Och, co to była za... weekend!*^v^*
Zaczęło się w sobotę imieninowym obiadem u Kasi, która ma malutką śliczną koteczkę o imieniu Trufla, niestety bardzo trudno jest zrobić jej dobre zdjęcie, bo jest w ciągłym ruchu... ^^
What a weekend! *^v^*
It started on Saturday with a names day dinner at my friend Kasia's, who has a beautiful small kitty called Truffle, unfortunately it's very difficult to catch her on the photo because she's running around all the time... ^^
Przy okazji na prośbę Kasi zrobiłam jej kilka zdjęć w stylu pin-up, zobaczcie jaka to fotogeniczna bestia!
I also took some photos of Kasia's who wanted to look like a pin-up star, just look at her!
A wieczór zakończyliśmy na bardzo nietypowej imprezie - w sali tanecznej przy ulicy Lubelskiej 30/32 na Pradze odbywała się potańcówka muzyki kapeli Janusz Prusinowski Trio. W niewielkiej salce zgromadziło się dużo miłośników polskich tańców ludowych i wychadzali chodzonego, wykręcali obertasy, przytupywali do rytmu i wywijali spódnicami (panie ^^). Ja oczywiście grzecznie siedziałam na ławce pod ścianą, ale Kasia, Piotrek i Wojtek szli w tan jak w dym!
Impreza podobno ma być cykliczna i Robert już się szykuje na następną, tym razem miał nowe buty i obtarte pięty...
We finished our day with the untypical event - we went for a folk dance party with a live music from some Polish famous traditional folk band Prusinowski Trio. In a small room there were a lot of people dancing, I of course was sitting on a bench and just watching but Kasia, Piotr and Wojtek went for it!
Za to w niedzielę pojechaliśmy z Robertem pociągiem do ... Radomia!
On Sunday me and Robert went by train to Radom, about 80 km from Warsaw.
Celem wycieczki była reklamowana w Trójce wystawa "Sukienka" w Mazowieckim Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia.
Około 14:00 podeszliśmy pod wymarły budynek Centrum Sztuki i po zadzwonieniu dzwonkiem doczekaliśmy się pana stróża (bardzo miły pan, który potem przyznał się, że tak naprawdę jest strażakiem, ale dorabia sobie stróżowaniem sztuki *^v^*). Pan powłączał dla nas - jedynych zwiedzających - światła i wideoinstalacje, i pozwolił nam na samowolne zwiedzanie, dzięki czemu zrobiłam kilka zdjęć. ~^^~
Around 2 pm we came to the forlorn building and after we rang a while there came a guard (who was very nice and told us he was just a fire fighter and a guard at the art gallery for the weekends *^v^*). The guard switched on all the lights for us, the only visitors, and turned on the screens with videos, and he let us see everything by ourselves so I took some photos. ~^^~
Sama wystawa bardzo rozczarowuje - eksponatów jest mało (dodatkowo ich brak jest spotęgowany rozległością gmachu Centrum Sztuki), ich symbolika nie zaskakuje, na pięterku w ogóle sami sobie włączyliśmy jeden z ekranów do prądu i uruchomiliśmy projektor... Poza tym odnieśliśmy wrażenie, że przestajemy rozumieć sztukę nowoczesną i należałoby sobie zadać pytanie, czy sztuka ma manifestować przekonania artysty czy tylko odwoływać się do odbioru estetycznego. I jeśli to pierwsze, to albo my jesteśmy za głupi na zrozumienie, co niektórzy autorzy chcieli powiedzieć, albo oni zbyt daleko oderwali się od rzeczywistości...
The exhibition was rather disappointing - there were just a few works (and additionally it felt like there were not many of them because of the vastness of the Art Centre building), their symbols are rather obvious, on the first floor we even had to switch on the screens and the video projector ourselves... We got the impression that we didn't understand the modern art anymore and there is a question to be asked, whether a piece of art should express the artist's opinions or just appeal to the aesthetic sense. If the former, than either we are just too stupid to understand what some artists wanted to say or they just went too far from the reality...
