Nowości mieszkaniowe - krata wisi!!! *^V^*
Na kracie zamontowaliśmy lampę, a na wierzchu zamieszkał patyczak Krzysztof, dwie nowe płaskle (moje ukochane rośliny!... ^^*~~) i koszyki rozrostowe do chleba.
W sobotę na Przesilenie zawiesiliśmy podłaźniczkę, mam nadzieję, że poza kocim zasięgiem... >0<
I z mieszkaniowych nowości to tyle, ze spraw rękodzielniczych - wydziergałam igłą czapkę na zamówienie, ścieg Mammen - ścieg nowy dla mnie, ale od razu mi się spodobał, jest dość zwarty i ładnie się układa. Może zrobię taką dla siebie na zimę? Tylko muszę wybrać mniej gryzącą wełnę!...
A teraz coś z zupełnie innej beczki.
Nie tylko nocy nam od soboty ubywa! Proszę państwa, chudnę. *^o^*
Pewnie zmartwię niektóre z Was, ale nie ma w tym (niestety) żadnego magicznego sposobu, tylko ten jeden jedyny właściwy, zdrowy i skuteczny - deficyt kaloryczny i regularny ruch. Do tego odpowiednia ilość snu (co najmniej 8 godzin), odpowiednie nawodnienie. Zainstalowałam sobie aplikację Fitatu i od maja ważę każde ziarnko ryżu i kroplę oliwy (no, bez przesady... ^^*~~), zapisuję każdy posiłek i trzymam się wyznaczonego dziennego limitu kalorii. Na początku wpisałam moje dane - wzrost, wagę, jaką wagę chciałabym uzyskać i aplikacja wyliczyła mi dzienną dawkę kalorii, która, o zgrozo!, zmniejsza się wraz z utratą masy ciała, ale można ją też podwyższyć poprzez ćwiczenia fizyczne. *^V^*
Waga powoli idzie w dół, co mnie bardzo cieszy. Od 5 maja zgubiłam już 12 kilo, i przekroczyłam połowę mojego wagowego celu sprzed operacji i menopauzy! Aplikacja mówi, że osiągnę moją starą wagę w marcu 2025 roku i tego się trzymam, nie dociskam, nie spieszy mi się, wolę powoli acz skutecznie zejść z nadmiaru kilogramów, tym bardziej, że wraz z nadejściem jesieni zrobiło mi się dużo trudniej - ciągle bywałam głodna, chciało mi się słodyczy i czasami przekraczałam dopuszczalny limit kalorii.
Powiecie, że na pewno jemy wszystko chude, odtłuszczone, chrupkie pieczywo, garstka wybranych niskokalorycznych produktów i sama woda... Otóż nic takiego!!! *^O^* Jemy wszystko co chcemy i lubimy, masło, ghee, oliwę, tłusty twaróg i sery dojrzewające, mięso, jajka, warzywa i owoce, ryż, ziemniaki i makaron, słodycze i chipsy. Gdzie tkwi haczyk? W kaloriach! Jeśli mam ochotę na paczkę chipsów, to zjem ją i będzie to prawdopodobnie jedyny lub jeden z dwóch moich posiłków danego dnia, bo wyczerpię tymi chipsami dużą ilość kalorii... Za to jeśli mądrze zbilansuję posiłki to mogę zjeść dziennie naprawdę dużo pysznego jedzenia!
Nie chodzę głodna. Za to szybko przekonałam się o dwóch rzeczach. Po pierwsze, wysokobiałkowa (ale NIE keto!) dieta zapewnia mi sytość na długo, człowiek często je dużo z łakomstwa lub nudów, porcje wcale nie muszą być takie wielkie!... Po drugie, to że nam się wydaje, że np.: lejemy na patelnię albo do sałatki tylko 1 łyżkę oliwy to wcale nie musi pokrywać się z rzeczywistością - kiedy zważymy 1 łyżkę masła, oliwy, konfitur, miodu i zobaczymy ile tego jest objętościowo, to dopiero mamy obraz tego ile wcześniej jedliśmy chlustając oliwą z butelki czy wylewając miód na kanapkę bezpośrednio ze słoika. ^^*~~ Liczenie kalorii szybko uczy dokonywania wyborów - wolę posmarować chleb masłem (chociaż i tak pójdzie na kromkę pasztet albo twarożek, więc może nie trzeba?...) czy przeznaczyć te kalorie na czekoladkę po obiedzie? Każdy wybiera po swojemu, Robert zawsze smaruje chleb masłem, ale on ma też większą dzienną pulę kalorii, może inaczej nimi zarządzać.
Czy polecam taką dietę? To zależy. Są osoby, które dla zrzucenia wagi są gotowe na duże poświęcenia i chętniej przejdą na którąś z drakońskich diet eliminacyjnych, żeby osiągnąć efekt szybko. Ja nie zrezygnuję z moich ulubionych smaków, dlatego nie dla mnie żadne eliminacje. Wolę jeść małe porcje moich ulubionych dań i osiągnąć mój cel powoli, nie spieszy mi się. Poza tym, taka dieta wymaga planowania posiłków i zakupów oraz przemyślenie i pilnowanie porcji, bo nie ma mowy o "zjem wszystkie ugotowane ziemniaki, bo zostanie jeden i co z nim zrobić" - taki dodatkowy ziemniak to są kalorie! Nie jest też łatwo jeść na mieście albo u kogoś w gościach, aczkolwiek nie robimy z tego wielkiego zagadnienia, wyliczamy mniej więcej wartość kaloryczną potraw w restauracji, no i nie stanie się wielka krzywda jeśli raz w tygodniu zjemy trochę więcej. Są też dni, kiedy jemy wszystko co chcemy i nie liczymy kalorii wcale, tak było np.: w moje urodziny, tak pewnie będzie na proszonej kolacji Wigilijnej. Ale to może się wydarzyć raz na jakiś czas, bo każda dieta ma sens tylko wtedy, gdy się jej trzymamy. *^V^* (Oczywiście mam na myśli zjedzenie posiłku mniej więcej zbliżonego objętościowo do tego, jak jadamy w domu, nie mówię o pojęciu "cheat day" kiedy napychamy się wysokokalorycznym jedzeniem do rozpuku, my tego nie robimy!...)
Tak wyglądają sobotnie poranki w naszej kuchni - płaskle mają kąpiel w zlewie, czyli ma miejsce podlewanie przez namaczanie, potem wracają do swoich pojemników. *^v^*
***
Wesołego Przesilenia! Od soboty dzień będzie coraz dłuższy i tego się trzymajmy! *^v^*~~~