardziej popadałam w zaklęte koło poddawania się tym jej zakusom na moje wszystkie decyzje i wyrzucaniu sobie, że znowu nie zawalczyłam o siebie... Mogę sobie teraz wypominać, że szkoda, że nie poszłam na terapię wcześniej, że szkoda, że nie trafiłam na pewne książki czy wypowiedzi mądrych ludzi wiele lat temu, no ale czy to coś zmieni w moim obecnym życiu? Tylko będę się tym gryzła, tak samo jak tym, czy podczas choroby moich rodziców - alkoholizmu ojca i raka mamy, zrobiłam wszystko co mogłam, żeby im pomóc. Chyba tak, gdybym była w stanie zrobić więcej to bym przecież zrobiła, widocznie wtedy byłam w takim miejscu i stanie umysłu, że więcej nie dałam rady zrobić. Powoli to wszystko się wycisza i usuwa w tło. *^-^*

      Delete
  8. Tylko nie planuj za duzo, nie spiesz sie.
    Ja od roku po smierci rodzicow, ktoryni sie opiekowalam wiele lat, nie moge wyjsc z chorob, wieloletni stres wylazi z czlowieka pomalu, ale kiedys wyjdzie :)
    Dbajcie teraz o siebie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! ^^*~~
      Zaczęłam bardziej zwracać się ku sobie, jeśli tak można powiedzieć, skupiać się na drobnych sprawach i przyjemnościach, to takie truizmy, ale to właśnie działa, jak się pozachwycamy prostymi rzeczami, zamiast gnać do przodu za wszelką cenę. Opieka nad chorymi rodzicami to ciężar nie do wyobrażenia, gdy jesteśmy z nimi w dobrych stosunkach, a gdy jeszcze dochodzą do tego komplikacje trudnych wieloletnich układów, to jak sobie o tym pomyślę to sama nie wiem, jak ja przetrwałam ten zeszły rok, na serio!... No, ale powoli do przodu. ^^*~~

      Delete
  9. Przeczytałam ostatnio takie fajne zdanie, że “Zima jest ćwiczeniem w pamiętaniu, jak się wyciszyć, a następnie elastycznie powrócić do życia” i tak sobie myślę, że właśnie przeżyłaś swoją prywatną zimę i skoro Matka Natura potrzebuje 4 miesięcy by wrócić do aktywności, to ty tym bardziej. A teraz małymi kroczkami :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! ^^*~~ Mądre zdanie, ja zawsze uważałam, że zima jest bardzo potrzebna - te mrozy i śniegi, a nawet te pluchy, i te ciemności, żebyśmy zwolnili tempo, posiedzieli w domu, przy ogniu, pomyśleli o niczym (pomedytowali? ^^), albo w gronie przyjaznych ludzi. Jak człowiek uprawia ziemię to chyba łatwiej żyje w takim rytmie, miastowi zawsze gnają na złamanie karku, jak ja próbowałam. *^V^*
      No, ale idzie przedwiośnie!

      Delete
  10. Mnie to zabrało pięć lat. I zrobiłam się kimś innym.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Myślę, że ja też stałam się innym człowiekiem, takie przeżycia zmieniają wiele - nasze spojrzenie na świat i na samych siebie, na służbę zdrowia..., nawet nasz wygląd - widzę jak się zmieniłam na twarzy przez ten rok! No ale cóż, zmieniamy się po troszku każdego dnia, teraz muszę się nauczyć tej nowej mnie. *^o^*
      Dziękuję za dobre słowo!

      Delete
  11. Jestem z tobą na twoim blogu regularnie :-)i nie mam zamiaru odchodzić. Pamiętam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^o^* To ja się postaram, żeby było po co zaglądać na tego bloga!

      Delete
  12. Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^v^* Samo napisanie tego co powyżej w pewien sposób mnie oczyściło, dało nową perspektywę i siły!

      Delete
  13. Jak zawsze! Wiem, że bywa ciężko, ale masz Roberta i to bardzo pomaga przetrwać. Pozdrowienia dla Was obojga.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękujemy! *^v^*
      Mój mąż jest święty, że wytrzymał ze mną przez te wszystkie lata mojego marudzenia, załamywania rąk, poddawania się fochom mojej mamy... Musi mnie bardzo kochać! ^^*~~

      Delete
  14. dobrze to wszystko przeczytać, szczególnie ostatni akapit. dbaj o siebie. w końcu jesteś jedyną osobą, z którą na pewno będziesz do końca życia. dlatego bądź dobra też dla siebie. ściskam!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo dziękuję! *^o^* To bardzo mądre co piszesz! Tak naprawdę mamy pewność, że tylko ze sobą będziemy zawsze i do końca. Kiedyś myślałam, że jakbym wyjechała z Polski to moje życie zmieniłoby się diametralnie bo ja bym od razu była innym człowiekiem, a to przecież tak nie działa... *^v^* Zabrałabym gdzieś w świat tę samą osobą, ze wszystkimi moimi cechami dobrymi i złymi, pracować nas sobą trzeba zawsze i niezależnie od tego, gdzie mieszkamy. I dbać o siebie także!

      Delete
    2. tak, też kiedyś myślałam podobnie - przecież w innym miejscu będę inna ja! a nieprawda. i tak, trzeba pracować nad sobą, rozwijać, ale też mieć czas na zadbanie o siebie. a też przerobiłam moment myślenia o wszystkich wokół i zostawienie siebie na końcu. teraz za to płacę i odradzam każdemu.
      ale będzie lepiej, bo przecież teraz już wiemy, że my też jesteśmy ważne :)

      Delete
    3. Lepiej późno niż wcale! Zresztą chyba nigdy nie jest za późno na zadbanie o własne zdrowie psychiczne, tego się trzymajmy! *^V^*

      Delete
  15. Wszystko ma swój czas. Od teraz będzie tylko lepiej a bloga czytam z przyjemnością. Czy japoński jest trudny? Pozdrawiam

    ReplyDelete
    Replies
    1. To prawda, nawet kiedyś namalowałam taki obraz z napisem "nothing ever happens until it's time", i patrzę na niego dwa razy dziennie bo wisi obok łóżka, i chyba patrzyłam na niego bez zrozumienia... *^v^*
      Bardzo mi miło, że czytasz mojego bloga! A japoński jest trudny, ale z pewnych specyficznych względów - po pierwsze, dlatego, że trzeba się nauczyć znaków, ich pisania i czasami kilku sposobów odczytywania, ale po drugie dlatego, że nie wystarczy jak w polskim dodać grzecznościowego wyrażenia, żeby wyrazić się w grzeczny sposób, istnieją sposoby i zasoby słów używane podczas rozmowy z kimś poniżej nas i powyżej, inaczej będziemy się zwracać do naszego ucznia albo dziecka (-1), inaczej pogadamy z koleżanką (0), inaczej zwrócimy się do naszego profesora, szefa, inaczej do cesarza (+1)..., albo gdy będziemy mówili o naszym młodszym bracie (-1) czy rodzicu (+1), często mówiąc do tych trzech poziomów rozmówców na ten sam temat użyjemy zupełnie innych form gramatycznych albo wręcz innych słów! Jest mnóstwo niuansów stylistyczno-społecznych, które trzeba znać, żeby nie wyjść na ignoranta (wiadomo, obcokrajowcom się wiele wybacza, ale skoro chcę się nauczyć języka, to nie będę pomijała takich społecznych elementów jak sztuka poprawnej konwersacji *^v^*).

      Delete