Najbardziej przemówiła do mnie instalacja Anny Baumgard "Dostałam to od mamy", czyli dwie pożółkłe zakurzone suknie ślubne pod folią. Jednak nie mam pewności, czy ta folia jest częścią zamysłu autorki (chociaż bardzo pasuje i podkreśla wymowę dzieła) czy tylko opakowaniem, ponieważ ta praca razem z trzema obrazami wisiała w ogromnej sali za zamkniętymi drzwiami, o otworzenie których poprosiliśmy pana stróża i dzięki temu i my i on dowiedzieliśmy się, że tam jest jeszcze kawałek ekspozycji... ~^^~
I liked the best work by Anny Baumgard's "I got it from my mother" - two yellowed dusty wedding dresses under the foil wrap. Although I am not sure whether the foil was the artist's idea or it was just a way to pack the mannequins, because this work together with three acrylic paintings were hidden in the closed room and we asked the guard to open it for us so we and him found out that there was a piece of the exhibition, too... ~^^~
Natomiast śmiać nam się chciało, kiedy kompletnie zaprzyjaźniony z nami pan strażnik opowiedział nam, ile było roboty z instalacją Agaty Michorowskiej "Egzekucja" - jest to ogromna biała ściana (chyba z 5 x 20 metrów) z regularnie nabitymi milionami cyrkonii, na której wyświetlany jest film - stopy kobiece w czerwonych szpilkach. Okazało się, że pani artystka ograniczyła się do wymyślenia instalacji i chyba założenia szpilek, a cyrkonie nabijała siła robocza. Nie cenię twórcy, który realizuje swoje pomysły artystyczne cudzymi rękami...
And we almost laughed when the totally befriended guard told us about the fuss with the art installation by Agata Michorowska called "Execution" - it's a huge wall (about 5 m high x 20 m long) with millions of stuck regularly zirconiums, and there is a film shown on that wall presenting woman's feet in red high heels. It turned out that the artists managed to just invent the idea and probably wear the shoes, she left all attaching the zirconiums to the workers. I don't respect the creator who realizes his/hers artistic ideas with the hands of the others...
Dodatkowo zastanawiam się, jaki jest sens otwierania takiego centrum sztuki w Radomiu. Jest to zapewne urocze miasteczko, ale od pana strażnika, który ma czteroletnią praktykę pracy w tym miejscu, dowiedzieliśmy się, że z każdą wystawą jest tak samo - na wernisaż przychodzi ta sama niewielka grupa osób zainteresowana sztuką. Natomiast potem są pustki, pustki, pustki i pojedyncze osoby takie jak my się zdarzyliśmy...
Additionally we started to think about the sense of organizing the art centre in the town like Radom. Although it is a very nice place, the guard told us that from his 4 year old practice of working there it's always the same, with each exhibition - there is a small group of the same art lovers on the opening day and then it's just empty, empty, empty, with the occasional visitors like us...
Po zwiedzeniu wystawy poszliśmy na obiad do Pivovarii, w której działa własny minibrowar, i to był dobry pomysł ze względu na piwo, ale zły ze względu na czas oczekiwania na posiłek...
W restauracji było prawie pusto, ale tylko piwo dostaliśmy od razu. Na zupkę, drugie danie i kawę/herbatę czekaliśmy w sumie tyle, że spędziliśmy tam 2,5 godziny! A wcale nie jedliśmy powoli... Dzięki czemu nie udało nam się zdążyć na wcześniejszy od planowanego pociąg powrotny do Warszawy, ale też dzięki temu odkryłam świetny sposób podawania herbaty - czarna mocna herbata z dużą ilością miodu gryczanego i pomarańczą, nazwana "Po Cygańsku". Z przyjemnością dodałabym do niej kieliszek rumu! ~^^~
After some sightseeing we went for some lunch at the Pivovaria restaurant famous for its mini-brewery, and it was a good idea as far as the beer but bad as far as the waiting time for the food...
The restaurant was almost empty but only the beers came straight away. We waited for a soup, second course and coffee/tea so long that we spent 2,5 hours there! And we didn't eat for a long time... Unfortunately we missed the earlier train back to Warsaw that we could catch, but I found out the great way to serve tea - strong black tea with a lot of white buckwheat honey and a slice of an orange, called "Gypsy Tea". I would love to add a splash of rum to it! ~^^~
Dzień zakończyliśmy już w domu wysłuchaniem o 20:00 w Trójce koncertu Żywiołaka. *^v^*
We finished our day at home, listening to a concert of a good Polish folk band Żwyiołak. *^v^*
Zaczęło się w sobotę imieninowym obiadem u Kasi, która ma malutką śliczną koteczkę o imieniu Trufla, niestety bardzo trudno jest zrobić jej dobre zdjęcie, bo jest w ciągłym ruchu... ^^
What a weekend! *^v^*
It started on Saturday with a names day dinner at my friend Kasia's, who has a beautiful small kitty called Truffle, unfortunately it's very difficult to catch her on the photo because she's running around all the time... ^^
Przy okazji na prośbę Kasi zrobiłam jej kilka zdjęć w stylu pin-up, zobaczcie jaka to fotogeniczna bestia!
