Pomyślałam, że napiszę jeszcze kilka słów na temat naszego powrotu, ale już nie na Fumach, bo pojawią się komentarze, będę na nie odpowiadać i tamten blog podróżniczy nigdy nie zrobi sobie przerwy a ja będę pisać dwa blogi jednocześnie. *^v^* Uprzedzam, że będzie trochę narzekania.
W noc poprzedzającą wyjazd nie mogłam spać, przewracałam się z boku na bok, siedziałam przed komputerem, w końcu zasnęłam około 4 rano a o 6:00 obudził nas budzik. Pierwszym etapem podróży był Narita Express ze stacji Shinjuku na lotnisko Narita.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpbjmvNgH0F4buzUGWRjz3-zBtGkinNLhMYVJ8AV567LZdE8EARiHyDUoBM_v7_Avn1n0okSd3Ci65_DFZgiTWSpO71K8kVPuRu-r2bAnteir-PIM5w6C2mxDpmaL8ITkrPlzaKQ/s400/2011_05_09_1010.png)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhw7UxJDwiIo8jxvD8LtP7PeGxas-oz_jiCkoHc0_ANUI2rwJyjIm5F37zmMMY_zQFPO9nox4NAgiPUuWNG0uRK4khIGVAJ4Mt5IBNNvadAeAGVQe5aA7vtDO-t92tYOz2gt9pARw/s400/2011_05_09_1009.png)
Odprawa poszła sprawnie (nikt z nas nie miał nadbagażu, hurra! ^^) i zaraz startowaliśmy. W samolocie niestety natychmiast dostałam okropnego kataru, który nie opuścił mnie wcale aż do dzisiaj.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-XPESuO96wRwm98WukA7pfCu3jNDseJeOVZDAY_aIHvAMwUYQO5HpgsteselME19_GrItPoOVmq4YWAaFtstWdtfPVMkKhAzrdzPoeZkLONFhfyJBf6dFFWlIisYc1BKCntr8jA/s400/2011_05_09_1012.png)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIn3UWuwU-q_ufUWMwGPCyeoLRzOZzKdWPTsfupCtPekRzTE5wxCpPF1rv_8TsUOuYkf0KkzQb5uZ1V4wucWZOXHvPt1uVztWBiGuyE97uySEGxkKtD9Y6jstJjMURIbgsiqOOrg/s400/2011_05_09_1015.png)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjudYk51hgL10ELM7hUV8I98dNA6kWvaOdGqBv_CQPGRKfCBvL4VPo-hsQ5Hu1MYVbEW-qGco989_GOcsGvTJmTz1mXNWr6oTaxaZum0Dsy2huI-uFxIw5eJstp4f7IJlCQwf8IcQ/s400/2011_05_09_1014.png)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZ1IIGogWALPmm83MOeYZC605qmmJPmTg4H2P8MqFsckV6jhxVuQLkZ5le7Rj4Lj61tkVEpkfKp0F7gbJaEtvqmxpqKpwRiEwSi96kf2nPNNB9qdv7g5l5l9F9iLcrxnWOk78auQ/s400/2011_05_09_1013.png)
Na szczęście 11 godzin lotu minęło błyskawicznie i jeszcze czekała nas przesiadka w Londynie, gdzie dla poprawy humorów i zatarcia okropnego wrażenia po samolotowych posiłkach (są naprawdę paskudne! niestety zostaliśmy "zepsuci" japońskim jedzeniem i długo mrożona krewetka już nam nie będzie tak smakować jak krewetka świeża, ech...) poszliśmy do restauracji Plane Food Gordona Ramsaya na Heathrow. I to był strzał w dziesiątkę! *^v^* Trójka z nas zamówiła polecanego tego dnia cheeseburgera, natomiast ja wzięłam zupę cebulową z rozmarynowymi grzankami i sałatkę z kaczki, i wszystko było przepyszne!
