Monday, December 23, 2024

Ubywa

 


Nowości mieszkaniowe - krata wisi!!! *^V^*



Na kracie zamontowaliśmy lampę, a na wierzchu zamieszkał patyczak Krzysztof, dwie nowe płaskle (moje ukochane rośliny!... ^^*~~) i koszyki rozrostowe do chleba. 

 



 

W sobotę na Przesilenie zawiesiliśmy podłaźniczkę, mam nadzieję, że poza kocim zasięgiem... >0< 



I z mieszkaniowych nowości to tyle, ze spraw rękodzielniczych - wydziergałam igłą czapkę na zamówienie, ścieg Mammen - ścieg nowy dla mnie, ale od razu mi się spodobał, jest dość zwarty i ładnie się układa. Może zrobię taką dla siebie na zimę? Tylko muszę wybrać mniej gryzącą wełnę!...




A teraz coś z zupełnie innej beczki.



 

Nie tylko nocy nam od soboty ubywa! Proszę państwa, chudnę. *^o^*

Pewnie zmartwię niektóre z Was, ale nie ma w tym (niestety) żadnego magicznego sposobu, tylko ten jeden jedyny właściwy, zdrowy i skuteczny - deficyt kaloryczny i regularny ruch. Do tego odpowiednia ilość snu (co najmniej 8 godzin), odpowiednie nawodnienie. Zainstalowałam sobie aplikację Fitatu i od maja ważę każde ziarnko ryżu i kroplę oliwy (no, bez przesady... ^^*~~), zapisuję każdy posiłek i trzymam się wyznaczonego dziennego limitu kalorii. Na początku wpisałam moje dane - wzrost, wagę, jaką wagę chciałabym uzyskać i aplikacja wyliczyła mi dzienną dawkę kalorii, która, o zgrozo!, zmniejsza się wraz z utratą masy ciała, ale można ją też podwyższyć poprzez ćwiczenia fizyczne. *^V^* 

 


 

Waga powoli idzie w dół, co mnie bardzo cieszy. Od 5 maja zgubiłam już 12 kilo, i przekroczyłam połowę mojego wagowego celu sprzed operacji i menopauzy! Aplikacja mówi, że osiągnę moją starą wagę w marcu 2025 roku i tego się trzymam, nie dociskam, nie spieszy mi się, wolę powoli acz skutecznie zejść z nadmiaru kilogramów, tym bardziej, że wraz z nadejściem jesieni zrobiło mi się dużo trudniej - ciągle bywałam głodna, chciało mi się słodyczy i czasami przekraczałam dopuszczalny limit kalorii.

 


 

Powiecie, że na pewno jemy wszystko chude, odtłuszczone, chrupkie pieczywo, garstka wybranych niskokalorycznych produktów i sama woda... Otóż nic takiego!!! *^O^*  Jemy wszystko co chcemy i lubimy, masło, ghee, oliwę, tłusty twaróg i sery dojrzewające, mięso, jajka, warzywa i owoce, ryż, ziemniaki i makaron, słodycze i chipsy. Gdzie tkwi haczyk? W kaloriach! Jeśli mam ochotę na paczkę chipsów, to zjem ją i będzie to prawdopodobnie jedyny lub jeden z dwóch moich posiłków danego dnia, bo wyczerpię tymi chipsami dużą ilość kalorii... Za to jeśli mądrze zbilansuję posiłki to mogę zjeść dziennie naprawdę dużo pysznego jedzenia! 

 


 

Nie chodzę głodna. Za to szybko przekonałam się o dwóch rzeczach. Po pierwsze, wysokobiałkowa (ale NIE keto!) dieta zapewnia mi sytość na długo, człowiek często je dużo z łakomstwa lub nudów, porcje wcale nie muszą być takie wielkie!... Po drugie, to że nam się wydaje, że np.: lejemy na patelnię albo do sałatki tylko 1 łyżkę oliwy to wcale nie musi pokrywać się z rzeczywistością - kiedy zważymy 1 łyżkę masła, oliwy, konfitur, miodu i zobaczymy ile tego jest objętościowo, to dopiero mamy obraz tego ile wcześniej jedliśmy chlustając oliwą z butelki czy wylewając miód na kanapkę bezpośrednio ze słoika. ^^*~~ Liczenie kalorii szybko uczy dokonywania wyborów - wolę posmarować chleb masłem (chociaż i tak pójdzie na kromkę pasztet albo twarożek, więc może nie trzeba?...) czy przeznaczyć te kalorie na czekoladkę po obiedzie? Każdy wybiera po swojemu, Robert zawsze smaruje chleb masłem, ale on ma też większą dzienną pulę kalorii, może inaczej nimi zarządzać. 