I also took some photos of Kasia's who wanted to look like a pin-up star, just look at her!
A wieczór zakończyliśmy na bardzo nietypowej imprezie - w sali tanecznej przy ulicy Lubelskiej 30/32 na Pradze odbywała się potańcówka muzyki kapeli Janusz Prusinowski Trio. W niewielkiej salce zgromadziło się dużo miłośników polskich tańców ludowych i wychadzali chodzonego, wykręcali obertasy, przytupywali do rytmu i wywijali spódnicami (panie ^^). Ja oczywiście grzecznie siedziałam na ławce pod ścianą, ale Kasia, Piotrek i Wojtek szli w tan jak w dym!
Impreza podobno ma być cykliczna i Robert już się szykuje na następną, tym razem miał nowe buty i obtarte pięty...
We finished our day with the untypical event - we went for a folk dance party with a live music from some Polish famous traditional folk band Prusinowski Trio. In a small room there were a lot of people dancing, I of course was sitting on a bench and just watching but Kasia, Piotr and Wojtek went for it!
***
Za to w niedzielę pojechaliśmy z Robertem pociągiem do ... Radomia!
On Sunday me and Robert went by train to Radom, about 80 km from Warsaw.
Celem wycieczki była reklamowana w Trójce wystawa "Sukienka" w Mazowieckim Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia.
"Nie szata zdobi człowieka" - podobno. Jednak strój determinuje i określa to, kim jesteśmy i jak widzą nas inni. Jest kulturową etykietą, pozwalającą zakwalifikować nas do określonej płci, grupy społecznej, korporacji zawodowej. Czasami to, jak wyglądamy, staje się ważniejsze od tego, kim jesteśmy.The aim was to see the exhibition called "The Dress" in the Mazovian Art Center in Radom.
Około 14:00 podeszliśmy pod wymarły budynek Centrum Sztuki i po zadzwonieniu dzwonkiem doczekaliśmy się pana stróża (bardzo miły pan, który potem przyznał się, że tak naprawdę jest strażakiem, ale dorabia sobie stróżowaniem sztuki *^v^*). Pan powłączał dla nas - jedynych zwiedzających - światła i wideoinstalacje, i pozwolił nam na samowolne zwiedzanie, dzięki czemu zrobiłam kilka zdjęć. ~^^~
Around 2 pm we came to the forlorn building and after we rang a while there came a guard (who was very nice and told us he was just a fire fighter and a guard at the art gallery for the weekends *^v^*). The guard switched on all the lights for us, the only visitors, and turned on the screens with videos, and he let us see everything by ourselves so I took some photos. ~^^~
Sama wystawa bardzo rozczarowuje - eksponatów jest mało (dodatkowo ich brak jest spotęgowany rozległością gmachu Centrum Sztuki), ich symbolika nie zaskakuje, na pięterku w ogóle sami sobie włączyliśmy jeden z ekranów do prądu i uruchomiliśmy projektor... Poza tym odnieśliśmy wrażenie, że przestajemy rozumieć sztukę nowoczesną i należałoby sobie zadać pytanie, czy sztuka ma manifestować przekonania artysty czy tylko odwoływać się do odbioru estetycznego. I jeśli to pierwsze, to albo my jesteśmy za głupi na zrozumienie, co niektórzy autorzy chcieli powiedzieć, albo oni zbyt daleko oderwali się od rzeczywistości...
The exhibition was rather disappointing - there were just a few works (and additionally it felt like there were not many of them because of the vastness of the Art Centre building), their symbols are rather obvious, on the first floor we even had to switch on the screens and the video projector ourselves... We got the impression that we didn't understand the modern art anymore and there is a question to be asked, whether a piece of art should express the artist's opinions or just appeal to the aesthetic sense. If the former, than either we are just too stupid to understand what some artists wanted to say or they just went too far from the reality...
