Po siedmiu miesiącach mojej odmienionej pielęgnacji włosów czas na większe podsumowanie.
(O sposobach pielęgnacji, jaką prowadzę od sierpnia 2011 możecie przeczytać poniżej:
potem już nie robiłam comiesięcznych raportów)
Zaczęłam od wysuszonych średniodługich włosów o długości 44 cm, które rosły mi w tempie 1 cm na miesiąc, bardzo się puszyły, były cienkie, matowe, łamały się na różnej długości.
- zmieniłam szampony i odżywki silne chemicznie na łagodne środki oparte na naturalnych składnikach, bez silikonów
- zmieniłam farbowanie chemiczne na hennę
- zmieniłam szczotkę na szerokozębny grzebień i szczotkę Tangle Teezer
- zaczęłam regularnie przed każdym myciem włosów nakładać na nie oleje lub maski, często były to domowe maski wieloskładnikowe trzymane na głowie kilka godzin
- jadłam suplementy diety: Merz Special, Walmark Wapń Cynk Magnez, olej z wiesiołka GAL w kapsułkach i piłam tran (na początku kuracji w sierpniu)
- piłam napar z pokrzywy, 2 kubki dziennie (pierwsza dawka w sierpniu i wrześniu)
- stosowałam wcierki (Jantar i Saponics Farmony) i płukanki ziołowe po myciu
(- przez 3 tygodnie piłam drożdże, jednak nie zauważyłam ich wpływu na moje włosy)
HIT:
Po siedmiu miesiącach hitami mojej pielęgnacji pozostają:
- szampon Sephora Yes to Cucumbers - znakomicie zmywa oleje, włosy są po nim miękkie i sypkie, jest bardzo wydajny, pół litrowa butla (kupiona na promocji za 28 zł) wciąż mi służy!
- szampon, odżywka i maska z serii Alterra z Granatem i Aloesem (Rossmann) - włosy są po nich oczyszczone, miękkie, sypkie, gładkie
- henna Khadi Ciemny Brąz do farbowania włosów - odżywia, pogrubia, dyscyplinuje
-
aloesowa pryskanka po myciu według pomysłu Anwen - dla mnie to jest kosmetykowy superhit ratunkowy, jeszcze po żadnej odżywce czy oleju nie miałam tak gładkich i miękkich włosów, już od pierwszego użycia! *^v^* (Pewnie dużą zasługę ma w tym aloes, ale każdy ze składników pryskanki dokłada swoje trzy grosze do wspaniałego efektu odżywienia.)
Jednak, dla moich włosów jest to kosmetyk okresowy, to znaczy, po około miesiącu stosowania zauważyłam, że powinnam zrobić sobie przerwę bo zaczynam być po nim napuszona.
KIT:
- podczas wypróbowywania różnych kosmetyków trafiłam na odżywkę fatalną -
Joanna Rzepa Odżywka Wzmacniająca, nie zauważyłam działania wzmacniającego, jest bardzo wodnista i przez to mało wydajna, bo dużo jej schodzi przy każdym nakładaniu, a co gorsze - koszmarnie plątała mi włosy, miałam po każdym jej użyciu po kilka kołtunów jak po żadnych kosmetykach... Zużyłam jedną butelkę i więcej jej nie kupię.
- olejek do włosów
Sesa Plus - zastosowałam go tylko trzy razy. Po drugim użyciu jego silny ziołowy zapach wywołał u mnie koszmarną migrenę. A po trzecim razem niestety dostałam po nim mocnego podrażnienia skóry całej głowy a w jednym miejscu placek łupieżu... Po trzech zastosowaniach oddałam
YarnFerret do przetestowania.
Obecnie stosuję regularnie (oprócz powyższych szamponów i spłukiwanych odżywek):
-
olejek z witaminą E (wcieram we włosy i skórę głowy ok. 1 ł stołowej olejku przed myciem na conajmniej 2 godziny)
- odżywkę do włosów
Hesh Maka (raz w tygodniu zamiennie z olejami przed myciem nakładam ją na włosy na 40 minut, wymieszaną z maską do włosów - wymieszana z wodą błyskawicznie wysycha i się kruszy, i zamiast na włosach ląduje w całej łazience...)
- puszące się włosy dyscyplinuję też kroplą
oleju arganowego, najpierw roztartego w dłoniach
- w marcu wracam do picia skrzypokrzywy i suplementacji, tym razem będę brała ZMA, Witaminer (nie jest jakoś szczególnie bogaty w składniki, ale dostałam go jako gratis do jakiegoś zakupu w aptece, więc go zjem ^^) i Calcium Panthothenicum.
Po początkowym powolnym starcie (1 cm/miesiąc) moje włosy ruszyły jak z kopyta i od września rosną mi w tempie 2-3 cm/miesiąc, co obecnie daje mi długość 57 cm (przybyło 13cm). Nie podcinałam końcówek, bo nie ma takiej potrzeby - nie są porozdwajane, więc nie chcę tracić na długości, chociaż ostatnie 10 cm jest raczej cienkie... (i wciąż jestem ciekawa, jak długie włosy mi urosną i czy się kiedyś zatrzymają?...). ~^^~