 


 

Czy polecam taką dietę? To zależy. Są osoby, które dla zrzucenia wagi są gotowe na duże poświęcenia i chętniej przejdą na którąś z drakońskich diet eliminacyjnych, żeby osiągnąć efekt szybko. Ja nie zrezygnuję z moich ulubionych smaków, dlatego nie dla mnie żadne eliminacje. Wolę jeść małe porcje moich ulubionych dań i osiągnąć mój cel powoli, nie spieszy mi się. Poza tym, taka dieta wymaga planowania posiłków i zakupów oraz przemyślenie i pilnowanie porcji, bo nie ma mowy o "zjem wszystkie ugotowane ziemniaki, bo zostanie jeden i co z nim zrobić" - taki dodatkowy ziemniak to są kalorie! Nie jest też łatwo jeść na mieście albo u kogoś w gościach, aczkolwiek nie robimy z tego wielkiego zagadnienia, wyliczamy mniej więcej wartość kaloryczną potraw w restauracji, no i nie stanie się wielka krzywda jeśli raz w tygodniu zjemy trochę więcej. Są też dni, kiedy jemy wszystko co chcemy i nie liczymy kalorii wcale, tak było np.: w moje urodziny, tak pewnie będzie na proszonej kolacji Wigilijnej. Ale to może się wydarzyć raz na jakiś czas, bo każda dieta ma sens tylko wtedy, gdy się jej trzymamy. *^V^* (Oczywiście mam na myśli zjedzenie posiłku mniej więcej zbliżonego objętościowo do tego, jak jadamy w domu, nie mówię o pojęciu "cheat day" kiedy napychamy się wysokokalorycznym jedzeniem do rozpuku, my tego nie robimy!...)



Tak wyglądają sobotnie poranki w naszej kuchni - płaskle mają kąpiel w zlewie, czyli ma miejsce podlewanie przez namaczanie, potem wracają do swoich pojemników. *^v^*


***




Wesołego Przesilenia! Od soboty dzień będzie coraz dłuższy i tego się trzymajmy! *^v^*~~~


Kto potrzebuje aurorę borealis kiedy za oknem są takie zachody słońca!... *^O^*~~~

Monday, December 02, 2024

Przemyślenia

Joanna zapytała o więcej przemyśleń po czterech miesiącach od przeprowadzki i postanowiłam zebrać moje odpowiedzi we wpisie zamiast w komentarzu.

 


 

Po pierwsze, nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale to miejsce nie jest dla mnie nowe, bo mieszkałam tutaj z rodzicami przez pierwsze 26 lat mojego życia, potem się wyprowadziłam, przez 9 miesięcy mieszkaliśmy w centrum Warszawy na Powiślu a potem osiedliśmy na Ursynowie (gdzie mieszkaliśmy z trzyletnią przerwą na dzielnicę Ochota przez kolejne dwadzieścia kilka lat). Czyli dla mnie to jest powrót do okolicy, w której się wychowałam. 

 

Jak zostanie trochę podeschniętego ciasta, to można je odsmażyć na masełku i zjeść na śniadanie z serkiem waniliowym i konfiturę pomarańczową. *^v^*


Oczywiście wiele się przez te wszystkie lata zmieniło, wybudowano nowe bloki, ulice, pojawiło się mnóstwo nowych sklepów, spółdzielnia świetnie zadbała o architekturę krajobrazu mojego osiedla, które jest bardzo zielone a raczej wielokolorowe (i roślinnie wielopoziomowe) o każdej porze roku, są alejki, ławki, place zabaw, park i ogromny teren zielony z fragmentami chronionej przyrody przylegający do mojego osiedla. Mam pod domem Żabkę, dwa duże bazary (mam już "mojego" pana z nabiałem, panią z kaszanką i ulubioną budkę z rybami), Biedronkę, Rossmanna, niedaleko Lidla, pocztę, mnóstwo małych sklepików z najróżniejszym asortymentem, restauracje i bary. Mam fajnego listonosza. Mam tramwaje, metro i autobusy. Samo osiedle jest większe, bloki są w przewadze dziesięciopiętrowe. No i... to wszystko oznacza, że jest tu dużo większy ruch i hałas niż w miejscu, gdzie mieszkaliśmy wcześniej. Ulica pod moimi oknami jest bardzo ruchliwa, jeżdżą nią samochody i kilka linii autobusów, ludzie ciągle przyjeżdżają tu na zakupy, do lecznicy, do dużej pralni więc samochody parkują gdzie i jak tylko się da bo wiadomo, że kiedy Polak chce zaparkować to zatrzyma się na awaryjnych chociażby na środku jezdni.... - na szczęście właśnie kończy się kompleksowy remont drogi z nowymi miejscami parkingowymi i ogranicznikami (wysepki, słupki), ulica zrobiła się węższa więc samochody jeżdżą wolniej, bo szybko się nie da, są światła i przejścia dla pieszych. Ale cały czas do późnego wieczora jest poczucie ruchu - auta jeżdżą, ludzie chodzą załatwiając swoje sprawy, cała okolica brzęczy jak w ulu, nie ma wyciszenia, spokoju, zatrzymania, nie mam wrażenia, że mieszkam w "sypialni" miasta tak jak w poprzednim miejscu.

 

Taki mam widok z balkonu - po lewo jest bardzo długie skrzydło bloku, które osłania mnie od wiatru ale też zasłania widok, po prawo widzę podwórko i resztę osiedla.
 