Najbardziej przemówiła do mnie instalacja Anny Baumgard "Dostałam to od mamy", czyli dwie pożółkłe zakurzone suknie ślubne pod folią. Jednak nie mam pewności, czy ta folia jest częścią zamysłu autorki (chociaż bardzo pasuje i podkreśla wymowę dzieła) czy tylko opakowaniem, ponieważ ta praca razem z trzema obrazami wisiała w ogromnej sali za zamkniętymi drzwiami, o otworzenie których poprosiliśmy pana stróża i dzięki temu i my i on dowiedzieliśmy się, że tam jest jeszcze kawałek ekspozycji... ~^^~
I liked the best work by Anny Baumgard's "I got it from my mother" - two yellowed dusty wedding dresses under the foil wrap. Although I am not sure whether the foil was the artist's idea or it was just a way to pack the mannequins, because this work together with three acrylic paintings were hidden in the closed room and we asked the guard to open it for us so we and him found out that there was a piece of the exhibition, too... ~^^~
Natomiast śmiać nam się chciało, kiedy kompletnie zaprzyjaźniony z nami pan strażnik opowiedział nam, ile było roboty z instalacją Agaty Michorowskiej "Egzekucja" - jest to ogromna biała ściana (chyba z 5 x 20 metrów) z regularnie nabitymi milionami cyrkonii, na której wyświetlany jest film - stopy kobiece w czerwonych szpilkach. Okazało się, że pani artystka ograniczyła się do wymyślenia instalacji i chyba założenia szpilek, a cyrkonie nabijała siła robocza. Nie cenię twórcy, który realizuje swoje pomysły artystyczne cudzymi rękami...
And we almost laughed when the totally befriended guard told us about the fuss with the art installation by Agata Michorowska called "Execution" - it's a huge wall (about 5 m high x 20 m long) with millions of stuck regularly zirconiums, and there is a film shown on that wall presenting woman's feet in red high heels. It turned out that the artists managed to just invent the idea and probably wear the shoes, she left all attaching the zirconiums to the workers. I don't respect the creator who realizes his/hers artistic ideas with the hands of the others...
Dodatkowo zastanawiam się, jaki jest sens otwierania takiego centrum sztuki w Radomiu. Jest to zapewne urocze miasteczko, ale od pana strażnika, który ma czteroletnią praktykę pracy w tym miejscu, dowiedzieliśmy się, że z każdą wystawą jest tak samo - na wernisaż przychodzi ta sama niewielka grupa osób zainteresowana sztuką. Natomiast potem są pustki, pustki, pustki i pojedyncze osoby takie jak my się zdarzyliśmy...
Additionally we started to think about the sense of organizing the art centre in the town like Radom. Although it is a very nice place, the guard told us that from his 4 year old practice of working there it's always the same, with each exhibition - there is a small group of the same art lovers on the opening day and then it's just empty, empty, empty, with the occasional visitors like us...
***
Po zwiedzeniu wystawy poszliśmy na obiad do Pivovarii, w której działa własny minibrowar, i to był dobry pomysł ze względu na piwo, ale zły ze względu na czas oczekiwania na posiłek...
W restauracji było prawie pusto, ale tylko piwo dostaliśmy od razu. Na zupkę, drugie danie i kawę/herbatę czekaliśmy w sumie tyle, że spędziliśmy tam 2,5 godziny! A wcale nie jedliśmy powoli... Dzięki czemu nie udało nam się zdążyć na wcześniejszy od planowanego pociąg powrotny do Warszawy, ale też dzięki temu odkryłam świetny sposób podawania herbaty - czarna mocna herbata z dużą ilością miodu gryczanego i pomarańczą, nazwana "Po Cygańsku". Z przyjemnością dodałabym do niej kieliszek rumu! ~^^~
After some sightseeing we went for some lunch at the Pivovaria restaurant famous for its mini-brewery, and it was a good idea as far as the beer but bad as far as the waiting time for the food...
The restaurant was almost empty but only the beers came straight away. We waited for a soup, second course and coffee/tea so long that we spent 2,5 hours there! And we didn't eat for a long time... Unfortunately we missed the earlier train back to Warsaw that we could catch, but I found out the great way to serve tea - strong black tea with a lot of white buckwheat honey and a slice of an orange, called "Gypsy Tea". I would love to add a splash of rum to it! ~^^~
Dzień zakończyliśmy już w domu wysłuchaniem o 20:00 w Trójce koncertu Żywiołaka. *^v^*
We finished our day at home, listening to a concert of a good Polish folk band Żwyiołak. *^v^*