Po długim oczekiwaniu na połączenie z Warszawą okazało się, że z powodu burz mamy opóźnienie. Najpierw czekaliśmy na lotnisku, ale w końcu wpuszczono nas na pokład samolotu, gdzie oznajmiono nam, że... opóźnienie się przedłuży. Czekaliśmy tak jeszcze około pół godziny, samolot nabity zmęczonymi i głodnymi ludźmi, niektórzy tak jak my lecieli do Polski po wielogodzinnych lotach skądinąd i oczekiwaniu na lotnisku. Tu nastąpiło moje wkurzenie nr 1, bo oczywiście na pokładzie był jeden pan biznesmen biurowy w typie "jaki to ja jestem zabawny i dowcipny, wszyscy dookoła się o tym zaraz dowiedzą". Przez miesiąc w środkach komunikacji miejskiej codziennie miałam do czynienia z ludźmi, którzy zachowują się cicho, żeby nie przeszkadzać innym, szczególnie ważne w przypadku zatłoczonego pociągu, i nie było żadnych pajaców rzucających "zabawne" tekściki i oczekujących na poklask współtowarzyszy. Na szczęście pan zabawny szybko się zmęczył i zasnął a potem zapchał kanapką.
Po wylądowaniu w Warszawie pół samolotu biło brawo, skąd się wziął u Polaków ten obciachowy zwyczaj?... Ciekawe, czy ci ludzie tak samo oklaskują motorniczego pociągu, kiedy dojedzie na wyznaczoną stację?...
Po wyjściu z bagażami do hali przylotów zaliczyłam wkurzenie nr 2 - nie ma tam ani żadnego kiosku ani automatu z napojami, a mnie bardzo chciało się pić. Ciekawe, czemu akurat tam nie można by ustawić automatu z wodą i colą? Przecież samoloty lądują całą dobę i to bardzo ułatwiłoby życie podróżnym. Było to tym bardziej bolesne, że w okolicy mojego domu również nie ma sklepu nocnego i po coś do picia musielibyśmy jechać na jakąś stację benzynową, oddaloną o kilka przystanków autobusowych.
Wkurzenie nr 3 - oczywiście nie ma gdzie kupić biletów autobusowych, automat z biletami na przystanku przed Przylotami akurat nie działał, Robert znalazł inny na oddalonym przystanku, w którym kupił ostatnie dwa bilety tuż przed tym, jak automat właśnie zrobił sobie reset... Wkurzenie nr 4 - bezmyślna panienka w autobusie pełnym ludzi z lotniska z walizkami musiała stać przy drzwiach zamiast wejść głębiej i pozwolić wygodnie wysiąść z bagażami... Uprzedzałam, że będzie narzekanie.
W tamtą stronę nie miałam żadnych objawów jetlaga ani aklimatyzacji. Po przylocie do Polski pierwszą noc przespałam normalnie, za to w sobotę około 18:00 położyłam się na krótką drzemkę, obudził mnie telefon po 20:00, porozmawiałam chwilę, znowu się położyłam, po 23:00 Robert obudził mnie po to, żeby mnie wypchnąć do mycia i kazał mi po prostu iść spać, co też uczyniłam. Pobudkę około 7 rano spowodował koszmarny ból głowy, który przyćmiony tabletką nie opuszczał mnie jeszcze przez cały dzień. Wciąż jestem śpiąca i wciąż leci mi z nosa.
Przyznaję, że nie mogę się odnaleźć we własnym mieszkaniu. Walizki prawie rozpakowane, chociaż kiedy wyjmę z nich ostatnią rzecz i odłożę na swoje miejsce, zniknie namacalny dowód naszej podróży, a ten moment chcę przeciągnąć jak najdłużej. Kiedy siedzieliśmy na walizkach na Naricie nie czułam, że wracam do domu, czułam się jakbym jechała w dalszą podróż do nowego miejsca. Na razie przechodzę szok uwstecznienia, jakby ktoś założył mi w pasie gumkę, którą rozciągnęłam na maksymalną długość a teraz ona ciągnie mnie z powrotem. Przez ten miesiąc zadomowiłam się w miejscu, które dla mnie było pod wieloma względami idealne, i na razie czuję się, jakby mi ktoś zabrał kolorową zabawkę.