Druga sprawa to sąsiedzi, nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Ogólnie nie jest źle, ale gdzieś niedaleko nas są palacze, którzy czasami palą na balkonie i czujemy ten dym u nas w domu, latem pewnie będziemy dużo korzystać z klimatyzacji. W poprzednim miejscu mieliśmy balkon-loggię na całą szerokość mieszkania, dodatkowo zabudowaną szybami, więc nawet gdyby sąsiedzi robili hałasy na balkonie to mogliśmy zamknąć zewnętrzne okna i w sypialni było cicho. Tutaj balkony są dobudowane do budynku, niestety nie zajmują całej szerokości mieszkania i nawet zabudowane nie zapewnią ciszy i izolacji. Pod koniec lata kiedy było jeszcze ciepło słyszeliśmy wieczorami sąsiadów spędzających czas na balkonie po lewo od nas - nie twierdzę, że hałasowali, ale w nocy nawet zwyczajne rozmowy kilku osób są dość głośne. Piętro wyżej po lewej stronie mieszka grupa Hindusów, którzy często gotują przy otwartych oknach i czasami puszczają głośną muzykę. No i na koniec nasi sąsiedzi piętro nam nami - ich w ogóle nie słychać, za to ich kilkuletnie dziecko cały czas biega a te kroki ja słyszę na takim poziomie wwiercania mi się dźwięku w mózg, że chwilami trudno mi wytrzymać, ja tak reaguję na niektóre dźwięki, niekoniecznie głośne. Czy jestem w stanie się do tego wszystkiego przyzwyczaić? Zobaczymy. Gdy mieszkałam tu jako dziecko a potem nastolatka, nad nami mieszkała rodzina z synem z poważnym upośledzeniem fizycznym i psychicznym, który całe dnie stukał nogą w podłogę (gdy był mały to było mniej uciążliwe, ale wyobraźcie sobie silnego szesnastolatka, dwudziestolatka, który wali piętą w podłogę...). Oczywiście dla mnie to był dźwięk tła i nauczyłam się go nie słyszeć (a tym ludziom nie przyszło do głowy położenie w jego pokoju np.: materaca na podłodze...), zwracałam na to uwagę, gdy mnie ktoś odwiedzał i słyszał to stukanie. Może teraz też nauczę się pomijać te dźwięki, a jeśli nie, to się gdzieś wyprowadzimy.

 


 

Jeśli chodzi o rozwiązania w samym mieszkaniu to trójca: zmywarka, suszarka i samobieżny odkurzacz znacznie polepszyły mój poziom życia bo dużo pracy robią za mnie. Oczywiście nie wszystkie naczynia nadają się do zmywarki i nie wszędzie odkurzacz sam wjedzie, raz w tygodniu mąż łapie za Dysona i odkurza wszystkie miejsca niedostępne dla Dreame (no i odkurzanie żwirku wokół kuwety jest na porządku dziennym, dlatego Dyson stoi na stojaku w przedpokoju, żeby był do niego wygodny dostęp), ale nie stoję cały czas przy zmywaniu i nie żyjemy z rozstawioną suszarką na pranie, to ogromny plus!

 

Peperomia mi kwitnie, to już druga roślina po kalatei! Chyba tata nade mną czuwa ze swoimi "zielonymi palcami", on potrafił wyhodować piękny kwiat z suchego badyla!... *^0^*~~~ 

 

Pochwalę się jeszcze jednym potencjalnym sukcesem doniczkowym - kupiłam wysyłkowo kalateę, malutką - doniczka 6 cm średnicy, ale miała sporo liści, natomiast nawet przesadzona do dobrego podłoża marniała w oczach... (to było jeszcze we wrześniu, więc nie ma mowy o przechłodzeniu rośliny w drodze) W pewnym momencie zatrzymała się na etapie dwóch klapniętych liści ale te nie umierały! Zmieniłam jej ziemię, postawiłam bliżej okna, podlałam nawozem i widzę, że chyba odbiła, pojawiły się dwa nowe zaczątki listków i może coś jeszcze z niej będzie! *^V^*
 

 


 

Życie bez kanapy jak najbardziej się u nas sprawdza. Kiedy potrzebuję usiąść do biurka to rozkładam blat sekretarzyka, mam do niego krzesło biurowe. Za to posiłki wciąż jadamy siedząc na podłodze przy 40 cm wysokości stole i nam to odpowiada. Goście też nie narzekają, w ostatnią sobotę odwiedzili nas znajomi, którzy też mają takie rozwiązanie w swoim mieszkaniu, po prostu któregoś dnia obcięli nogi wysokiego stołu do wysokości ok. 40 cm! Czy brakuje mi kanapy lub fotela w którym mogłabym się umościć pod kocem? Trochę tak... >0< Ale kiedy patrzę na przestrzeń, jaką mamy w pokoju dziennym to wiem, że stół z krzesłami, kanapa i fotele zabrałyby nam tę przestrzeń, a tego nie chcę.

 


 

W czwartek byłam u fryzjera i wreszcie uzyskałam fryzurę, jaka marzyła mi się od dawna - długo z przodu, krótko z tyłu, z boku w trójkąt. Teraz sobie trochę pozapuszczam włosy i zobaczymy co mi przyjdzie do głowy następnym razem, pewnie za dwa, trzy miesiące. *^v^*

 


 

Skończyłam podkolanówki na igle dla Roberta - miały być skarpety ale pomysł przerodził się w podkolanówki (do stroju historycznego) i trochę czasu mi to zajęło. Teraz zabieram się za czapkę na zamówienie. 

Poza tym, udało nam się umówić wykonawcę na nieduży remont naszego poprzedniego mieszkania i jest szansa, że w tym tygodniu zawiśnie nasza krata nad wyspą! ^^*~~ W tym tygodniu mam w planach spotkanie na plotki z przyjaciółką i kolejną wizytę znajomych nad gorącym kociołkiem, tym razem w wersji wegańskiej. I powiedzcie mi proszę, czy tegoroczna jesień jest wyjątkowo mglista w porównaniu do poprzednich czy ja po prostu teraz widzę tę mgłę bo mieszkam na ósmym piętrze, a z parteru widziałam tylko drzewa?...

A teraz idę świętować 50-te urodziny mojego męża. *^0^*~~~ Miłego tygodnia!!!

Monday, November 25, 2024

17 mgnień śniegu



Śnieg pojawił się na chwilę i już nie ma po nim śladu. Może to jeszcze za wcześnie? Może powinien poczekać przynajmniej do połowy grudnia? Ja w każdym razie nie narzekałam, świat pod śniegiem wygląda magicznie i o to chodzi, szczególnie o tej porze roku! ^^*~~

MIESZKANIOWO - mam kilka przemyśleń po czterech miesiącach mieszkania w nowym miejscu.

 

 

Po pierwsze, nie pamiętałam, żeby to mieszkanie było tak ciepłe. Okna wychodzą dokładnie na północ (sypialnia i pracownia) i południe (kuchnia i salon). Poranne światło w sypialni jest jasne ale nie oślepiające (stąd brak konieczności zawieszenia zasłon), i tamta cześć mieszkania jest dość chłodna, co jest świetne do spania. Za to w pokoju dziennym przez większość dnia przez południowe okno wpada bardzo dużo słońca, co rozświetla pomieszczenie ale przede wszystkim je mocno nagrzewa, nawet teraz pod koniec listopada! Jesteśmy na ósmym piętrze w bloku dziesięciopiętrowym, z dwóch stron otulają nas mieszkanie sąsiadów i klatka schodowa, a dodatkowo po lewo od naszych okien ciągnie się bardzo długie skrzydło bloku skutecznie osłaniając nasz balkon od zimna i wiatru. Kiedy mieszkałam tu jako dziecko, jesienią i zimą zawsze mieliśmy kaloryfery odkręcone na full, zresztą wtedy inaczej się nie dało, bo nie było takich fikuśności jak regulacja temperatury, człowiek raczej nie dotykał pokręteł, żeby nie zaczęła cieknąć woda... I teraz jest 25 listopada a my w zasadzie nie dotykamy kaloryferów! (Są to te same żeliwne kaloryfery, ale z wymienionymi zaworami.) W sypialni jest zakręcony, w pracowni Robert czasami ustawia minimalne grzanie bo marznie przy biurku kiedy siedzi bez ruchu, a w salonie ustawiam ledwo ciepły kaloryfer na wieczorne oglądanie filmów, ale poza tym raczej wietrzymy mieszkanie niż je grzejemy!... I to piszę ja, pierwszy zmarzluch Rzeczpospolitej!!!

Po drugie, zobaczcie jaką mamy w mieszkaniu wilgotność! *^V^* (jeden nawilżacz/oczyszczacz stoi w sypialni, drugi w salonie)

 


 

I piszę to z zadowoleniem, bo w poprzednim miejscu z trudem udawało nam się osiągnąć 50%, a tutaj naprawdę rzadko schodzimy poniżej 55. Pewnie to zasługa innego podejścia do wietrzenia - w starym mieszkaniu prawie cały czas mieliśmy uchylone okna, tutaj mamy wprawdzie otwarte nawiewniki, ale wietrzymy przez chwilę za to porządnie, poza tym okna są zamknięte. Robert twierdzi, że to też zasługa dużej ilości roślin doniczkowych, których w starym mieszkaniu nie było. Pewnie tak, bo mam paprocie, kalatee i inne gatunki które lubią zraszanie i stale wilgotną ziemię, więc podlewam je i zraszam jak dzika!

 

(Zostaw na chwilę torbę na podłodze, gdy robisz porządek w szafie...)

 

Pożegnałam już pierwsza roślinę doniczkową. Nie pamiętam, czy o tym pisałam, ale oprócz zakupów wysyłkowych kupowałam też rośliny w Obi, trzy kalatee. Jedna była w pełnej cenie i jakości natomiast dwie wyszukałam na regale z przecenami i jak można się domyśleć nie wyglądały zbyt ładnie, miały sporo suchych liści. Jedna z nich po przycięciu trzyma się bardzo dobrze natomiast druga dosłownie marniała w oczach i z dnia na dzień było z nią coraz gorzej, aż wreszcie uznałam, że ten eksperyment się nie udał i nie ma co przeciągać tej agonii. Roślinka poszła do kosza a u mnie zwolniło się miejsce na nową doniczkę! ^^*~~

 


 

W tym tygodniu mam w planach fryzjera (nareszcie!!!), wieczór z przyjaciółmi przy gorącym kociołku z pysznościami, może też uda mi się skończyć skarpety naalbindingowe dla Roberta, które miały być skarpetami a nagle zmieniły się w nadkolanówki i proces ich dziergania się przeciąga... 

Miłego tygodnia!!!

Monday, November 11, 2024

Chomik

 


 

Złota jesień powoli zamienia się w prawdziwy listopad. W zeszłą środę, ostatni słoneczny dzień umyłam okna i teraz możemy widzieć szarówkę i chmury dużo wyraźniej!... >0< 

Dziś zakończył się generalny remont jezdni i chodników pod moimi oknami, przez dwa dni i noce ulica była zamknięta i jeździły tylko najróżniejsze maszyny, niektóre bardzo fascynujące! 