***
Żeby nie kończyć takim depresyjnym akcentem, pochwalę się materiałami na lalkowe sukienki, jakie kupiłam w Tokio. Pluję sobie w brodę, że zdecydowałam się na nie dopiero ostatniego dnia, i że kupiłam tak mało, ale na więcej nie miałam już miejsca w bagażu. Wszystko to drukowana bawełna.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpmeHngzwdnJvvB-yK2O0oq0RLnXYCZ0tSvZsdaX-hs_TEUZlNk5A4TwB-Kd8fSylTsAKp53hsAIYdJe_itClxG4vjOL0ZIY-UaT-LJpwF2yEJnRfS7WsrPFQR8I6jXjtqm6Xq5g/s400/2011_05_09_1016.png)
Jutro postaram się zmobilizować i ruszyć do przodu z różnymi rzeczami, bo jeśli chcę do Japonii wrócić (a taki jest plan), to muszę na nią zarobić. Poza tym, muszę czymś zająć ręce i głowę.
PS.: Rysiek schudł i bardzo się tuli. *^v^* Poza tym pierwszego poranka obudził nas... bardzo mocnym walnięciem czołem w nasze czoła, widocznie na Wojtka, który się nim opiekował przez ten miesiąc, nie działało mruczenie do ucha i biedny kot musiał stosować bardziej radykalne metody!... ~^^~
NO to witamy w naszej polskiej rzeczywistości. :)
ReplyDeleteA niechże Cię! Za to zdjęcie tkanin, oczywiście :)
ReplyDeleteJa tam w polskich środkach komunikacji najbardziej nie cierpię konieczności wysłuchiwania czyichś BARDZO prywatnych rozmów telefonicznych. Po prostu nie chcę wiedzieć kto, kogo, w jakiej pozycji, z kim i komu dorabiając rogi. Kiedyś mnie to żenowało, teraz po prostu drażni.
A japońskich obyczajów w naszym kraju możemy się spodziewać tylko po sobie samych. Więc krzewmy zamiłowanie do porządku społecznego, czystości w otoczeniu. I do automatów z napojami pod ręką, w logicznych miejscach również. Chociaż ja upierałabym się przy koszach na śmieci... :)
Witamy z powrotem :D Super, że już jesteś. Irytację pod każdym względem podzielam (choć nigdzie nie wyjeżdżałam :D).
ReplyDeleteJakie piękne tkaniny!! Iście japońskie :) Nie mogę się doczekać uszytków :) Fajnie, że wróciłaś, brakowało Ciebie :)
ReplyDeleteOstatni akapit rozbawił mnie do łez:) Zawsze zdumiewa mnie pomysłowość kotów i ich sposoby na każdego- mnie budzą dopiero mokre całusy a mojego Romka podgryzanie w brodę. A ja chciałabym Ci serdecznie podziekować za te wszystkie relacje na Fumach dzieki którym czułam się niemal tak jakbym razem z Wami tam była. Uściski serdeczne dla Was obojga.
ReplyDeletePomyślę sobie trochę o Tobie, Twojej podróży, ciuchach, lalkach, kocie... Może mi się wreszcie zachce żyć. :-) Tak się cieszę, że mieliście udaną podróż. A szara rzeczywistość niech tylko pozwoli zachować na dłużej świeżość wspomnień. :-)
ReplyDeletewiesz co, rozumiem Twoją irytację, choć nie byłam (ciałem) w Japonii; coś podobnego przeżywam w skali mikro, po każdym powrocie z odludzia do miasta.
ReplyDeleteA potem jakoś się przyzwyczajam i żyję dalej ;)
Co do komunikacji miejskiej to .... temat bez dna i wart napewno osobnego bloga. Niewątpliwie zgodzę się z przdmówczynią która zasugerowała aby w wprowadzać zasady samemu do przestrzeni społecznej, to może kiedyś, w końcu ..... bo inaczej to raczej bym na innych nie liczył :D
ReplyDeleteNie mogę się napatrzeć na ten czerwono złoty materiał. Jest taki piękny i elegancki, a jednocześnie bardzo zdobny i krzykliwy. Takie rzeczy możliwe są tylko w Japonii. PS. Okropnie zazdroszczę ci tego wyjazdu :)
ReplyDeleteTo ja tylko dodam, że motyw z klaskaniem w samolocie rozwala mnie za każdym razem z tą samą siłą :D :D
ReplyDelete