Z innych wiadomości - obeszłam 50-te urodziny. *^v^* Nie robiłam nic specjalnego ale Robert wziął wolny dzień i spędziliśmy go razem. Zrobiliśmy eksperyment kulinarny - okazuje się, że w foremce do placków taiyaki można usmażyć świetne placki z jabłkami! Zrobiłam też pierwsze na nowym mieszkaniu bezy i wyszły wyjątkowo pysznie - nie wiem, czy to zasługa naprawdę porządnie ubitych białek z cukrem na supersztywno, czy dobry piekarnik, ale faktem jest że wyszły tak dobre jak nigdy! Przetestowałam też przepis na babkę z jabłkami i orzechami pekan, wyszła pyszna i powtórzę ją, kiedy przyjdą do nas następni goście. *^o^*



Postanowiłam zawalczyć z moją naturą chomika i zużyć różne produkty, które zalegają mi w różnych miejscach. Na przykład - nie wystarczy nakupić balsamów do ciała, fajnie by było się nimi smarować i cieszyć się nawilżoną skórą i pięknym zapachem! *^v^* Tak samo świece - akurat nastał ten czas, kiedy szybko robi się ciemno i zapalenie zapachowej świecy po zmroku to czysta przyjemność. I wełna. Wciąż mam duże zapasy plątanki z Kowar, którą kiedyś kupowałam na kilogramy za grosze i postanowiłam przerobić ją na skarpety robione naalbindingiem, Robert na tym skorzysta bo będzie miał nowe skarpety na wyjazdy historyczne, może zaopatrzę w nie też inne osoby z Draconii, a przy okazji zużyję zapasy włóczki i zajmę sobie ręce podczas oglądania seriali. ^^*~~ Zamówiłam też nowy komplet drewnianych tabliczek do tkania taśm i odebrałam od koleżanki moje krosno, planuję przypomnieć sobie tkanie na tabliczkach.



 

MIESZKANIOWO - kupiliśmy metalową kratę, która zawiśnie nad kuchenną wyspą, mam w planach trzymać na niej doniczki z paprociami i może jakieś naczynia, zobaczymy. Pokażę ją, gdy trafi już na swoje miejsce. Zamówiłam też nowy 10 litrowy garnek do gotowania rosołu, bo okazało się, że stary 8 litrowy jest za mały, za szybko zjadamy jego zawartość!... *^O^* 2 listopada byliśmy w IKEA. Wiem, świetny pomysł pojechać tam w sobotę, kolejka w restauracji sięgała do schodów!........ Ale mieliśmy kilka rzeczy do oddania i jeden regał do dokupienia, na szczęście w aplikacji można zgłosić zwrot i dostaje się wtedy gotowy kod QR, który pokazuje się w punkcie zwrotów i wszystko dzieje się bardzo szybko - zamiast czekać w kolejce trzydziestoosobowej czekaliśmy tylko za dwiema osobami! *^0^* Dzięki temu pozbyliśmy się z pracowni ostatnich pudeł z książkami, wszystko jest już rozpakowane i mam dostęp do mojego stołu.

Nie wiem, co mnie naszło, ale od września czytam opowiadania ze świata Lovercrafta! Zaczęłam od książki Caitlin Kiernan "Domy na dnie morza", która wpadła mi w ręce na wyprzedaży w supermarkecie, potem sięgnęłam na własną półkę po teksty napisane przez samego Lovecrafta, mroczne historie w sam raz na listopadowe szarówki. *^u^* Obejrzeliśmy niemiecki serial "Pauline" (nic specjalnego), teraz zaczęliśmy "The Old Man" z Jeffem Bridgesem i historia jest trochę niespójna, ale nawet wciągająca. Za to do dziergania skarpet puszczam sobie coś, co oglądałam już milion razy i uwielbiam - "Sex and The City"! *^V^* A w urodziny obejrzałam "The Perfect Days" Wima Wendersa i jest to tak bardzo japoński film i japońska historia, że bardziej się chyba nie da, bardzo polecam!

Tyle u mnie. Czekamy na kolejne wizyty znajomych, jedną z nich musieliśmy przełożyć, bo Robert był cały zeszły tydzień na zwolnieniu a w sobotę ja zaczęłam się źle czuć... Czas wyciągnąć z szafki miód z cytryną i może zostać na dzień czy dwa pod kołdrą, z książką, kotami i termosem herbaty? Brzmi jak dobry plan! *^V^*

Monday, October 21, 2024

Pokój dzienny

 

Proszę wziąć po simicie domowego wypieku (idealnie pasują do jajek po turecku!) i oglądamy mieszkanie - dzisiaj pokój dzienny.

 


Zaczynamy od wejścia od strony przedpokoju -  wita nas food cycler i odkurzacz, a dalej ciąg regałów Billy. *^v^* W pierwszym mieszkają moje lalki, w następnych naczynia, szkło i alkohole, specjalnie dobrałam do nich takie częściowo zabudowane drzwi ze szkłem tylko w górnej części, żeby na dole schować mniej ciekawe dla oka naczynia czy sprzęty. Przed regałami być może stanie kiedyś stół i cztery krzesła. Ścianę już widziałyście wcześniej, to malowanie specjalną farbą strukturalną Jegger, efekt rdzy.




Dalej stoi kosz z poduszkami, potem lustro które zdobiło ścianę w mieszkaniu moich dziadków - żaden antyk, ale ma dla mnie wartość sentymentalną. Potem mała szafka rtv i telewizor na mobilnym stojaku (Allegro). Będzie tu porządny system nagłośnienia, na razie nie podłączyliśmy starych głośników tylko rozważamy jakie rozwiązanie wybrać. I na końcu mój sekretarzyk, który już pokazywałam, a który dorobił się sprezentowanego mi krzesła. Mówiłam, że będzie fusion, prawda? *^O^* Rury od kaloryfera zasłoniliśmy stojakiem na rośliny doniczkowe.




Obiecałam napisać, co wybraliśmy do pokoju dziennego zamiast kanapy i foteli. No to wygląda to tak:

 


 

Otóż, kupiliśmy niski (40 cm wys.) stolik i siadamy przy nim na japoński sposób - mamy poduszki i fotele bez nóg (każdy z nich ma pięć lub sześć pozycji oparcia, można je również rozłożyć na płasko). Testujemy to rozwiązanie już prawie dwa miesiące i okazało się bardzo wygodne! Dodatkowo, to jest bardzo zdrowe bo na kanapie człowiek zazwyczaj zapada się w jednej pozycji i tak zostaje na dłuższy czas, a tutaj ciągle się zmienia pozycję - siad po turecku, nogi na bok, wyprostowane do przodu, zgięte w kolanach, jakkolwiek, kilkanaście razy dziennie siadamy na podłodze i z niej wstajemy, a takie ruchy są bardzo dobre dla kręgosłupa. Poza tym jeśli potrzebuję większej przestrzeni na środku pokoju (np.: na jogę) to mogę odstawić stolik pod ścianę, złożyć siedziska i poduszki na kupkę, i mam dużo wolnego miejsca.

 

 

Wiem, może paść pytanie co z gośćmi i odpowiedź jest prosta - odwiedzają nas tacy goście, którzy siedzą z nami na podłodze. Jedyną osobą, dla której postawiliśmy rozkładany stolik i normalne krzesło był tata Roberta, który był u nas na obiedzie, ale on wpada do Warszawy ze dwa razy w roku. Zastanawiamy się, czy w ogóle kupować normalny stół i krzesła lub jak zrobić, żeby były to meble składane, które na co dzień nie będą zajmowały miejsca w salonie tylko np.: będą złożone na płasko pod ścianą albo w schowku. Miło by było ugościć starsze ciocie, ale z powodu wizyty raz czy dwa razy w roku nie zagracimy sobie mieszkania kanapą i wysokim stołem z krzesłami, ono ma przede wszystkim wygodnie służyć naszej dwójce na co dzień.




W tym mieszkaniu pierwszy raz od lat mam rośliny doniczkowe. W poprzednim miejscu było mało światła (parter zasłonięty wysokimi drzewami) i mało przestrzeni na rośliny, a tutaj testuję, czy mi się uda utrzymać coś w doniczkach i tego nie ususzyć... *^w^* Oczywiście doniczki umieszczam maksymalnie wysoko, poza kocim zasięgiem (zobaczymy, na ile to mi się powiedzie.... >0<), nie ma mowy o zastawieniu parapetów doniczkami bo na parapetach rezydują futrzaki! Za to wieszam je gdzie tylko mi się uda. 







Jestem ograniczona w wyborze gatunków, bo muszę się kierować dobrem zwierząt, a więc odpada mi wiele trujących roślin o przepięknych ciekawych liściach, jak alokazje, monstery, krotony, begonie, fikusy, grubosz... Za to mogę nakupić do woli paproci, kalatei, pieniążków, peperomii, fatsji, mam patyczaka Krzysztofa a w planach nolinę i pachirę. *^V^* Moje ulubione to łosie rogi czyli płaskla, na pewno kupię ich więcej, kiedy zamontujemy kratę nad wyspą. Na razie jedną mam na boku lodówki a drugą... chwilowo na środku salonu nad przyszłym stołem jadalnym!... ^^*~~ (Musiałam gdzieś luźno powiesić roślinę i tam był hak na końcu przewodu, to dobre miejsce póki nie mamy lampy, tylko nie zliczę, ile razy walnęłam się w czoło przechodząc do regału z naczyniami, bo wcześniej w tym miejscu niczego nie było, a teraz jest doniczka!.... *^U^*~~~)




Mam też trzy oplątwy, rośliny pobierające składniki odżywcze z wilgoci zawartej w powietrzu, nie siedzą w ziemi ale należy je zraszać i namaczać.



Mieliśmy już pierwszą wizytę przyjaciół a w ten weekend przychodzą do mnie dziewczyny na babski wieczór, plotki i próbowanie domowego wina śliwkowego. ^^*~~ Przetestowałam przepyszny hummus i muhammarę ze sklepiku na moim osiedlu, na pewno je nimi poczęstuję, zrobię zakupy we włoskich delikatesach, upiekę też jakieś jesienne ciasto, może śliwki z marcepanem? Przytulnego tygodnia! *^o^*~~~


Monday, October 07, 2024

Przed i po - kuchnia


Tak więc, jesień. 

 


 

Na poważnie zaczęła się w poprzednią sobotę (tę, którą spędziliśmy na grillu u kolegi i nieźle zmarzłam, mimo, że byłam ciepło ubrana...). Wieczorem pierwszy raz zaczęły grzać kaloryfery, chociaż w mieszkaniu nie jest jeszcze tak zimno, żeby były potrzebne. Od razu naszła mnie ochota na zapiekanki, zawiesiste zupy, potrawki z ryżem, codziennie zjadamy jabłka, piekłam już chlebek bananowy i przymierzam się do nastawienia zakwasu na chleb. 



 
Na śniadanie zrobiłam pierwszy w tym sezonie ryż z gruszką i solidną szczyptą korzennych przypraw, który polałam syropem klonowym (może być też miód, dżem śliwkowy albo jogurt jako zimny kontrapunkt do rozgrzewającego ryżu, mniam! ^^*~~ A zamiast gruszki jabłko, śliwki lub figi.) Kto powiedział, że kleik ryżowy może być tylko na słono jako jedzenie dla rekonwalescenta?




 
W domu przybywa różności, na przykład pojawił się kwietnik, na którym zamieszkają różne paprocie, kalatee i fatsje - wybierając rośliny muszę brać pod uwagę tylko takie, które są bezpieczne dla kotów. Ale kwietnik będzie następnym razem, kiedy pokażę Wam nasz pokój dzienny. Dzisiaj - kuchnia. *^v^*

 

Na prawo od drzwi wejściowych znajduje się kuchnia, nie ma co narzekać bo nawet przed usunięciem ściany oddzielającej ją od salonu to było duże pomieszczenie, chociaż miało kilka "wystających" do środka elementów konstrukcyjnych jak rury, komin wentylacyjny czy płytka część na szafki pod oknem. Kuchnia przeszła kilka remontów (kiedyś była w niej nawet boazeria i zasłonka z patyczków zamiast drzwi!... *^0^*), jakieś 15 lat temu przybrała bladozielone oblicze - po prawej stronie była ściana między kuchnią a salonem. Jak widać na trzecim zdjęciu, między zlewem a ścianą z kaloryferem jest drewniany ekran, za którym ukryte są rury od wody i ogrzewania, co zjada część powierzchni kuchennej... 


 

 

 

Usunęliśmy ścianę z prawej strony kuchni i otworzyliśmy ją na pokój dzienny dzięki czemu mamy teraz jedno wielkie pomieszczenie, Pozbyliśmy się też kaloryfera. Zamiast ściany stanęła duża wyspa do przechowywania i do pracy. Uprzedzając pytania, czy nie chciałam przenieść kuchenki na wyspę - nie. Po pierwsze, to płyta gazowa i trzeba by ciągnąć rury z gazem pod podłogą w kuchni (nie chcę rezygnować z gazu i przejść na indukcję), a po drugie - mam dwa koty, które wchodzą tam gdzie chcą i wiem, że będą wskakiwać na wyspę (Rudy już się nauczył i ciągle mi wskakuje w talerze albo leży obok deski do krojenia...), więc nie chciałabym ryzykować sytuacji, w której mam na gazie garnki i patelnie z obiadem a w to wszystko wbiega mi kot... Jednak mając płytę pod ścianą mam większą kontrolę nad tym, co się na niej i wokół niej dzieje. Nie chcieliśmy też dostawiać do wyspy krzesełek, nie potrzebujemy barku śniadaniowego.

 



Sprzęty kuchenne wybieraliśmy długo i jestem z nich bardzo zadowolona (oprócz zlewu z kranem, który wybierałam 3 sekundy i jest beznadziejny, bo chlapie wodą i nawet dołożony perlator nie pomaga...). Płyta gazowa jest marki Teka, ma solidne żeliwne ruszty - zależało mi na tym, żeby były na całej powierzchni kuchenki a nie tylko kółka wokół palników, żeby postawić garnek w dowolnym miejscu płyty. Dodatkowo ma palniki z dokładną stopniową siłą grzania od 1 do 9, nie muszę się zastanawiać jak bardzo mogę skręcić gaz, żeby był mały. Piekarnik jak widać trzeba było zainstalować pod płytą, nie było na niego miejsca wyżej na wysokości blatu tak jak miałam w poprzednich mieszkaniach. Ale nie wiem, czy to będzie problemem, chyba mi to nie przeszkadza. Natomiast piekarnik to Samsung, z możliwością dzielenia go na pół i używania dwóch osobnych komór albo tylko jednej, z czego już często korzystamy. Takie rozwiązanie wydawało mi się niepotrzebną fikuśnością ale nagrzewanie tylko górnej komory czyli połowy piekarnika to oszczędność energii, a pewnie kiedyś znajdę okazję, żeby użyć całego piekarnika podzielonego na pół i upiekę kurczaka i ciasto jednocześnie.

 


 

Funkcje specjalne kuchni to miała być np.: część pod oknem - ryżowar stoi na wysuwanej szufladzie a blat ponad nią jest wyfrezowany, żeby dało się gotować ryż nie wysuwając szuflady, bo ryżowar chwilami mocno paruje. Niestety... Frezy są zrobione zbyt blisko okna a wylot pary maszynki do ryżu jest ok. 10 cm dalej, nie zostało to odpowiednio zmierzone i nie dopilnowaliśmy, więc trzeba by dodać jeszcze dwa frezowania... Zrezygnowaliśmy, bo zniknęłoby nam dużo powierzchni blatu, po prostu na czas gotowania wysuwamy szufladę i tyle, a poza tym czasem ryżowar stoi ukryty pod blatem, nie zajmuje miejsca do pracy i nie ma niebezpieczeństwa, że koty po nim przebiegną i coś ponaciskają. 

 

 


 

Obok jest szafka na mikrofalę, którą doczekała się poprawek ale niestety będziemy musieli dokonać jeszcze jednej modyfikacji. To ponad dwudziestoletnie urządzenie, które nie jest przeznaczone do zabudowy, więc wymaga odpowiedniej przestrzeni do odprowadzania gorącego powietrza. Niestety, poza tym, że robiąc szafkę na mikrofalę pomyliła się firma meblowa, to najpierw pomyliłam się ja, podając pani architekt zły wymiar kuchenki, i teraz jest wstawiona do szafki prawie na styk, a tak być nie może. To znaczy, kiedy pracuje w trybie mikrofalówki, to nie ma problemu, ale ma ona też rozbudowanego grilla, i wtedy mocno się rozgrzewa z tyłu i z lewej strony, a do obudowy przyciśnięty jest przewód zasilający. Oczywiste, że tak tego używać nie możemy! Wymyśliliśmy, że w szafce zamontujemy płytę meblową na prowadnicach i kuchenka na czas grillowania będzie wysuwana do przodu, tak samo jak maszynka do ryżu. *^o^*




Mam też dwie szafki cargo, jedną wysoką obok lodówki, drugą niższą obok piekarnika, oraz zwyczajną wąską szafkę na blachy, deski i wysokie zapasy. Uprzedzając pytania, dlaczego lodówka ma takie przestrzenie po bokach - takie są wymagania producenta do gwarancji, ponieważ ta lodówka nie nadaje się do zabudowy w zamkniętej szafce i musi mieć wentylację. Miało to być inaczej zrobione, ale zostało zrobione tak i tak już musi zostać. Z boku została przestrzeń, którą architekt chciała zakryć płytą meblową, a my zdecydowaliśmy, że wstawimy tam półki na wino, żeby nie tracić tego miejsca! Lodówka to miała być Toshiba ale była niedostępna i w efekcie kupiliśmy Haiera i na razie nie narzekamy. Jest pojemna, ergonomiczna, ma specjalne szuflady na różne produkty w których można ustawiać odpowiednią dla nich temperaturę i wilgotność. 
 
 

 


Mamy zmywarkę, pierwszy raz w życiu, i w sumie podoba mi się, że nie muszę ciągle stać przy zmywaniu garów. Ponieważ jest nas dwójka kupiliśmy wąską zmywarkę 45 cm, marka Siemens, jest cicha i bardzo ją polubiłam.

Mam specjalną bardzo płytką szafkę na przyprawy. Nie wymyśliłam jej celowo, tylko jest efektem pomysłu pani architekt na miejsce, w którym miała być inna szafka, ale wygląd ścian zmienił się po pracach remontowych w stosunku do tego jak miało być w projekcie. W sumie niezłe rozwiązanie, chociaż gdyby pani Ania skonsultowała z nami ten pomysł przed jego wykonaniem, to poprosiłabym o głębszą szafkę...  



 

Jest kuchenna wyspa, która mieści sześć szuflad - sztućce i inne takie, naczynia i jedzenie. Najwygodniejsze, że można ją obejść dookoła, więc jeśli mąż stoi na jednym końcu i walczy z kostkarką do lodu to ja mogę iść z drugiej strony i zaparzyć herbatę! ^^*~~ Na wyspie jest schodowy włącznik do świateł w kuchni i nad wyspą (z czasem zawiśnie tam krata z oświetleniem), oraz wysuwane podwójne gniazdo nablatowe.



 
Podobne wysuwane gniazdo nablatowe (innego typu) mamy pod oknem, miało być gniazdo na ścianie ale wyleciało z projektu i zauważyłam to dopiero po  skończonym remoncie, trzeba było coś na to zaradzić i dodaliśmy gniazdo nablatowe. Jest o tyle wygodne, że ponad nim postawiłam półkę a na niej czajniki, w ten sposób nie tracę miejsca na blacie. 



 
I na koniec - kupiliśmy elektryczny kompostownik a raczej resztkoprzetwarzacz, bo kompostu to on nie robi, tylko suszy, rozdrabnia i schładza odpady biodegradowalne. Można do niego wrzucać odpadki mięsne i sery, ale ja wyrzucam tylko roślinne, skorupki jaj i fusy od kawy/herbaty. W naszym domu dwulitrowe wiaderko zapełniamy w jeden lub dwa dni, w zależności od tego ile gotujemy. Urządzenie włączone w nocy kiedy w mieszkaniu jest cisza trochę hałasowało, ale włączone w trakcie dnia na tle normalnych dźwięków domu jest prawie niesłyszalne, cały cykl trwa kilka godzin. Produktem końcowym jest garść suchych wiórów, które można wyrzucić do pojemnika na odpady kompostowalne albo dodać do ziemi kwiatowej jako wstęp do kompostu. 
 
 

 
 
Po co nam takie urządzenie? Oczywiście to kwestia wygody, bo wynosząc śmieci biorę ze sobą worek suchych wiórków a nie fermentujące resztki, które muszę zwieźć windą z ósmego piętra (mieszkanie na parterze miało swoje plusy, śmieci wynosiło się błyskawicznie!...). Jeszcze fajniejszy byłby prawdziwy kompostownik, ale te elektryczne są dużo większe i nie mam na nie miejsca, stąd taki kompromis.



Coraz częściej będąc na zakupach sięgam po dynie i figi, znak, że jesień zagościła tu na dobre. Jeśli macie jakieś pytania dotyczące naszej kuchni to zapraszam do komentowania. Żegnam się z Wami kubkiem gorącej gęstej słodkiej zupy z kukurydzy, trzymajcie się ciepło i do następnego wpisu!